Dziś rano Sula widziała, jak lord Chen przypina Martinezowi Medal Obłoków. Nieobecny był lord Tork, przewodniczący Zarządu Floty, ten sam, który wręczał medal Suli. Brakowało również wszystkich innych członków Zarządu. Sula przypuszczała, że są na nadzwyczajnym zebraniu w sprawie członka Zarządu lady San-torath — aresztowano ją poprzedniej nocy pod zarzutem konspiracji, która miała na celu wstrzymanie informacji o ruchach wroga w Hone-bar. Przed sędzią Sądu Najwyższego odbył się o północy proces zakończony wyrokiem skazującym: lady San-torath miała umrzeć dokładnie o tej samej porze, gdy dekorowano Martineza.
Umrzeć w mękach. Sula pamiętała, z jaką satysfakcją wymawiał to lord Iwan Snow dwa dni temu. Już wtedy znał los San-torath: kruche, puste kości ramion i nóg połamane stalowymi prętami, potem odcięte specjalnymi hydraulicznymi nożycami; żyjący ciągle korpus zrzucony z akropolu, z miejsca w pobliżu dużej granitowej kopuły Wielkiego Azylu. Nowe prawa przewidywały zrzucenie zdrajcy z wysokości, co miało naśladować zepchnięcie Naksydów z tarasu konwokacji, gdy ogłosili rebelię. Na tarasie nie wykonywano już egzekucji — lordowie konwokaci mogliby stracić apetyt, a Shaa, którzy kiedyś mieszkali w Wielkim Azylu, nie mieli w tej sprawie nic do powiedzenia, bo nie żyli.
Dziś rano przekazano również triumfalną informację o pojmaniu konspiratorów w Hone-bar. Tamtych zepchnięto ze znacznie większej wysokości: wpakowano ich w skafandry próżniowe i z dużą siłą wyrzucono z pierścienia akceleracyjnego Hone-bar; zapas powietrza starannie obliczono, tak że zdrajcy mieli spłonąć żywcem w atmosferze, zanim się uduszą. Obrazy wideo dopiero po ponad trzech dniach dotrą do Zanshaa, wtedy nada się je wielokrotnie w wiadomościach i na specjalnym kanale, transmitującym egzekucje.
Bardzo pomysłowe, zauważyła w duchu Sula. Gdyby tyle pomysłowości wykazywano w działaniach wojennych, a nie tylko podczas tortur.
Sula stała z rodziną Martineza na galerii nad Salą Ceremonii i klaskała, gdy lord Chen wziął Martineza za rękę i cicho wypowiedział starannie dobrane słowa, a równocześnie dwóch adiutantów przypinało Martinezowi nowe kapitańskie epolety. Potem Dalkeith, pierwszy oficer ze statku Martineza, otrzymała Medal Zasługi Drugiej Klasy i awans o jeden szczebel do porucznika-kapitana. Inni oficerowie też otrzymali wyrazy uznania i awanse.
Na uroczystości pojawiło się sporo załogantów „Korony”. Był drobny młodziutki blondynek — porucznik — kilku kadetów oraz paru starszych podoficerów — ci mieli sumiaste wąsy. Sula zauważyła brak porucznika kapitana Kamarullaha — tego, który odebrał Martinezowi dowództwo eskadry — nie przyznano mu żadnych odznaczeń. Najbardziej zastanawiała nieobecność lady Sempronii Martinez.
Gdy oficerom dawano awanse, a konspiratorzy umierali w mękach, równocześnie na statku flagowym, orbitującym wokół słońca Zanshaa, oficjalny zwycięzca z Hone-bar, Do-faq, dostawał odznaczenie i awans o dwa szczeble na starszego dowódcę eskadry. Część jego oficerów również wyróżniono. Cały ten cyrk — procesy, kary śmierci, błyszczące medale — miał staranną oprawę: rządowi zależało na tym, by wydarzenie przyniosło władzy jak największe zyski. Wideo z uroczystości Do-faqa miało nadejść za pięć godzin świetlnych, wideo z egzekucji na Hone-bar — za trzy dni, więc honorowanie szlachetnych i degradacja podłych zajmie uwagę opinii publicznej przez pewien czas. Sula poprawiła na piersi Martineza błyszczące odznaczenie.
— Dobrze na tobie wygląda — powiedziała.
— Prawda? — zadowolony, chciał potwierdzenia. Ujął jej dłoń. — Masz zimne ręce.
— Tak. Jestem… — zaczerpnęła tchu — bardzo zdenerwowana. Zrobił zatroskaną minę, wziął Sulę za rękę i poszli w stronę holu.
— Zabiorę cię tam, gdzie znajdziemy trochę prywatności. — Spojrzał na nią. — Chyba że to jeszcze bardziej cię zdenerwuje, zamiast uspokoić.
— Zgadzam się… cokolwiek zaproponujesz.
Postanowiła zdać się na jego doświadczenie. Gdy szli, Martinez miał władczą minę i nikt do nich nie próbował podejść. Sula zobaczyła go teraz takim, jaki był na „Koronie”: kategoryczny, zasadniczy, surowy. Wyprowadził ją z sali, potem korytarzem poszli do bawialni i dalej do małego pokoju, skromnie umeblowanego.
— To gabinet Rolanda — powiedział. Kostkami palców przejechał po orzechowym biurku ze złotą inkrustacją i dyskretną wstawką, skąd był dostęp do rozmaitych systemów cybernetycznych pałacu. Usiadł na brzegu biurka, wziął od Suli szklankę z wodą mineralną, odstawił na stół i przyciągnął dziewczynę do siebie. Na nagich ramionach i twarzy czuła ciepło jego ciała.
— Czy na twoje zdenerwowanie pomoże pocałunek? — spytał. Zaśmiała się nerwowo, przelotnie.
— Nie zaszkodzi — odparła.
Przyciągnął ją jeszcze bliżej i dotknął ustami jej ust. Czuła, że są elastyczne i niezbyt natarczywe — obie te cechy bardzo ceniła. Terkoczące nerwy zaczynały się odprężać.
Martinez cofnął się nieco.
— Zaczynam rozumieć, co szczególnego jest w zmierzchu na Sandamie.
Znów nerwowo się zaśmiała. Jego brązowe oczy pod mocno zarysowanymi brwiami, częściowo przesłonięte, podziwiały ją, choć bez bezczelności, jaką widziała u innych mężczyzn. Miły trik, pomyślała.
— Jesteś taka piękna. — Czuła jego ciepły oddech na policzku. — A ja jestem największym szczęściarzem w całym imperium… zresztą kiedyś mi na to zwróciłaś uwagę.
Sula okryła się rumieńcem. Spojrzała na podłogę.
— Nigdy nie wiem co w takich chwilach odpowiedzieć.
— Mogłabyś wymyślić jakąś pochwałę mojego wyglądu — odparł Martinez — ale jeśli taka nieszczerość jest ponad twoje siły, możesz tylko podziękować i zarumienić się tak ślicznie, jak teraz.
— Dziękuję — rzekła cicho.
Objął ją i znów pocałował. Miała rozpaloną skórę. W nagłym impulsie ujęła w dłonie jego głowę i oddała mu pocałunek; mile zaskoczony, odpowiedział. Ogień trawił jej żyły. Martinez odetchnął po pocałunku i oparł głowę na jej karku. Poczuła na plecach drżenie, gdy dotykał ustami zagłębienia pod szyją, tuż nad tętnicą, która pulsowała krwią. Przeczesała dłońmi jego faliste, brązowe włosy.
Znów westchnął, odsunął się i spojrzał na nią.
— W tym pokoju są dyskretne drzwi — mówił pośpiesznie, gorączkowo. — Wyjdźmy z tego przyjęcia. Nie musimy iść do tego twojego słynnego łóżka, jeśli ci niezręcznie, ale chodźmy gdzieś, żeby być razem. Gdzie tylko chcesz.
Patrzyła na niego zdziwiona.
— Nie mogę cię wyciągać z twojego przyjęcia. Jesteś tu gościem honorowym.
— To moje przyjęcie i mogę je opuścić w każdej chwili. — Znów zaczął całować jej szyję. Zadrżała i długo trzymała go tuż przy sobie. Potem zdecydowanie odepchnęła go dłonią.
— Nie, nie bądź nieuprzejmy dla swoich gości.
— To nie są moi goście! — zaprotestował. — To goście Rolanda! I Walpurgi, i Vipsanii! Prawie nikogo nie znam.
— Zostań z nimi parę godzin, ze zwykłej uprzejmości. A potem — ujęła palcami odznakę Złotego Globu i przyciągnęła Martineza do siebie — chcę twojej stuprocentowej uwagi przez resztę wieczoru.
— Będziesz miała — odparł. — Jestem w najlepszej formie i chcę cię o tym przekonać.
— Za jakieś dwie godziny… (gdy już oszaleję z niecierpliwości, pomyślała)… podziękuję ci uprzejmie za miło spędzony czas i wyjdę. Potem oczekuję, że w ciągu godziny pojawisz się w moim mieszkaniu.
Читать дальше