Nie była oczywiście prawdziwą Caroline Sulą. Lata temu lady Sula zginęła w mrocznych okolicznościach na Spannan, w jej miejsce pojawiła się inna dziewczyna, Gredel, mając nadzieję, że tamte okoliczności na zawsze pozostaną okryte mrokiem.
Ta inna wypaliła odcisk kciuka, który mógłby zdradzić jej tożsamość, a teraz posiadała rzeczywiste pieniądze lady Suli.
I teraz kobieta nazywająca się Caroline Sula, słynna, odznaczona medalami posiadaczka skromnej fortuny szła w dół pochyłą ulicą. Pod wpływem muśnięć słońca uśmiechała się i radowało ją rześkie wiosenne powietrze, tak różne od puszkowego powietrza na „Delhi”.
* * *
Szła Bulwarem Praxis, minęła pomnik Wielki Pan Przekazuje Praxis Innym Ludom: Shaa trzymał w wyciągniętej ręce tablice z wyrytym tekstem uniwersalnych praw; nad jego głową, przypominającą kształtem dziób okrętu, przypadkowo powstała aureola z cienkiego srebrzystego łuku pierścienia akceleracyjnego Zanshaa, świecącego na tle ciemnozielonego nieba o tym samym odcieniu co bluza munduru Suli.
Sula szła dalej w stronę pałacu Chenów — wybujałej bryły o dziwnych wywiniętych dachach w stylu nayanidzkim. Budowlę z beżowego, starego kamienia oddzielał od ulicy wąski, wypielęgnowany ogród o idealnie geometrycznych formach. Sula nacisnęła dzwonek, podała lokajowi swoje imię i spytała, czy może się widzieć z lady Terzą Chen. Lokaj poszedł sprawdzić, czy lady Terza może ją przyjąć, tymczasem Sula czekała w saloniku, oglądając cudownego łabędzia z porcelany.
Lady Terza, córka i dziedziczka lorda Chena, była zaręczona z synem lorda Durwarda, z kapitanem statku Suli, lordem Richardem Li zabitym przy Magarii. Rodzina Li należała kiedyś do klientów rodu Sula, ale po upadku lorda Suli przeszła pod opiekę Chenów. Zarówno Li, jak i Chenowie byli uprzejmi dla Suli, biednej, pozbawionej przyjaciół przedstawicielki parów, która popadła w niełaskę i przeżyła okropną egzekucję rodziców.
Odwróciła się na dźwięk cichych kroków — weszła Terza. Dziedziczka klanu Chenów była wysoka, szczupła, miała duże migdałowe oczy i lśniące czarne włosy, spływające na ramiona sobolową czernią. Nosiła miękkie szare spodnie i jasną bluzkę, na to narzuciła krótki ciemny żakiet z białą żałobną wstążką, przeplecioną między koronkami i frędzlami.
Podeszła do Suli z niespieszną gracją, świadczącą o wielowiekowej tradycji spokojnego wychowania. Wyciągnęła rękę i w swojej dłoni zamknęła dłoń Suli.
— Lady Sula. — Jej niski, czysty głos płynął w powietrzu jak zapach kojącego kadzidła. — Wspaniale, że pani przyszła. Na pewno jest pani bardzo zajęta.
— Nie, mam teraz urlop. Chciałabym przekazać wyrazy ubolewania z powodu śmierci lorda kapitana Li.
Powieki lady Terzy ledwo dostrzegalnie drgnęły, a usta zacisnęły się lekko.
— Dziękuję. — Wzięła Sulę za ramię. — Może przejdziemy do ogrodu?
— Chętnie.
Ich buty stukały po marmurowej posadzce.
— Mają podać herbatę? A może wino?
— Poproszę herbatę.
— Och, zapomniałam, że pani nie pije. Przepraszam.
— Nic nie szkodzi. — Sula poklepała dłoń gospodyni. — Nie można wszystkiego pamiętać. Od tego mamy komputery.
Nad ogrodem, usytuowanym w centrum pałacu — wielkiego czworokąta — zwieszały się dachy głównego budynku. Stała tam altana o iskrzących się kryształowych ścianach. Wiosenne kwiaty — tulipany, tougama, lu-doi — tworzyły barwne wzory na klombach, starannie oddzielonych niziutkimi płotkami. Nieruchome powietrze przenikał ciężki zapach kwiatów. Dzień był ciepły i Terza nie zapraszała do altany; zaproponowała, by usiadły przy stole zbudowanym z pojedynczego długiego pasa stopu zabarwionego na mosiądz, artystycznie wygiętego w spirale. Kobiety usiadły na krzesłach o konstrukcji opartej na tym samym projekcie. Sula uznała swoje krzesło za wygodne, choć sprężynowało. Terza, posługując się osobistym komunikatorem, kazała przynieść herbatę.
Sula spojrzała na Terzę i zastanawiała się, od czego zacząć. „Widziałam, jak pani narzeczony umiera” byłoby zagajeniem w jej stylu, ale w tych okolicznościach niestosownym. Na szczęście Terza rozpoczęła rozmowę.
— Widziałam panią w wideo — rzekła. — Wiem, że mój ojciec chciał uczestniczyć w ceremonii, ale w tym czasie odbywało się w Konwokacji ważne głosowanie.
— Proszę mu przekazać, że bardzo sobie cenię jego zainteresowanie.
— Proszę przyjąć moje gratulacje. — Chłodnym wzrokiem spojrzała na bluzę Suli i przyczepioną baretkę Medalu Obłoków z diamencikami. — Jestem pewna, że to w pełni zasłużone. Ojciec mówi, że pani czyn był spektakularny.
— Dopisało mi szczęście — odparła Sula, wzruszając ramionami. — Inni mieli go mniej. — Poczuła, że to zbyt obcesowe, i dodała: — W bitwie śmierć przychodzi szybko. Na „Nieustraszonym” nikt nic nie czuł. Widziałam, jak to się stało… w jednej chwili.
To też zbyt bezpośrednie wyznanie, choć Terza dobrze je zniosła.
— Słyszałam od lorda Durwarda, że zadzwoniła pani, by złożyć mu wyrazy ubolewania. Dziękuję, że pani to zrobiła.
— Był mi życzliwy. — Sula spojrzała na Terzę. — Tak jak pani. Terza zareagowała na to machnięciem pięknej dłoni.
— Przyjaźniła się pani z Richardem od dzieciństwa. Ja tylko potraktowałam panią jak jego dawną znajomą.
U osoby takiej jak Sula, która przez tyle lat nie miała prawdziwych przyjaciół — i w istocie nie była tą samą dziewczyną, którą Richard pamiętał z dzieciństwa — ten gest wzbudził wtedy zdumienie i dozgonną wdzięczność.
— Lord Richard też był dla mnie dobry — powiedziała Sula. — Awansowałby mnie na porucznika, gdyby mógł. I chyba się nie mylę, sądząc, że to był pani pomysł.
Terza spojrzała w prawo na mgiełkę fioletowych kwiatów.
— Richard by o tym pomyślał, gdybym ja nie pomyślała.
— Był dobrym kapitanem — rzekła Sula. — Załoga go lubiła. Dbał o nas, z każdym porozmawiał. Świetnie umiał wspierać nasz optymizm i zachęcać do pracy.
I ładnie mrużył oczy, gdy się śmiał, wspomniała w duchu.
— Dziękuję — odparła Terza. Wzrok miała nadal spuszczony. Służący przyniósł herbatę i odszedł. Zapach jaśminu unosił się znad filiżanek — szlachetny Gemmelware, zauważyła Sula, kilkusetletni, z wzorem liści laurowych.
— Jak się ma lady Amita? — spytała Terza o żonę Durwarda.
— Nie wiem, nie widziałam jej.
— Jest załamana, rozumiem. Richard był jej jedynym dzieckiem. Nie widziano jej od jego śmierci. — Terza spojrzała przed siebie. — Wie, że ojciec lorda Durwarda oczekuje, że syn się z nią rozwiedzie, ponownie ożeni i spłodzi dziedzica.
— Mogą nająć matkę zastępczą — powiedziała Sula.
— To niemożliwe w tak tradycjonalnej rodzinie. Narodziny muszą być naturalne.
— Smutne.
Zapadła chwila milczenia. Sula podziwiała filiżankę i spodeczek, unosząc je w dłoni. W nozdrzach miała zapach jaśminu. Posmakowała herbaty i subtelna przyjemność zatańczyła powolnym rytmem na jej języku.
— Rodzina Li opuszcza Zanshaa — rzekła Sula. — Udają się do Ogona Węża.
— Jak sądzę, dla bezpieczeństwa — powiedziała Terza zwyczajnie. — Wiele osób wyjeżdża. Lato w Górnym Mieście zapowiada się nieciekawie.
Sula spojrzała na nią.
— A pani nie wyjeżdża?
Terza wykonała tak nieznaczny ruch, że trudno było go nazwać wzruszeniem ramion.
— Mój ojciec odgrywa zbyt… znaczącą rolę w ruchu oporu przeciw Naksydom. W Konwokacji obalił lorda seniora, wie pani o tym. Zrzucił zbuntowanego Naksyda z tarasu w Sali Konwokacji. Jestem pewna, że Naksydzi już postanowili, co zrobią z nim… i ze mną.
Читать дальше