Martinez łatwo by sobie poradził, gdyby chodziło o zdublowanie uprzejmego, lecz mało pojętnego Sorensena, ale ponieważ dla Tarafaha istniał tylko futbol, a pierwszy oficer był zawodnikiem, Martinez musiał wykonywać większość pracy za Koslowskiego i nawet za samego kapitana, czasami nawet pełnił podwójne wachty za nich i za siebie.
Tak to wyglądało poza sezonem futbolowym i Martinez z przerażeniem myślał, co go czeka, gdy się zaczną rozgrywki.
Zazdrościł również drugiemu oficerowi „Korony”, małej brązowoskórej Garcii. Nie nadawała się na futbolistę, a jej wymowę charakteryzował prowincjonalny akcent, prawie tak silny jak u Martineza; udało jej się jednak wkraść w łaski kapitana i zająć pozycję pierwszej fanki. Skutecznie nakłaniała statkowych nie-graczy, by oglądali mecze i dopingowali drużynę „Korony”, by produkowali znaczki i proporczyki oraz wydawali przyjęcia na cześć zawodników. W ten sposób dostała się w kapitańskie kręgi, choć była zobowiązana do pełnienia wachty i wykonywania własnych zadań, jak również części pracy pierwszego oficera.
— Pilot, obróć statek — polecił Tarafah. Nieco za wcześnie, pomyślał Martinez. Inne statki eskadry jeszcze się nie obróciły, ale to nic nie szkodzi.
— Obracam statek — meldowała drugi pilot Anna Begay, pełniąca dziś obowiązki pierwszego pilota Kostanza, długonogiego pomocnika o owłosionych dłoniach, który, siedząc za nią na stanowisku pilota pomocniczego, wywołał sobie na displejach archiwalne wydania „Klasyki sportu”.
„Korona” obróciła się wokół foteli akceleracyjnych, które zabujały się lekko w klatkach. Martinez wpatrywał się, skupiony, w displeje sygnałów.
— Dwa-dwa-siedem przez jeden-dwa-zero przez zero-osiem-zero, lordzie kaporze — meldowała Begay.
— Silniki przygotować się do przyśpieszania — polecił Tarafah.
— Silniki gotowe — odparł Mabumba, chorąży drugiej klasy, który miał zajęcia z napędów, przygotowujące go do egzaminów na chorążego pierwszej klasy.
Na policzku Tarafaha, obserwującego odczyty cyfrowe, drgnął mały mięsień.
— Silniki, na moją komendę przyśpieszyć. — Po chwili, gdy liczniki wskazały 27:10:000, rozkazał: — Silniki, zapłon.
Wszyscy poczuli, jak grawitacja uderza ich w klatki piersiowe, jak skafandry przeciążeniowe zaciskają się na ramionach i nogach, mimo to Mabumba przepisowo o tym zameldował. Wraz z narastaniem sił ciążenia fotele akceleracyjne przybrały nową pozycję i zaczęły wysyłać niewielkie impulsy falowe, które zapobiegały zastojowi krwi. Drugi oddział, dywizja Osiemnastej Eskadry Krążowników, ustawionych tak, by nie upiekły się wzajemnie swymi żagwiami, pognała w kierunku celu.
Martinez zauważył, że Tarafah odprężył się, gdy silniki zostały uruchomione. Oczywiście nie istniało najmniejsze niebezpieczeństwo, że nie uruchomią się na rozkaz. Ponury, niecierpliwy główny inżynier Maheshwari miał je pod kontrolą — nawet jeśli uwzględni się fakt, że do jego oddziału przydzielono dwóch futbolistów, w tym jednego inżyniera pierwszej klasy, który przypuszczalnie dowodził własną wachtą.
Problemy mogłyby się najwyżej pojawić przy odpalaniu pocisków. Ponieważ „Korona” nigdy nie musiała strzelać, zbrojownię wykorzystywano jako pożyteczne miejsce do upchnięcia nadmiarowych futbolistów, a oddział zbrojowni miał ich więcej niż inne oddziały.
Teraz jednak pociski miały być rzeczywiście wystrzelone z wyrzutni konserwowanych i załadowanych przez fikcyjnych zbrojeniowców i Martinez wiedział, że jeśli coś nawali, to właśnie tam.
Usiłował uprzedzić kłopoty, wysyłając swego ordynansa Alikhana do zbrojowni zamiast — jak zwykle — do kontroli uszkodzeń czy do sekcji medycznej. Alikhan odszedł na emeryturę w stopniu głównego zbrojeniowca i Martinez doszedł do wniosku, że ordynans przyda się „Koronie” w zbrojowni.
Gdyby jednak coś miało się popsuć, Martinez miał nadzieję, że to nie będzie miało nic wspólnego z antymaterią.
Spokojnie skonfigurował ekran, by mieć podgląd z kamery w zbrojowni. Wcisnął obraz w róg displeju, a potem szybko przeniósł się do swojej prawdziwej pracy, gdy na ekranach pojawił się nowy komunikat.
— Wiadomość ze statku flagowego — zameldował. — Druga dywizja, zmienić kurs formacji na dwa-dwa-siedem przez jeden-dziewięć-zero przez zero-osiem-zero, wykonać natychmiast.
Dotknął podkładki, która miała przesłać współrzędne nowego kursu do kapitana, pilota, nawigatora i kontrolera maszynowni, co dawało pewność, że wszyscy otrzymają jednobrzmiącą informację i że nie zostanie ona zniekształcona podczas transmisji.
— Łączność, potwierdzić — polecił Tarafah. — Silniki, wyłączyć napęd.
— Silniki wyłączone, lordzie kaporze. — Nagle wszyscy, w uprzężach, stracili ciężar.
— Pilot, obrócić statek.
— Statek się obraca, lordzie kaporze. Nowy kurs dwa-dwa-siedem przez jeden-dziewięć-zero przez zero-osiem-zero.
— Silniki. Uruchomić silniki.
Znów wszyscy poczuli cios w splot słoneczny. Fotele kiwnęły się w swych klatkach. Kółko czyjegoś fotela zgrzytnęło metalicznie.
— Silniki uruchomione, milordzie. — Zbyteczny meldunek.
Znad ramienia Tarafaha Martinez zerknął na displeje nawigacyjne. Wszystkie statki drugiej dywizji zmieniły kurs we własnym rytmie i formacja tworzyła teraz nieco postrzępioną linię. „Korona” na jednym z końców linii szła prosto na wroga, zgodnie z planem.
— Zbrojownia, przygotować się do wystrzelenia pocisków — rozkazał Tarafah.
Martinez doszedł do wniosku, że gdyby Tarafah nie martwił się o to, czy któryś z jego nominalnych bosmanów go nie skompromituje, obecna operacja nie wiązałaby się w ogóle z żadnym napięciem.
* * *
Martinez nie widział jeszcze Magarii, nowej bazy „Korony”. Zresztą nie była specjalnie warta oglądania. Została wybrana na znaczącą bazę floty nie dlatego, żeby planeta była jakoś szczególnie przyjazna, ale w jej układzie znajdowało się siedem użytecznych bram wormholowych, tylko o jedną mniej niż w układzie Zanshaa, i Druga Flota, przyczajona w węźle wormholi, mogła trzymać w ryzach znaczną część imperium.
Magaria, gdy została odkryta, była piekielnie gorącą planetą, cała w kwaśnych chmurach, omiatana tajfunami, a tysiące lat majstrowania przy klimacie w zasadzie nie uczyniło z niej świata nadającego się do zasiedlenia. Ludność pierścienia akceleracyjnego Magarii przewyższała liczbę mieszkańców samej planety: kilka milionów osób żyło z pieniędzy, które przynosiło ze sobą wojsko, część pośredniczyła w wymianie ładunków w porcie. Parę miast, przycupniętych w sztucznych oazach w pobliżu terminali wind, gdzie chowały się przed burzami piaskowymi, oparło swą gospodarkę na dostawach dla floty i dostarczaniu rozrywki załogom. Mieszkańcami byli przeważnie Naksydzi, znacznie lepiej niż inne ludy przystosowani do gorącego i suchego klimatu.
Tutejszym szefem floty była również Naksydka, starszy dowódca Fanaghee, słynąca z utrzymywania żelaznej dyscypliny. Rządziła z luksusowej siedziby na pokładzie „Majestatu Praxis”, jednego z olbrzymich okrętów wojennych klasy Praxis, który dysponował siłą ognia zdolną zmieść całą planetę, a starszym oficerom zapewniał wymagany zwyczajowo splendor.
Ponieważ nikt nie wiedział, czego się spodziewać po śmierci ostatniego Shaa, grupy statków rozproszono po całym imperium, by dbały o porządek. Skoro teraz porządek panował — bez potrzeby interwencji ze strony floty — eskadry rozformowywano i przesuwano. Dwie eskadry dowódcy Fanaghee pojawiły się jako nowe na Magarii i dowódca rozkazała przeprowadzić serię manewrów: dwie eskadry Naksydów przeciwko trzem innym. Siły były w zasadzie równoważne, gdyż statki Naksydów miały cięższe uzbrojenie i w skład ich grupy wchodził jedyny duży pancernik.
Читать дальше