— Więc wykupiłeś jego długi i…
— Długi zostaną pokryte po ceremonii ślubnej — oznajmił Roland. — Wstrzymywało nas tylko to, że lord Yoshitoshi nalegał na osobistą rozmowę z Vipsanią. Dopiero wczoraj zawiadomił nas, że przesłuchanie Vipsanii wypadło pomyślnie. — Roland uśmiechnął się. — Teraz zobaczymy, jak Vipsania poradzi sobie z zarządzaniem firmą wideo.
Martinez stłumił rosnącą wesołość.
— Firmą wideo?
— Klan Yoshitoshich i ich klienci mają większość udziałów w Telewizji Imperium. To dwa kanały rozrywkowe, cztery sportowe i jeden informacyjny, nadawane do czterdziestu jeden układów słonecznych, nie licząc tych, które obecnie okupują Naksydzi. Zamierzamy prosić lorda Yoshitoshiego, by pozwolił Vipsanii poprowadzić firmę. Sądzimy, że się zgodzi: uważa telewizję za rozrywkę plebejską, nie to, co wysoka kultura tu w Górnym Mieście, która ma dla niego jakieś znaczenie.
— Vipsania umie zarządzać wielką firmą nadawczą? — Martinez był bardzo zdziwiony.
Zatrudni fachowców — odparł zirytowany Roland. — Chodzi o to, że będzie miała wpływ na opinię publiczną co do… — zrobił nieokreślony ruch ręką — istotnych dla nas spraw. Na przykład, dlaczego nie dostałeś ważnego stanowiska? — Spod krzaczastych brwi spojrzał przenikliwie na Martineza. — Chyba nie będziesz miał za złe pochlebnego programu dokumentalnego o twoich wyczynach?
Słysząc ten pomysł, Martinez poczuł leciutką przyjemność, ale ostrożność przeważyła.
— Możliwe, ale przecież to nie szeroka publiczność decyduje o podziale stanowisk.
— Wolałbym subtelniejsze metody, ale propagandę zawsze możemy mieć w rezerwie. — Roland ukłonił się znajomemu, idącemu z naprzeciwka. — Nawiasem mówiąc, ślub wkrótce. Zbliża się moment, w którym zapragnę, żeby jak najwięcej moich krewniaków opuściło tę planetę.
— Od ponad miesiąca ci to mówię.
Roland postanowił zlekceważyć tę uwagę. Idąc chodnikiem, przeciskali się przez grupę szpanerów — młodych, modnie ubranych, rozgadanych ludzi, wokół których unosił się odgłos śmiechu i zapach pomady do włosów. Szpanerzy byli popularni przed rebelią Naksydów, ale wobec powagi wojny ruch przygasł i dzisiaj Martinez widział tych ludzi po raz pierwszy po swoim powrocie.
— Gdyby się udało przed odlotem ożenić ciebie i wydać za mąż Walpurgę! — ciągnął Roland.
Martinez uśmiechnął się tylko i brat spojrzał na niego bacznie.
— Czyżbyś miał kogoś na myśli? Kogoś, kto nie jest chorążym? Martinez zrobił jeszcze bardziej tajemniczą minę.
— Niewykluczone. A jak wyglądają perspektywy Walpurgi?
— Nic konkretnego, choć jest parę możliwości.
— Wywieź ją, Vipsanię i Proney, i sam wyjedź z tej planety. Natychmiast, nawet jeśli nie wyjdą za mąż. — Martinez mówił to z wielkim naciskiem. — Zanosi się tu na coś bardzo złego. Myślę, że flota znów dostanie cięgi.
Roland ponuro skinął głową.
— Tak, chyba masz rację.
I co się wtedy stanie z twoimi intrygami? — chciał zapytać Martinez. Nie spytał jednak, bo bał się usłyszeć, że Roland cały czas stawiał na Naksydów.
— Dlatego właśnie idę z tobą — powiedział. — Muszę uzyskać, widzenie z lordem Chenem, i to jak najszybciej.
Roland spojrzał na brata uważnie.
— Nie chodzi o przydział dla ciebie?
— Nie. Chodzi o… — Martinez uświadomił sobie, że zabrzmi to absurdalnie — mam plan innego rozmieszczenia floty i uratowania imperium.
Ku jego zdziwieniu Roland stanął, uniósł rękę i uaktywnił displej mankietowy.
— Osobiste i pilne od lorda Rolanda Martineza do lorda Chena. Proszę o przyjęcie mojego brata. Spotkanie musi się odbyć jak najszybciej. Proszę o odpowiedź.
Opuścił rękę i spojrzał na Martineza.
— Zrobione. Reszta zależy od ciebie.
* * *
— Sam pan wymyślił ten plan? — spytał lord Chen. Zważywszy na okoliczności, przyjął Martineza uprzejmie, w swoim ogrodzie, pośród zapachów fioletowych kwiatów lu-doi, rosnących po obu stronach alejki. Późnym popołudniem na ogród padał cień wywiniętych dachów w stylu Nayanidów. Robiło się chłodno.
— Razem z… — Martinez zawahał się — z lady Sulą. Lord Chen skinął głową. Miał zamyślony wzrok.
— Dwoje najsłynniejszych oficerów — powiedział. — To daje rękojmię tym pomysłom. Zdaje pan sobie jednak sprawę, że to nie jest decyzja wyłącznie wojskowa. Przede wszystkim polityczna, i to na najwyższym szczeblu.
— Tak, milordzie. — Miał tego świadomość. Fakt, że po raz pierwszy od dwunastu tysięcy lat rząd ma opuścić Zanshaa, był sprawą wielkiej wagi.
Chen zmarszczył czoło.
— Prześlę ten plan swojej siostrze z prośbą o opinię.
Martinez miał nadzieję, że lord Chen tak zrobi. Dowódca eskadry lady Chen od miesiąca latała wokół układu, wpatrując się w nicość Wormholu Trzy, przez który Naksydzi mieli przylecieć z Magarii z anihilującymi siłami, strzelając z baterii pocisków. Prawdopodobnie chętnie przywitałaby plan, który pozwoliłby jej uniknąć konfrontacji.
— Pozwolę sobie nadużyć cierpliwości dowódcy eskadry Do-faqa i jemu również przesłać ten plan — powiedział Martinez.
— Bardzo dobrze, lordzie Gareth. Niech pan go poprosi, by przesłał do mnie kopię swojej opinii.
— Poproszę.
Na ustach lorda Chena igrał subtelny uśmiech.
— Wysadzić pierścień — mówił częściowo do siebie — ten pomysł ma jakąś barbarzyńską energię. — Wstał. — Wybaczy pan, czeka na mnie kilku klientów.
Martinez odsunął krzesło, zrobione ze spiralnych prętów — Dziękuję, że mnie pan przyjął, mimo tak późnego zaanonsowania.
Chen machnął ręką, dając do zrozumienia, że to nic wielkiego.
— Z radością wyświadczyłem przysługę pańskiemu bratu. Proszę przekazać mu najlepsze życzenia przy najbliższej okazji.
Martinez odwrócił się, słysząc odgłos kroków na żwirowej ścieżce. Zobaczył młodą kobietę z tacą, na której stały filiżanki i czajniczek. Wysoka, czarnowłosa, miała na sobie miękki kostium z supełkowej tkaniny o pomarańczowej, jesiennej barwie. W estetycznej asymetrii, na jednym ramieniu, z białej kokardy zwisały żałobne wstążki.
— Nie chciałam ci przeszkadzać — powiedziała cicho — ale słyszałam, że masz gości, więc…
Wskazała na tacę.
— Bardzo miło z twojej strony — odparł lord Chen. Zwrócił się do Martineza: — Pozwolę sobie przedstawić swoją córkę Terzę. Terzo, to…
— Naturalnie, poznaję lorda kapitana Martineza — powiedziała. Ciemnymi oczyma spojrzała na Martineza. — Napiłbyś się herbaty, milordzie?
— W zasadzie… — Martinez wahał się. Spotkanie z Chenem dobiegło końca i nie miało sensu zostawanie tu dłużej.
— Muszę już iść — oznajmił Chen — ale jeśli pan zechce wypić filiżankę herbaty z Terzą, proszę zostać. — Spojrzał na córkę. — W gabinecie oczekuje mnie Embraq.
— Rozumiem — odparła Terza i zwróciła się do Martineza. — Proszę zostać, jeśli ma pan czas.
Martinez przyjął zaproszenie.
— Moje wyrazy współczucia — powiedział. Nie miał pojęcia, kto z jej bliskich umarł, ale po bitwie przy Magarii wiele rodzin parów nosiło białe żałobne wstążki.
Nalała herbaty eleganckimi ruchami dłoni, które wydawały się bardzo blade w mrocznym podwórcu.
— Dziękuję — rzekła — mówiono mi, że załoga go podziwiała.
— O, z całą pewnością, milady — potwierdził Martinez.
Читать дальше