Spojrzał wzrokiem pełnym nadziei.
— A jeśli dotrę tam przed tobą…
— Nie — ucięła. — Przynajmniej raz zastosuj się do planu operacyjnego bez improwizowania.
— Ale… — Wtem zadzwonił jego komunikator mankietowy. — Do diabła! — zaklął, gdy Sula puściła medal i cofnęła się poza zasięg guzikowej kamery.
Z displeju odezwał się Roland.
— Gdzie jesteś? Chcę wygłosić ważne oświadczenie. Martinez westchnął.
— Zaraz tam przyjdę.
Był tak zirytowany, że to aż rozbawiło Sulę. Gdy wyłączył komunikator, podeszła do niego i mocno go pocałowała. Jego ramiona uniosły się, by ją objąć, ale Sula się cofnęła i zaczęła poprawiać ubranie, chcąc wyjść do ludzi bez skrępowania. Martinez starł z twarzy chusteczką ślad szminki.
— Cieszę się, że przynajmniej zaradziłem coś na to twoje zdenerwowanie. Widzę, że jest pod kontrolą. Chwilowo, pomyślała.
— Dziękuję — odparła. — Bardzo dobrze to… załatwiłeś. Spojrzał na nią. Sula podniosła swoją szklankę, a Martinez wziął ją za rękę i poprowadził do sali. Gdy tylko tam weszli, goście się rozstąpili i wtedy Sula zobaczyła osobę, przez którą cała odzyskana pewność siebie wysypała się z niej jak trociny z rozerwanej szmacianej lalki.
Sula nie znała jej imienia, ale rozpoznała lśniące kasztanowate włosy i zachwycającą figurę w kształcie klepsydry. Kobieta rozwiązała problem, co na siebie włożyć na przyjęcie wysoko urodzonych parów: w zasadzie nic, tylko błyszczącą, mieniącą się, obcisłą powłokę, która krępowała ją w pewnych rejonach ciała, a w innych pozwalała rozkwitnąć. Kobieta była wyższa od Suli, miała płowe ramiona i olśniewająco biały uśmiech.
Sula widziała ją kiedyś z Martinezem w Teatrze Imperial, wkrótce po tamtym burzliwym rozstaniu. Pamiętała szarpiące uczucia zazdrości i zawiści, jakie czuła, widząc kobietę o wdziękach tak obfitych. O Martinezie mówiono, że ma powodzenie u kobiet, i Sula wyobrażała sobie, że na pewno u tej kobiety również.
Kadeci na dyżurze w Dowództwie, z którymi Sula kiedyś służyła, z lekceważeniem mówili o podbojach Martineza. Uważali, że jego zdobycze pochodzą wyłącznie z warstw niższych. Z jakiej warstwy pochodziła ta ciemnowłosa piękność? Na pewno nie z niższej, a najprawdopodobniej z zupełnie innego świata.
Martinez uśmiechnął się układnie.
— Chorąży Amando Taen, miło mi przedstawić porucznik lady Sulę.
— Ach, pani jest słynna. — Oczy chorążej Taen rozszerzyły się. — Widziałam panią w wideo. Jest pani wspaniała!
Sula czuła, jak ciarki biegną jej po skórze, jakby w odpowiedzi na feromony, które — jak się wydawało — płynęły od Amandy falami niczym ciepły przypływ, omywający bujne tropikalne wybrzeże.
— Gdzie pani stacjonowała? — spytała Sula.
— Na pierścieniu Zanshaa — odparła Amanda Taen. — Dowodziłam kutrem, który naprawiał i konserwował satelity.
— Dowodziłaś? — spytał Martinez. — Dostałaś awans?
— Jestem chorążym pierwszej klasy. — Uśmiechnęła się promiennie.
— Gratulacje — zdołała powiedzieć Sula mimo zaciśniętej przepony.
— To ja powinnam pani gratulować! — powiedziała donośnie Amanda Taen. — Wam obojgu. Ja tylko zdałam egzamin, ale wy… jesteście znakomici! Dokonaliście wielkich rzeczy!
Rozległ się gong i Sula podziękowała losowi, że nie musi kontynuować tej rozmowy z żywym, oddychającym wcieleniem męskich gonadalnych fantazji. Wszyscy zwrócili się w stronę Rolanda, który stał z drewnianym młotkiem w dłoni. Ponownie uderzył w duży antyczny gong, zadowolony z efektu, po czym odwiesił młotek na rzemyku i z uśmiechem zwrócił się do gości.
— Wiem, że zebraliśmy się tu na cześć mego brata Garetha… — spojrzał na Martineza — i jego błyskotliwych działań przeciwko naksydzkim rebeliantom. Chciałbym jednak na chwilę zgasić reflektor skierowany na brata, by ogłosić ważną dla rodziny wiadomość.
Wskazał Vipsanię, która stała obok uśmiechniętego mężczyzny, ona w ozdobionej paciorkami sukni, on w ciemnoczerwonym płaszczu konwokata.
— Chciałbym zapowiedzieć małżeństwo lady Vipsanii z lordem konwokatem Odą Yoshitoshim.
Yoshitoshi był mężczyzną o szerokich ramionach i lśniących włosach, ze spektakularnie bielejącymi skroniami. Uśmiechnął się, ujmując dłoń Vipsanii. Zerwały się brawa.
Sula czuła, że Martinez przyjmuje to z zaskoczeniem.
— Nie wiedziałeś, że coś takiego się święci? — spytała.
— Ani trochę. Nie wiem nawet dokładnie, kto to taki — przyznał.
Sula też nie wiedziała. Słyszała o starszym kapitanie lordzie Simonie Yoshitoshim, który zginął przy Magarii, dowodząc „Objawieniem Praxis”, jednym z wielkich pancerników klasy Praxis. To była cała jej wiedza na temat klanu Yoshitoshich.
Martinez być może był zaskoczony przyszłym szwagrem, lecz gdy brawa ucichły, podniósł kieliszek i wiwatował na cześć młodej pary. Sula sączyła wodę mineralną. Inni również wznosili toasty, potem śpieszono z życzeniami.
Gdy tłum wokół Vipsaniii i Yoshitoshiego się rozstąpił, Sula zobaczyła, że Martinez znalazł się po przeciwnej stronie sali, a do jego boku klei się obfita Amanda Taen. Rozmawiali, okazując sobie wyraźną bliskość.
Przygnębiona, przeszła w róg pomieszczenia i wdała się w pogawędkę z P.J. Ngenim; oparty o brązowy posąg wojowniczki w zbroi, też wyglądał na nieszczęśliwego.
— Gdzie jest Sempronia? — spytała. — Nie widziałam jej tu dzisiaj.
P.J. patrzył w swoją whisky, obserwując pływające kostki lodu.
— Źle się czuła przez ostatnie dwa dni i nie wychodzi ze swojego pokoju. Nie pozwolono mi nawet odwiedzić chorej.
— Czyli to coś poważnego. P.J. miał zbolały wzrok.
— Właśnie. — Wbił spojrzenie w szklankę. Jego twarz była ponurym odbiciem tego, co czuło złamane serce Suli. — Muszę przyznać, że narzeczeństwo z Sempronią nie wygląda tak, jak się spodziewałem. Myślałem, że ona, taka wesoła, zechce bywać w mieście, że weekendy będziemy spędzać na wsi, że będziemy się pojawiać w klubach. Ale widuję ją bardzo rzadko i wtedy są zawsze takie tłumy, że trudno mi znaleźć się z nią sam na sam.
Sula spojrzała na Martineza z Amandą Taen uwieszoną na jego ramieniu.
— Wiem co masz na myśli — powiedziała.
To ja nalegałam, by powrócić na przyjęcie, pomyślała. Nie skorzystałam z okazji i mam teraz za swoje. P.J. zmierzył ją smętnym wzrokiem.
— Pozwalam sobie zauważyć, że świetnie wyglądasz.
— Dziękuję. — Spojrzała w stronę bufetu i otwartego barku. — Mam zamiar upić się do nieprzytomności.
— Wspaniały pomysł — stwierdził P.J. — Powinnaś. Masz do tego prawo.
P.J. był już całkiem pijany i gdyby dziewczę z brązu go nie podtrzymywało, runąłby jak długi na marmurową posadzkę.
— Moja droga, zasłużyłaś sobie na prawo zrobienia tego, co chcesz. Wszystkiego. W przeciwieństwie do mnie… nie zasługuję na nic. Nie zabiłem żadnego Naksyda, nie udało mi się zostać szpiegiem, nawet nie zorganizowałem aukcji dobroczynnej.
Sula musiałaby się upić, żeby śledzić jego gonitwę myśli.
— Nie jest za późno — zachęcała go.
— Wierzę, że nie, wierzę, że nie — zaprzeczał żarliwie. — Tak pragnę zostać kimś wartościowym!
Rozwijał ten temat w rozwlekłym monologu, mówił, jak chciałby wziąć udział w wojnie. Przesadnie wychwalał Sulę. Wychwalał Sempronię, Martineza. Opowiadał, jak jest nieszczęśliwy.
— Potrafię tylko fundować obiady! — Łkał. — A naprawdę chcę być donosicielem!
Читать дальше