Od tamtego czasu pokonał jeszcze większe odległości, a teraz stanowił część kolekcji, która uległa rozproszeniu. Na obecnym dołującym rynku Sula mogłaby go kupić za dwadzieścia pięć tysięcy zenitów, co stanowiło osiemdziesiąt procent jej obecnej fortuny.
To absurdalne wydać aż tyle. Szaleństwo. Dzbanek był kruchy. Szczęście, dzięki któremu uszedł Mongołom i przetrwał podbój Terry przez Shaa, mogło już się skończyć.
Ale na co mam wydawać pieniądze, jak nie na siebie? — usiłowała się przekonać w duchu.
W końcu, niechętnie, zrezygnowała. Postanowiła być praktyczna.
Przez następne dni szukała mieszkania. Tylu ludzi opuszczało Górne Miasto, że czynsze stały się znośne. Sula zapłaciła za miesiąc z góry za apartament na drugim piętrze, tuż pod okapem starego przebudowanego pałacu. Umeblowanie było w stylu Sevigny, masywne, bogato zdobione, brzydkie. Sula doszła do wniosku, że jakoś to zniesie do czasu swego następnego przydziału na statek. Do mieszkania przypisane było pisklę Lai-own, które zajmowało się sprzątaniem, oraz kucharz, który gotował za parę dodatkowych zenitów.
Budynek stał w bocznej uliczce, naprzeciwko pałacu Shelleyów, gdzie mieszkała rodzina Martineza.
Sula dużo myślała o Martinezie. Dobrze być blisko niego; przyda się wygodne miejsce, gdzie mogliby się schronić, i najlepiej, żeby to nie był ani akademik floty, ani pałac z tabunami wścibskich sióstr.
Poszła na przyjęcie do Martinezów. Powitano ją ciepłymi okrzykami. Obecność słynnej, odznaczonej bohaterki czyniła z przyjęcia wyjątkową imprezę. Sula odnowiła znajomość z rodziną: z ambitnym lordem Rolandem, z dwiema nadzwyczajnymi starszymi siostrami Vipsanią i Walpurgą oraz z najmłodszą, energiczną Sempronią i jej absurdalnym, narzeczonym P.J.
Wszyscy byli obdarzeni jakimiś przymiotami, ale żadne nie dorastało do pięt nieobecnemu bratu.
W nocy leżała w obszernym łożu Sevigny i rozmyślała o tym, jak to by było po tylu przeżyciach nie być samą.
Następnego dnia uprzejmy urzędnik sądowy dostarczył jej do domu wezwanie do sądu.
Martinez powitał nowego kapitana „Korony” z całą uprzejmością, na jaką umiał się zdobyć, czyli z niewielką, po czym przeszedł do formalnych procedur przekazania kapitańskich kluczy i rozmaitych kodów. Chciał powiedzieć: „Staraj się nie zabić mojego statku”, ale się powstrzymał. Alikhan już spakował jego rzeczy.
Nowy kapitan zaprosił Martineza na obiad, ale Martinez odmówił, tłumacząc, że ma spotkanie na planecie. Rzeczywiście, miał spotkanie.
Zamierzał się spotkać z bratem, siostrami, patronem klanu Martinezów, lordem Pierrem Ngenim, z każdym, jeśli zajdzie taka potrzeba, nawet z lordem seniorem Konwokacji. Postanowił w razie potrzeby bezustannie lobbować, aż otrzyma przydział na dowódcę statku.
Powiedziano mu bowiem, że po miesięcznym urlopie, gdy zregeneruje siły po trudach podróży, ma się stawić w zawodówce operatorów czujników w Kooai, na południowej półkuli Zanshaa. Tam obejmie stanowisko dowódcy.
Zawodówka! Rozwścieczyła go ta wiadomość. Chorąży nadawałby się do tej pracy, i to chyba znacznie bardziej.
Chciał znów dostać przydział na statek, nawet gdyby osobiście musiał napastować wszystkich, którzy wchodzą i wychodzą z Dowództwa. Nawet gdyby musiał chwycić za gardło lorda Saida i trząść nim, aż staruszek się podda.
Pożegnał się wcześniej z oficerami i załogą, dlatego gdy opuszczał pępowinę śluzy, nie oglądał się za siebie. Alikhan załatwił mu auto z kierowcą, więc Martinez nie czekał na pociąg, objeżdżający górny poziom pierścienia akceleracyjnego. Auto zawiozło go do Biura Akt Floty, gdzie zdeponował folię z danymi. Folia zawierała log z lotu „Korony”, zawierała również nagrania, które mogłyby zniweczyć karierę Kamarullaha. Oczywiście, jeśli komuś chciałoby się zajrzeć do tych zapisów.
Prawdopodobnie nikomu się nie zechce. Z pewnością nikt nie wykazał zainteresowania wyprawą „Korony” — nie opublikowano jeszcze informacji na temat bitwy w Hone-bar i matowooki Torminel, młodszy oficer, który odbierał folię z danymi, w ogóle nie był podekscytowany spotkaniem z bohaterem floty i po wręczeniu pokwitowania najpewniej zapadłby w drzemkę.
W Martinezie wściekłość walczyła z fizycznym bólem i potwornym znużeniem. Włożył kwitek do kieszeni i przeszedł przez przezroczyste automatyczne drzwi, prowadzące do poczekalni.
I tam zobaczył ją.
W pierwszym odruchu najpierw pragnął tylko patrzeć, a potem rzucić się do niej i objąć jej szczupłe ciało, jak marynarz obejmuje maszt tonącego żaglowca. Na szczęście — dla godności szarży Martineza — Sula nie przyjęła pozycji odpowiedniej do uścisków: salutowała ze ściągniętymi do tyłu łopatkami, uniesionym podbródkiem, odsłaniającym gardło. Oznaka podporządkowania, wymuszona w całym imperium Shaa.
Przez chwilę stał bez tchu, zachwycony jej urodą, wyprostowaną postawą, srebrzysto połyskującymi włosami do ramion, otaczającymi bladą twarz o świetlistej cerze, i rozbawionymi, błyszczącymi zielonymi oczyma. Wtedy podniósł ciężką buławę Złotego Globu, zakończoną kulą z wirującym płynem i kiwnął w jej stronę, odwzajemniając pozdrowienie.
— Spocznij, poruczniku — powiedział.
— Dziękuję, milordzie. — Jej promienny uśmiech był lekko zarozumiały, miał w sobie wyraz triumfalnego rozbawienia, gdyż udało jej się go zaskoczyć. — Powitałeś mnie kiedyś, gdy wracałam na pierścień Zanshaa. Postanowiłam się zrewanżować.
— Doceniam to. — Cielesne znużenie ustąpiło pod napływem krwi, ale umysł nadal był senny, a czaszkę wypełniała wata. Miał bolesną świadomość, że Sula stoi przed nim kwitnąca, wypoczęta, ponętna i że wszystko, co do niej powie, okaże się nad wyraz grupie.
— Towarzyszyć ci w drodze na planetę czy też masz tu coś do załatwienia? — spytała Sula.
— Czeka na mnie rodzina — odparł. Głupio.
— Wiem, jestem z nimi w kontakcie. Powiedzieli mi, kiedy przyjeżdżasz.
Martinez i Sula unosili się przy drzwiach, przed Biurem Akt Floty, blokując ruch, i Martinez przypomniał sobie, że jako starszy oficer powinien zwyczajowo pierwszy przejść przez drzwi. Przeszedł więc, a Sula za nim.
Alikhan stał przy samochodzie, ocieniony przez uniesione do góry drzwi.
— Do windy — powiedział Martinez. Alikhan pomógł Suli wsiąść do samochodu obok Martineza, uśmiechając się znacząco pod zakręconymi wąsami.
Alikhan usiadł obok kierowcy z przodu; oddzielała ich od pasażerów bariera, którą jeden z nich taktownie zmatowił. Martinez uczuł mrowienie w nerwach — zapach perfum Suli sprawił, że krew nieco szybciej zaczęła krążyć mu w żyłach. Sula spojrzała na niego.
— Zgodnie z pogłoskami, i to dość oficjalnymi, dokonałeś spektakularnego czynu i wkrótce zostaniesz odznaczony. Nie powiedziano nam jednak jaki to czyn.
Martinez prychnął.
— Wystarczającą satysfakcję sprawia mi świadomość, że wiernie służyłem imperium.
Sula zaśmiała się.
— Udało mi się wywnioskować, że zlikwidowałeś całą bandę Naksydów i że nasi zwierzchnicy nie chcą, by wrogowie się o tym dowiedzieli.
— Można by przypuszczać, że Naksydzi już się tego domyślili — zauważył Martinez.
— Ilu wrogów udało ci się zlikwidować?
Powiedział jej, pewien, że Sula w najbliższym czasie nie wyśle do wroga informacji. Uniosła złociste brwi; po jej oczach było widać, że intensywnie coś rozważa.
— Ciekawe. To oznacza, że nasza sprawa niekoniecznie jest stracona — stwierdziła.
Читать дальше