— Przykro mi.
Zapadła chwila milczenia.
— A ty przypadkiem nie znasz jakiejś grupy wywrotowej, do której mógłbym się przyłączyć? — spytał P.J.
Oczywiście nie chodzi ci o rodzinę Martinezów, pomyślał Gareth.
— Niestety, nie — odparł.
— Szkoda. — P.J. był przygnębiony. — Nadal więc muszę szukać sobie przydatnego zajęcia.
Martinez przez cały okres wojny służył na statku i teraz uświadomił sobie, że nie ma pojęcia, co takiego robili w tym czasie cywile, więc spytał o to P.J.
— Zachęcaliśmy do podtrzymywania Praxis i odparcia wywrotowych pogłosek — wyjaśnił P.J. — I ja naprawdę odpieram pogłoski.
Martinez wyjął z talerza pierzasty włos.
— Godne najwyższej pochwały — przyznał.
— Poza tym mówiono nam, by zwiększyć produkcję wojenną oraz chronić cenne zasoby — kontynuował P.J. — ale ja nie mam nic wspólnego z produkcją, nie zarządzam zasobami, więc w tej sferze nic nie mogę zrobić.
Martinez już chciał zachęcić P.J. do nabycia jakichś zasobów, żeby je potem chronić, ale, jak zrozumiał, P.J. nie do tego zmierzał.
— Chcę zrobić więcej — oznajmił P.J. — To… to czasy krytyczne, wymagają… — klasnął w dłonie — działania.
— Mógłbyś sponsorować widowisko charytatywne w Oh-lo-ho lub w „Półcieniu”, a dochody przeznaczać na organizację Pomoc Flocie albo na inny pożyteczny cel.
— Obawiam się… — P.J. był zmieszany — że obecny stan moich finansów nie pozwala na ten rodzaj przedsięwzięć.
Martinez to właśnie podejrzewał.
— Może aukcja dobroczynna? Nakłoń znajomych, żeby przeszukali swoje strychy w szlachetnym celu.
Wydawało się, że P.J. rozważa tę propozycję, ale potrząsnął głową.
— To do niczego, prawda? — Wyraźnie oklapł. — Ja jestem do niczego. Mamy takie porywające czasy, a ja nic nie potrafię zrobić. — Patrzył na Martineza, a jego oczy połyskiwały szczerą rozpaczą. — Rozumiesz, chciałbym pokazać Sempronii, że jestem jej wart. To twoja siostra, więc jest mi szczególnie trudno. Przywykła do tego, że w jej otoczeniu szwendają się bohaterowie i gdy ja się szwendam zamiast ciebie, ona na pewno robi porównania.
Martinez słuchał tego zdziwiony. Wart Sempronii? Co mogło spowodować takie podejście? Czyżby biedny dureń naprawdę zakochał się w mojej siostrze? — myślał Martinez. W kobiecie, która akurat w tej chwili szwenda się — o ile jest to adekwatne określenie — z jednym z bohaterów z Hone-bar.
— Więc może mógłbyś porozmawiać z lordem Pierrem. — Martinez miał na myśli lorda Pierre’a Ngeniego, który zajmował się sprawami klanu Ngenich na Zanshaa, gdy lord Ngeni sprawował funkcję gubernatora Paycahp.
— Po co? — jęknął P.J. — Potrafię jedynie postawić obiad oficerowi floty.
— I spotyka się to z wdzięcznością — odparł z udawaną pogodą Martinez, ale wątpił, czy umiałby coś poradzić na męki duszy P.J. I, prawdę mówiąc, niewiele go to obchodziło. Bardziej martwiło go to, że Ngeni dowiedzą się o związku Shankaracharyi z Sempronią, która przecież nie grzeszyła dyskrecją.
— Wybacz, że cię tym zamęczam — usprawiedliwiał się P.J. — ale miałem nadzieję, że udzielisz mi wskazówek. Albo uruchomisz jakieś znajomości. — Poweselał. — A może mógłbym służyć na twoim następnym statku, jako… wolontariusz czy coś podobnego.
Martinez omal nie podskoczył z przerażenia.
— Obawiam się, że to niemożliwe. Musiałbyś skończyć najpierw którąś z akademii zawodowych.
— Aha. — P.J. pokręcił głową. — W każdym razie dziękuję. — Westchnął. — Jestem wdzięczny, że rozmawiasz ze mną w ten sposób.
— Jest mi tylko przykro, że nie mogę ci pomóc.
Potem, w drodze do domu, mijał sklep z antykami i po chwili wahania wszedł do środka. Najpierw sprawdził, czy mają odpowiedni pierścionek, potem kupił wazon o szerokiej szyi z kremowej, półprzejrzystej porcelany, z delikatnymi reliefami chryzantem. Posłał go Suli do jej mieszkania. „Oto wazon do Twoich kwiatów” — napisał na bileciku.
Potem zaszedł do kwiaciarni i kazał posłać Suli wielki bukiet gladiolusów z bilecikiem: „Oto nieco kwiatów do Twego wazonu”.
Następną godzinę spędził u zręcznego masażysty, Torminela, który wybił i wycisnął z niego bóle i skurcze dwumiesięcznej akceleracji. Wyczerpany, ale z promienną skórą, powrócił do pałacu Shelleyów i poszedł do łóżka.
Obudził go sygnał komunikatora. Martinez otworzył oczy.
— Komunikator: tylko głos. Komunikator: odpowiedź.
— Gdzie jest obraz? — usłyszał głos Suli. — Chciałam ci pokazać twoje kwiaty.
Martinez tarł powieki.
— Nie chcę, żebyś uciekła z krzykiem. — Przetoczył się na łóżku, wyciągnął rękę do stolika nocnego i wycelował w swoją stronę kaptur komunikatora. — Ale jeśli nalegasz… komunikator — rozkazał — wideo i audio.
Na ekranie ożyły kwiaty pomarańczowe, czerwone i żółte, a z nimi roześmiana twarz Suli. Oczy jej się rozszerzyły, gdy zobaczyła łóżko Martineza, potargane włosy i podkoszulek.
— Przypuszczałeś, że na widok tego będę krzyczeć? — spytała sceptycznym tonem.
Ponownie przetarł oko.
— Dotychczas to zawsze tak działało.
— Przynajmniej zobaczyłam, jak wygląda twoje łóżko.
— Ciesz wzrok do woli. — Spojrzał na bladą, złotowłosą postać. — A ja będę cieszyć swój — dodał.
Nawet na małym ekraniku zauważył, jak jej policzki pokrywa rumieniec.
— Widzę, że nadal jesteś na czasie statkowym — zauważyła nieco pośpiesznie.
— Do pewnego stopnia.
Dzień we flocie wynosił dwadzieścia dziewięć godzin, w odróżnieniu od czasu Zanshaa, gdzie doba to 25,43 godziny standardowe. Możliwe, że dwudziestodziewięciogodzinna doba, wprowadzona w całym imperium przez Shaa, odpowiadała dobie na jakiejś planecie, ale dotychczas takiej planety nie odkryto.
Sula spojrzała na wazon.
— Skąd wiedziałeś, że lubię porcelanę Guraware?
— Wrodzony dobry smak, jak przypuszczam. Zobaczyłem to w sklepie i pomyślałem, że wazon powinien należeć do ciebie.
— Gdybyś jeszcze kiedykolwiek poczuł podobny impuls, nie krępuj się. To jeden z najlepszych gatunków porcelany wyprodukowanych na Zanshaa. — Opuszkami palców przebiegła po wypukłościach wazy gestem powolnym i tak zmysłowym, że Martinez poczuł dreszcz w plecach.
— Jutro mają mnie odznaczyć i awansować — powiedział. — O 9:01 czasu Zanshaa, w Dowództwie. Przyjdziesz? Zwróciła się do wideo.
— Oczywiście. Jeśli tylko mnie wpuszczą.
— Wpiszę cię na listę gości. Będę w Sali Ceremonii.
— To piękna sala. — Uśmiechnęła się. — Spodoba ci się.
— Tu w pałacu odbędzie się jutro wieczorem przyjęcie. Przyjdziesz?
— Twoje siostry były tak miłe i już mnie zaprosiły, choć nie wiedziałam, z jakiej okazji to przyjęcie. — Zamyśliła się na sekundę. — Mam nadzieję, że nie posądzisz mnie o zachłanność, ale…
— Chcesz drugi wazon do kompletu.
— No, owszem. — Zaśmiała się. — Chciałam cię zapytać, czy jesteś wolny dziś wieczorem.
— Przepraszam, ale nie. A poza tym… — patrzył w jej zielone oczy — nie odzyskałem jeszcze najlepszej formy.
Wytrzymała jego wzrok, potem spojrzała w bok.
— A jutro wieczorem?
— Ty osądzisz.
W tym momencie otworzyły się z hukiem masywne tekowe drzwi i weszła Sempronia.
— Co ty mu zrobiłeś?! — krzyczała.
Martinez odwrócił się do niej i usiłował odpowiedzieć, choć serce skoczyło mu do gardła.
Читать дальше