Ciągle pamiętał, jak się rozzłościł, gdy nagle go opuściła i został w łódce sam jak idiota. Nastrój mu się nie poprawił, gdy po powrocie do domu zobaczył przygotowaną przez Alikhana zimną kolację dla dwojga — idąc spać, bezceremonialnie wepchnął ją do lodówki.
Do rana jego złość przeszła w rozdrażnienie, a potem jeszcze bardziej zblakła, gdy otrzymał od Suli wiadomość, napisaną na kompnotesie równym odręcznym pismem i wysłaną bezpośrednio, bez uprzedniej rejestracji na wideo. Prawdopodobnie Sula czuła się niezręcznie, nie chciała, by Martinez ją oglądał choćby na ekranie.
„To całkowicie moja wina”, pisała. „Nie nadaję się do towarzystwa ani ludzi, ani zwierząt, więc resztę urlopu zamierzam spędzić z dala od stolicy, przygotowując się do egzaminów”.
Musiało upłynąć jeszcze parę godzin, nim złość na tyle mu minęła, że postanowił odpowiedzieć Suli — jak ona, wysłał wiadomość odręczną, więc chyba było to zaraźliwe — że chętnie z nią porozmawia, gdy tylko ona wyrazi na to ochotę.
Widocznie ochoty nie miała, bo mu nie odpisała. Znalazł pocieszenie u Amandy Taen, która w tym momencie okazała się odświeżająco nieskomplikowana.
Nie widział Suli podczas długiego, powolnego marszu, ale akurat w tym nie było nic dziwnego. W tym czasie wszyscy kadeci, oficerowie, chorążowie i bosmani oraz rekruci mieli służbę, a jedynie mniejszość z nich w Górnym Mieście. W stanie gotowości byli również członkowie Legionu, policja wszystkich formacji i nawet tych kilku pozostałych jeszcze członków Służby Eksploracji. Strzeżono wszystkich miejsc publicznych, a uzbrojone plutony pilnowały końców wind, podwieszonych do pierścienia. Wszyscy byli w najwyższej gotowości do… do czegoś.
Martinez zaczynał rozumieć, o co chodzi: nikt nie wiedział, czego oczekiwać po śmierci ostatniego przedstawiciela władzy, która przez dziesięć tysięcy lat sprawowała niekwestionowane rządy terroru. Przewidywano wybuch paniki i rozpaczliwych działań; masowych samobójstw, zamieszek, powstań. Lord dowódca Enderby i inni starsi oficerowie rozkazali, by w razie potrzeby okręty były gotowe do natychmiastowej interwencji w każdym miejscu imperium.
Martinez przypuszczał, że nic albo prawie nic się nie wydarzy. Owszem, znajdą się histerycy, próbujący popełnić samobójstwo, przeważnie bezskutecznie. Kilku osobników straci nad sobą panowanie, sądząc, że z odejściem ostatniego Shaa życie zmieni się w jarmark. Zapewne istnieli tacy ludzie, ale Martinez nigdy nikogo takiego nie spotkał.
Większość czekała. Na ogół nie zdawano sobie w pełni sprawy, co oznacza śmierć Antycypacji Zwycięstwa.
Potem przypomniał sobie, jak patrzył na mapę systemu wormholi imperium i myślał, że przed Shaa nie ma ucieczki.
Może ja właśnie uciekłem, myślał. Może każdy uciekł. Może jakaś część brzemienia historii została zdjęta wszystkim z barków.
Tak go to zagadnienie zaintrygowało, że prawie nie zwracał uwagi na rozciągniętą, powolną procesję i ocknął się dopiero, gdy doszła do celu, do Leża Wieczności — długiego mauzoleum, obłożonego marmurem, olśniewającym bielą jak lukier na torcie — gdzie Wielkich Panów kremowano i chowano na wieczność. Mauzoleum zbudowano w dole u podstawy długich białych schodów — sztucznego amfiteatru z pochylnią wiodącą ku dziwacznym trzypoziomowym lukom, stanowiącym wejście do budowli. Katafalk majestatycznie przesunął się po pochylni pod łuk, a żałobnicy rozstąpili się i zajęli miejsca, zgodnie z hierarchią, na wysokich schodach po obu stronach.
Gdy ciało Enderby’ego przesunęło się pod łukiem, formacja Martineza znów przeszła na swoje miejsce za córką Enderby’ego i starszymi żałobnikami. Po prawej stronie Martinez widział Dolne Miasto, rozciągnięte pod nieokreślonym jesiennym niebem poznaczonym szybko sunącymi chmurami. Martinezowi było coraz zimniej. Powolny marsz go nie rozgrzał.
Procesja sunęła dalej, aż wreszcie za ostatnim umarłym zamknęły się drzwi z oksydowanej stali, ozdobione wyszukanymi reliefami.
Nastąpiła długa przerwa. Wszyscy stali karnie w równych szeregach; wiał zimny wiatr, łopotały płaszcze i peleryny. Wtem dał się słyszeć energiczny syk, jakby wiatr skierowano do wąskiego tunelu, i nagle z dachu mauzoleum buchnął gorący biały płomień, który się wyrwał i lizał jęzorem zielonkawe niebo.
Martinez czuł ogólne westchnienie żałobniczego tłumu. Epoka Shaa dobiegła końca.
Kolumna płomienia opadła, rzucając atomy Antycypacji Zwycięstwa w zimny wiatr. Wydano głośne komendy i żałobnicy się rozeszli. Martinez z kolegami krótko porozmawiali z córką Enderby’ego — etykieta nakazywała złożyć gratulacje, a nie kondolencje, dowódcy bowiem pozwolono umrzeć wraz z Wielkim Panem, ale Martinez wiedział, że jego powinszowania zabrzmiały dość żałobnie. Potem wycofał się drogą procesyjną przez Górne Miasto.
Minął pałac Shelleyów — wiedział, że siostry i P.J. Ngeni wydają skromne przyjęcie dla brata, Rolanda, który dotarł tu przed trzema dniami. Trudno to nazwać przyjęciem, gdyż w dzień śmierci Shaa przyjęcie byłoby w złym stylu. Raczej stypa, czuwanie, a liczbę gości ograniczono do dwudziestu dwóch.
Martinez do nich nie należał. Flotę postawiono w stan gotowości i Martineza czekał dyżur w Centrum, gdzie musiał obsługiwać łączność, gdyby zaszła sytuacja awaryjna.
Potem odda identyfikator sztabowy, upoważniający do wejścia do budynku, potem pójdzie do domu i wręczy Alikhanowi marynarkę, by ordynans odpruł z kołnierzyka czerwone naszywki, przymocowane drobnym ściegiem.
Tego dnia Sula dowodziła oddziałem straży przy terminalu windy na pierwszym poziomie pierścienia akceleracyjnego Zanshaa. Pierścień zbudowano z dwóch sekcji — dolny fragment obracał się z taką samą prędkością, jak planeta poniżej, co nadawało mu małą grawitację. Używano go do generowania antymaterii oraz jako składowiska; tam przeprowadzono rozmaite rury i kable. Górny fragment ślizgał się po dolnym, jak sekundowa wskazówka sunie po tarczy zegara szybciej od godzinowej. Poruszał się z dziewięciokrotną geosynchroniczną prędkością, by utrzymywać standardową grawitację. W tej drugiej części znajdowały się doki, doki naprawcze i kwatery ludności pierścienia.
Dwunastu rekrutów pod wodzą Suli wyposażono w paralizatory, a Sula miała pistolet na biodrze i zielonkawy hełm na głowie. Zastanawiała się, co miałaby zrobić ta żałosna drużyna, gdyby rozwścieczony tłum anarchistów ruszył z zewnętrznego pierścienia i chciał przejąć terminal — mogłaby najwyżej bezsensownie umrzeć, walcząc najdzielniej, jak potrafi.
Nic się nie działo. Ruch cywilny zamarł, a wojskowego prawie nie było. Potem zmienił ich oddział Naksydów, uzbrojonych w karabiny i granatniki.
Naksydzi nie żartują, pomyślała Sula.
Zaprowadziła swój oddział do zewnętrznego pierścienia. Tam jej podkomendni zdali paralizatory, Sula oddała pistolet i zaczęła się zastanawiać, co ma dalej robić. Na czas żałoby zawieszono wszelkie rozrywki na planecie i poza nią, a wszystkie hotele były przepełnione żałobnikami, więc nie miała szans na znalezienie pokoju.
W końcu poprosiła o kwaterę w schronisku dla kadetów w delegacji. Zastała tam kilku kadetów; popijali z jednej butelki i grali w kości. Pozwoliła im się upić, wygrała od nich pieniądze i poszła spać z rzadkim u niej poczuciem, że czegoś dokonała.
* * *
— Milordzie, melduję się na pokładzie „Korony”. Martinez, z głową odrzuconą do tyłu przed nowym kapitanem, kierował wzrok prosto nad jego głowę, na błyszczącą za jego plecami potężną konstrukcję: na regale stało trofeum Floty Macierzystej, zdobyte właśnie przez „Koronę” podczas tego sezonu, skróconego z powodu śmierci ostatniego Shaa.
Читать дальше