Pociąg jechał szybko przez lasy i nad szerokimi rzekami. Wzdłuż ścian wagonu precyzyjnie rozmieszczono kryzy, które wysyłały fale interferencyjne, likwidując akustyczne huki i dudnienia. Znów grzbiety gór wyrosły i zostały z tyłu. Pociąg zwalniał, zbliżając się do celu.
Sula i Martinez objęli się, całowali i patrzyli, jak Dolne Miasto Zanshaa — wielki obszar, rozciągający się promieniście we wszystkich kierunkach od Górnego Miasta — umyka za oknem.
Gdy tylko pociąg zatrzymał się na stacji, Martinez otoczył Sulę ramionami po raz ostatni w zaciszu przedziału.
Ze stacji przeszli piechotą do kolejki linowej, którą wjechali na wzgórze Zanshaa. Gdy wznieśli się nad miasto, Martinez spojrzał przez przezroczyste ściany wagonika na kopułę z niebieskiego szkła nad starym pałacem Sulów. Ciekawe, co Sula czuje, patrząc na pałac stracony dla dziedziczki rodu, pomyślał.
— Może zawieziesz mnie do domu swoją taksówką? Pokażę ci, gdzie mieszkam.
Gdyby Martinez nie był tak znużony, prawdopodobnie sam by wpadł na ten pomysł.
Ucieszył się, gdy zobaczył, że Sula mieszka w pobliżu pałacu Shelleyów, olbrzymim starym gmaszysku, wynajmowanym w stolicy przez jego rodzinę. Przypuszczał, że to nie przypadek.
— Jeśli będziesz miał chwilę czasu, zajrzyj, by zobaczyć łóżko. Pocałowała go szybko w policzek i wysiadła z taksówki, nim zdążył ją objąć. Miał ochotę wysiąść za nią, ale powstrzymał się i kazał kierowcy — Cree — zakręcić za rogiem i przystanąć przed pałacem Shelleyów, gdzie czekała rodzina.
* * *
Bracia i siostry zdawali sobie sprawę, że będzie wyczerpany, i nie planowali żadnej wystawnej uroczystości powitalnej, tylko prostą rodzinną kolację. Roland usadził Martineza na honorowym miejscu u szczytu stołu. Martinez z przyjemnością włożył cywilne ubranie pierwszy raz od miesięcy. Vipsania i Walpurga, piękne i nienagannie ubrane nawet do tego nieformalnego posiłku, siedziały obok siebie po prawej ręce Martineza. Vipsania miała na sobie czerwoną suknię, Walpurga — turkusową. Najmłodsza siostra, Sempronia, siedziała obok Rolanda po lewej.
W drugim końcu stołu, przy Sempronii, siedział jej narzeczony P.J. Ngeni, kuzyn lorda konwokata Ngeniego, którego rodzina reprezentowała interesy Martinezów. P.J. podejrzewano o przehulanie majątku; zaręczyny były sztuczką ze strony klanu Ngenich, by uwolnić się od kosztownego i bezużytecznego krewnego. Jedna sztuczka zasługiwała na drugą — tak uważał Martinez — i wymyślił własny fortel. Sempronia i lord P.J. byli zaręczeni naprawdę, ale zaręczyny miały potrwać wiele lat. Nie dojdzie do małżeństwa, dopóki Sempronia będzie w szkole, a miała być w szkole tak długo, aż rodzina Martinezów, wykorzystując wpływy Ngenich, wciśnie się do wyższych warstw parów na Zanshaa. Gdy to nastąpi, P.J. odeśle się tam, skąd przybył, i tam pozostanie jako debet w księgach swojego klanu.
P.J. najwyraźniej nie zorientował się jeszcze, że zaręczyny to zmyłka, i przez całą kolację adorował narzeczoną w wyszukany sposób, a ta tylko z wdziękiem przechylała głowę i uśmiechała się protekcjonalnie, ale gdy tylko przenosiła wzrok na drugi koniec stołu, na Martineza, uśmiech znikał.
Nie wybaczyła mu, że przykuł ją kajdanami, choćby czasowo, do tego nieudacznika, zwłaszcza że prawdziwymi uczuciami obdarzała Nikkula Shankaracharyę, porucznika z „Korony”.
Martineza nie interesowały problemy Sempronii — zetknęła się przecież tylko z jednym debilem, a Martinez miał cały Zarząd Floty.
— Za dwa dni będziesz odznaczony i awansowany — oznajmił Roland. — Równocześnie całe imperium zostanie poinformowane o twoim zwycięstwie w Hone-bar. — Uśmiechnął się sarkastycznie. — Oficjalnie będzie to zwycięstwo Do-faqa, on również otrzyma awans i odznaczenie, ale ważni ludzie zrozumieją, kto przyczynił się do zwycięstwa, a ponieważ Do-faq jest daleko ze swoją eskadrą, ty jedyny pojawisz się na wideo w Sali Ceremonialnej. — Roland skinął głową z zadowoleniem. — Potem możemy naciskać, żeby ci przydzielono stanowisko dowódcze. Nikt tego nie uzna za szczególną procedurę, ponieważ wszyscy teraz będą wiedzieli, że jesteś jedynym oficerem dwukrotnie dekorowanym za akcje przeciwko wrogowi. I dlatego powinieneś dostać prawdziwe stanowisko.
Martinez skinął głową, jakby się z tym zgadzał, choć osobiście uważał, że już dawno powinni wszcząć szczególną procedurę. A przecież jego brat, Roland, nie miał żadnego stanowiska ani we flocie, ani w rządzie, skąd więc zna te wszystkie szczegóły?
— Skąd to wiesz? — spytał.
— Od lorda Chena. On i ja jesteśmy… związani przez pewne przedsięwzięcie.
Martinez spojrzał na brata.
— Więc w jakim stopniu Zarząd Floty jest nieszczelny?
— Wszystko jest nieszczelne. — Roland wzruszył ramionami. — Jeśli jesteś w środku, dowiesz się wszystkiego, co chcesz.
— A ty teraz jesteś w środku?
Roland spojrzał w swój talerz i delikatnie przeciągnął nożem po steku.
— Niezupełnie. Ale staramy się tam dostać.
— Jeśli masz tak mocne powiązania, to powiedz mi, dlaczego już teraz czymś nie dowodzę.
Roland zatrzymał widelec w drodze do ust.
— Nawet się nie dowiadywałem. Ale przypuszczam, że przyczyny są zwykłe.
— To znaczy?
— Jesteś lepszy od nich. — Roland włożył kęs do ust, żuł i przełknął, a Martinez patrzył na brata zdumiony. — No, wiesz… parowie mają być równi. Gdy jeden z nich wyrasta ponad innych, to wykazuje, że coś złego dzieje się z systemem, a ludzie za niego odpowiedzialni tego bardzo nie lubią. Zwróć uwagę, że wbija się ten gwóźdź, który najbardziej wystaje. Gdy studiowałeś w akademii i byłeś na drodze do kariery bohatera — Roland sięgnął po wino i nalał bratu — zastanawialiśmy się z ojcem, dlaczego jemu się nie udało, gdy przybył na Zanshaa. I doszliśmy do wniosku, że był za bogaty i zbyt utalentowany.
— Teraz jest jeszcze bogatszy — zauważył Martinez.
— Mógłby kupić całe Górne Miasto i prawie by nie zauważył uszczuplenia funduszy. Ale nie jest na sprzedaż… dla niego. — Roland spojrzał wymownie na brata. — On był tym gwoździem, który wystaje. Wbito go, a tutejsi ludzie otrzepali sobie ręce i zapomnieli o jego istnieniu. Teraz są tu jego dzieci, ale my znacznie ciszej mówimy o swoich zaletach. — Roland napełnił sobie kieliszek i wzniósł go, rozglądając się po jadalni. — Moglibyśmy mieć tu własny pałac, wspaniały, zaprojektowany zgodnie z najnowszą modą, pierwszorzędny pod każdym względem. Ale nie, my wynajmujemy tę ruderę.
Spojrzał przenikliwie na Martineza.
— Musimy unikać nie tyle złych sądów, co złego smaku. Moglibyśmy co tydzień wydawać bal, sponsorować koncerty i Teatr Półcienia, ja mógłbym nosić najmodniejsze fulary, a nasze siostry najbardziej ekstrawaganckie suknie; moglibyśmy wejść do klubu jachtowego, wspierać akcje dobroczynne i w ogóle… rozumiesz.
— Nie rozumiem — odparł Martinez. — Jestem tylko gwoździem, który wystaje.
Roland uśmiechnął się słabo.
— Ale wystajesz podczas wojny, a to jest, jak sądzę, w porządku. Teraz rodzina może szybko piąć się do góry, ponieważ wojna toczy się na dużą skalę i nikt nie zwraca uwagi na takich jak my. A gdy wojna się skończy, znajdziemy się w tutejszych strukturach, i to będzie w porządku, bo dostaniemy się do nich przez nikogo nie zauważeni. — Nachmurzył się. — Oczywiście po wojnie może nastąpić reakcja. Musimy być przygotowani, by ją przetrwać. Dlatego wszelkie możliwe rangi i zaszczyty musisz otrzymać teraz, gdy ciągle cię potrzebują.
Читать дальше