Ale zachował milczenie. Wiedział, że wobec sztywnej postawy lorda Torka jego protesty zdałyby się na nic; lobbował też osobiście u innych członków Zarządu, ale na razie ich nie przekonał, by głosowali przeciwko przewodniczącemu.
Wyślę lordowi seniorowi wiadomość z prośbą o natychmiastowe spotkanie. I mam nadzieję, że sprawy potoczą się we właściwym kierunku, pomyślał.
* * *
Martinez, w doskonałym humorze, wszedł do foyer Pałacu Shelleyów, okręcając wstęgę Złotego Globu wokół palca. Już chciał pomknąć schodami w górę do swego pokoju, gdy podeszła do niego pokojówka — grubonoga i brzydka. Siostry Martineza zatrudniały takie osoby, by mieć pewność, że same będą zawsze najpiękniejszymi kobietami w pałacu.
— Kapitanie Martinez, lord Roland prosił o przekazanie, że chciałby się z panem spotkać w swoim gabinecie.
W pamięci Martineza odżył obraz dziewczyny żonglującej latającymi nożami. Chwycił medal w dłoń, westchnął i powiedział:
— Doskonale, dziękuję.
Roland siedział przy biurku i rozmawiał z Torminelką widoczną na displeju.
— Spodziewamy się, że pani przyjdzie, skoro była pani dla nas tak miła, od kiedy tu przybyliśmy.
Nieznajoma Torminelka przyjęła zaproszenie z przyjemnością. Roland wylogował się i podniósł wzrok.
— Mam nadzieję, że oderwiesz się na chwilę od swych cielesnych przygód i przyjdziesz na ślub swojej siostry, jutro o szesnastej jeden.
Martinez opadł na fotel.
— O której siostrze mowa?
— O Vipsanii. Po ślubie Vipsania uda się z lordem Odą i jego krewnymi z wizytą do klientów rodziny lorda na Zarafanie.
Martinez oparł stopy na blacie Rolandowego biurka. W pogodny nastrój wprawiło go nie tylko wspomnienie nocy w ramionach Suli. Rankiem otrzymał wiadomość od Do-faqa, że aprobuje on plan Martineza i przekazuje go do Zarządu Floty. Do-faq przysłał również wyniki swej ostatniej serii eksperymentów z zastosowaniem nowej taktyki, a Martinez z Sulą analizowali je przy śniadaniu. Zaspokojenie fizyczne, a po nim pożyteczne ćwiczenie umysłowe — wszystko z partnerką, której wyobraźnia i inteligencja cudownie wzbogacały i uzupełniały jego własne idee. Teraz nic nie mogło popsuć mu humoru. Biedna Vipsania, pomyślał.
— Czeka ją wspaniały miodowy miesiąc — zauważył. — Na statku z parą zasuszonych teściów. Czy swoim imperium medialnym będzie kierowała z Zarafanu?
— Prawdopodobnie, chyba że z kolei na Zarafanie zrobi się niebezpiecznie.
Roland splótł dłonie na biurku i spojrzał na Martineza ponad błyszczącymi czubkami butów brata.
— Jeśli Sempronia zechce się z tobą kontaktować, byłbym zobowiązany, gdybyś nie reagował.
Martinez uniósł brwi.
— Zostanie wydziedziczona — wyjaśnił Roland. — Żadnych pieniędzy, wiadomości, kontaktów. Jak znajdziemy czas, żeby zapakować wszystkie jej rzeczy, przekażemy je organizacji dobroczynnej.
— Organizacji dobroczynnej — powtórzył Martinez, jakby nie słyszał nigdy wcześniej tego określenia.
— Walpurga nalegała, by siostrę wygnać, a po groźbie Sempronii nie sprzeciwiam się temu. Och, czy już o tym wspominałem?… Sempronia się zgadza. — Roland uśmiechnął się z ponurą satysfakcją. — Rozmawiałem z nią wczoraj wieczorem i dzisiaj rano. Dostanie zgodę na małżeństwo, ale od tej chwili stanie się jedną z Shankaracharyów — to mąż będzie musiał zaspokajać jej kaprysy, nie my.
— Zdaje się, że jest bogaty — zauważył Martinez.
— Klan Shankaracharyów wiele zainwestował w farmaceutyki i biochemię. — Można liczyć na Rolanda, że będzie wiedział o takich rzeczach, pomyślał Martinez. — Ale nie na Zanshaa. Spodziewamy się, że po wojnie Sempronia tu nie pozostanie.
— To bez wątpienia straszny cios — oznajmił Martinez. Roland najwyraźniej zapomniał, że wydziedziczanie to prerogatywa ojca, jedna z czynności, których ojciec nie mógł powierzać dzieciom. Niewykluczone, że Martinez zdoła zmienić tę decyzję, wysyłając osobisty list może nie do lorda Martineza, ale do jego lady, kobiety z natury romantycznej. Istniały szanse, że ucieczka kochanków przemówi jej do wyobraźni.
Roland spojrzał z zaciekawieniem na Martineza.
— Co zrobiłeś, że wprawiło to Sempronię w aż taką wściekłość? Nigdy wcześniej nie słyszałem u niej podobnego słownictwa.
Martinez milczał. Roland wzruszył ramionami i ciągnął:
— Ustaliłem z lordem Pierrem, że ślub Walpurgi z P.J. odbędzie się za trzy dni. Niezbyt wystawny, ale spodziewamy się, że przyjdziesz.
— Nie masz nic przeciwko temu, że włożę żałobę? — Martinez nie musiał się wysilać, wymyślając tę sarkastyczną odpowiedź.
Roland nawet nie mrugnął. Patrzył na brata.
— Wiesz, że ten ślub jest konieczny.
— Nic podobnego. — Martinez podrzucił i złapał medal Złotego Globu. — Chcesz Ngenich, ponieważ umożliwią ci dostęp do najwyższych kręgów towarzyskich w stolicy. — Zdjął nogi ze stołu i pochylił się, spoglądając Rolandowi prosto w oczy. — Przypuśćmy, że to ja sam załatwię ci to wszystko? Przypuśćmy, że to ja się poświęcę zamiast Walpurgi?
Roland patrzył bez drgnienia powiek.
— Chciałbyś się ożenić?
— Tak. — Martinez znów podrzucił medal. Roland cofnął się z zamyśloną miną.
— Sam bym ci to zaproponował, ale wiem, jak cieszy cię stan kawalerski. Zakładałem, że po prostu byś mi odmówił.
— Może i tak. Ale skoro wokół panuje taka romantyczna atmosfera, jak mogę się jej oprzeć?
Roland spojrzał w nieokreśloną dal.
— Mógłbym zasugerować kilka młodych dam… — Już mam kogoś na myśli.
Roland zmrużył oczy.
— To przypadkiem nie ta chorąży Amanda? Bo moja cierpliwość…
— Lady Sula — powiedział Martinez, wymawiając słowa dobitnie i z uczuciem.
Roland mrugnął, a Martineza ucieszyło jego zdziwienie.
— Rozumiem — rzekł Roland powoli — A więc nie z panną Amandą spędziłeś parę ostatnich nocy, ale z…
— Nie twój interes.
— Rzeczywiście. — Roland pogłaskał się po brodzie. — Oczywiście jest bez grosza.
— Ma tylko tytuł Sulów, który należy do najwyższych. W archiwach nie znajdziesz wspanialszego rodowodu. A przecież rodowód i tytuł otwierają drzwi na salony i do ministerstw, czyli tam, gdzie nie otworzą się tylko przed pieniędzmi.
— To prawda. A jednak musielibyśmy wyłożyć fortunę, żeby was dwoje zainstalować w Wysokim Mieście. — Roland nadal kalkulował. — Potrzebny byłby pałac, rezydencja na wsi. Ona jeździ konno, prawda?
— Nie mam pojęcia. — Martinez uśmiechnął się szeroko. — Ale z pewnością będzie potrzebna kolekcja porcelany klasy imperialnej.
— Porcelany? — Roland szczerze się zdumiał. — Co porcelana ma wspólnego z czymkolwiek? Postawiła taki warunek?
— Nie, ale uwierz mi, znam swoją narzeczoną. Rolandowi wpadła do głowy pewna myśl.
— Oświadczyłeś się jej chociaż?
— Nie, ale dzisiaj to zrobię. — Martinez miał ochotę ponuro się roześmiać. — Jak mogłaby się oprzeć takiej rodzinie jak nasza?
— Z pewnością się nie oprze — rzekł cicho Roland. — Na pewno ma dość bycia biedakiem w świecie bogaczy.
Martinez klasnął.
— Tak jest! Więc już dasz Walpurdze spokój? — spytał, podnosząc się z fotela.
Roland prychnął protekcjonalnie.
— Skądże? Nie bądź śmieszny. Nie mogę cofnąć słowa danego lordowi Pierre’owi.
Martinez spojrzał na brata przeciągle i z gniewem. Roland przez chwilę patrzył mu w oczy, po czym chrząknął z irytacją.
Читать дальше