— Przypuszczam, że niektórzy parowie bardziej dbają o swoje linie krwi niż inni. To głupia, stara instytucja, ale co robić?
Podeszli do jednego z kanałów Dolnego Miasta i skręcili w lewo, do mostu, który widzieli w oddali. Zapach kanału — jod i zgnilizna — napełniał powietrze.
Rysy twarzy Suli stwardniały.
— Więc co dzieje się z pobraną kroplą krwi?
— Nic. Po prostu idzie do archiwum.
— A kto przegląda archiwa?
Barka sunęła z warkotem obok nich, jej światła pozycyjne drżały na ciemnej wodzie. Tłustawy kilwater uderzył o kamienne nadbrzeże. Martinez podniósł głos, żeby zagłuszyć warkot.
— Myślę, że nikt ich nie przegląda. Chyba że zaistnieją wątpliwości dotyczące pochodzenia dzieci. — Kiedy szli, wślizgnął się za nią i objął ją ramionami. Przysunął twarz do ucha Suli. — Nie planujesz mieć dzieci z kimś innym, prawda?
Czuł napięcie jej ramion, a potem próbę rozluźnienia mięśni.
— Tylko z tobą — powiedziała z roztargnieniem. Zwolniła, potem obróciła się ku niemu i obdarzyła go szybkim pocałunkiem. — To takie nieoczekiwane — stwierdziła. — Kilka minut temu byłam po prostu kobietą z medalem i bez pracy, a teraz…
— Teraz jesteś moim partnerem na całe życie. — Nie mógł pohamować szerokiego uśmiechu.
Spojrzała nań z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
— Nie unosi cię przypadkiem jakiś rodzaj owczego pędu? Ileż to ślubów odbywa się teraz w twojej rodzinie?
— Razem z nami trzy. A może cztery, ale nie jestem pewien, czy Sempronia się liczy, nawet nie wiem, czy rzeczywiście bierze ślub, czy to tylko pogróżki.
Jej ramiona zacisnęły się wokół niego niczym drut. Mocno przywarła policzkiem do piersi Martineza. Zmierzch na Sandamie unosił się w powietrzu.
— Trzy śluby naraz. Czy to nie przynosi pecha?
— Mnie przyniesie szczęście — oznajmił Martinez.
— Słyszę bicie twego serca — powiedziała Sula ni z tego, ni z owego. Pogłaskał jej włosy koloru bladego złota. Zimny poryw wiatru ochłodził go. Woda tłukła o nadbrzeże.
— O co chodzi? — spytał.
Zapadła chwila milczenia i Martinez poczuł, jak nieufność dotyka jego nerwów. Sula rozluźniła ramiona i spojrzała w górę na jego twarz.
— Posłuchaj — powiedziała. — To wszystko dzieje się tak szybko. Nie oswoiłam się jeszcze z tą myślą.
Spoglądał na nią z oszałamiającym uczuciem, że właśnie stanął na krawędzi otchłani i że jeden mylny krok spowoduje, że zleci w przepaść.
— Co właściwie chcesz mi powiedzieć? — zapytał ostrożnie. Pocałowała go delikatnie i uśmiechnęła się nieśmiało.
— Czy nie możemy przez pewien czas ciągnąć tego tak jak dotąd?
Spojrzał na nią uważnie.
— Nie mamy wiele czasu. Po prostu chciałbym, żeby to się stało, zanim…
Gdzieś przed nimi otwarły się drzwi i zabrzmiała muzyka. Torminele w brązowych mundurach służby cywilnej wyleli się na zewnątrz i stanęli w przejściu, nawołując się wzajemnie. Muzyka wyła, instrumenty strunowe skrzeczały w tonacji molowej. Sula pochyliła głowę i zakryła dłońmi uszy przed łomotem niezbornych czyneli.
— Muszę się zastanowić — stwierdziła zdecydowanym głosem. Nagła złość gorąco ciachnęła Martineza w pierś. Podniósł głos, przekrzykując ryczącą muzykę.
— Oszczędzę ci trudu — powiedział. — Chwila zastanowienia i wiedziałabyś, że to twoja najlepsza szansa na bezpieczeństwo i odbudowę imienia twej rodziny, nie mówiąc już o trudnościach ze znalezieniem patrona we flocie. Moja krótka analiza wskazuje, że twoim problemem nie są pieniądze, pałac czy rezydencja na wsi, twoim problemem jestem ja…
Sula podniosła na niego wzrok. Jej oczy były rozszerzone, zielone jak morze, zimne.
— Oszczędź mi tego komentarza — powiedziała głosem twardym niczym diament. — Nic nie wiesz o moich problemach.
Martinez poczuł, jak pod spojrzeniem Suli sztywnieje mu kark. Jego myśli gnały naprzód — ciemny zamęt, oświetlony postrzępionymi błyskami gniewu.
— Pozwalam sobie mieć inne zdanie, milady — rzekł. — Twój problem: utraciłaś pieniądze, pozycję i wszystkich ludzi, których kochałaś. A teraz boisz się miłości, ponieważ…
— Nie zamierzam tego słuchać! — Głos Suli ciął jak chlaśnięcie biczem. Płaskie dłonie nadal przyciskała do uszu. Złote światło z otwartych drzwi żarzyło się w jej oczach gniewnym płomieniem. — Nie potrzeba mi tych pompatycznych idiotyzmów! Nic nie wiesz!
Torminele patrzyli teraz na nich swymi ogromnymi oczyma nocnych łowców. Czynele, nastrojone w dziwacznych molowych tonacjach, znowu załoskotały w uszach Martineza.
— Ja…
— Tu nie chodzi o ciebie! — krzyknęła Sula. — Wbij sobie łaskawie do głowy, że tu nie chodzi o ciebie!
Odwróciła się na pięcie i odeszła zdecydowanym krokiem. Gdy przeciskała się między Torminelami, jej blade nogi błyskały pod rąbkiem czarnej sukni. Martinez stał na chodniku i patrzył za nią, a w jego żyłach pulsowało dzikie niedowierzanie…
Znowu się to działo.
Już raz patrzył, jak Sula oddala się w noc, jak jej obcasy mocno stukają na ulicy, a światła Dolnego Miasta ozłacają jej włosy. Ponownie głupio stał i patrzył, jak odchodzi z jego życia. Zimna poranna wichura wyła wzdłuż kanału, a jego duszę przepełniało zdumienie, gniew i cierpienie.
Nie będzie trzeciego razu, przysiągł sobie Martinez. Zacisnął pięści. Już nie.
„Tu nie chodzi o ciebie!”, krzyczała. Miłe zapewnienie.
Ten cały bałagan to sprawa Suli. Niech wydobywa się z niego sama.
* * *
Martinez wszedł do Pałacu Shelleyów, rzucił płaszcz na brzydkiego, brązowego Lai-owna sterczącego na słupku poręczy schodów, i cicho wszedł na górę. To czysty pech, że spotkał Rolanda, który wystawiał do holu tacę z resztkami swej późnej kolacji, by służący mógł je rano zabrać. Roland wyprostował się, poprawił szlafrok i spojrzał na Martineza z chłodnym zainteresowaniem.
— Zakładam, że twoje matrymonialne plany zostały pokrzyżowane?
— Och, choć raz bądź cicho, dobrze? — Martinez przecisnął się obok Rolanda w stronę swego pokoju.
Głos Rolanda prześladował go.
— Czy chcesz, bym podjął twoją sprawę?
Martinez zatrzymał się przy swoich drzwiach. W gardle wezbrał mu dziki śmiech.
— Ty? Chcesz wstawić się za mną u lady Suli?
— Z kimś porozmawiać. — W łagodnym spojrzeniu Rolanda pojawiła się nuta zaciekawienia. — Na czym dokładnie polega problem? Wydawało mi się, że pochwyci szansę, którą jej oferowałeś.
— Problem polega na tym — oznajmił Martinez przez zaciśnięte zęby — że to wariatka.
— Dobrze, że dowiedziałeś się o tym teraz, a nie później — stwierdził współczująco Roland.
Współczucie brata było ostatnią rzeczą, której w tej chwili Martinez potrzebował. To samo dotyczyło pomocy. Życzył więc bratu dobrej nocy i poszedł do siebie. Zerwał marynarkę i w gniewie rzucił na łóżko, a potem skakał na jednej i na drugiej nodze, zdejmując buty i wkopując je pod meble.
To ona do mnie zadzwoniła, myślał z zimną pasją. To Sula nawiązała kontakt po swej poprzedniej ucieczce. To właśnie ona wjechała windą na spotkanie, gdy wychodził z „Korony”. To ona go szukała.
Cóż. Poszukiwania najwyraźniej się skończyły.
Martinez przez chwilę patrzył gniewnie na tapetę, a potem mimowolnie opuścił wzrok na komunikator.
Zadzwoń do niej, pomyślał. Zadzwoń do niej i zażądaj wyjaśnień.
Postąpił krok ku komunikatorowi i zatrzymał się. Nic mu nie wyjaśniała za pierwszym razem, gdy od niego odeszła. Skąd nadzieja, że teraz mu coś wyjaśni?
Читать дальше