Egzekucje pokazywał specjalny kanał wideo, transmitujący wykonywanie kar. Kulas kazał to swoim chłopcom oglądać.
— Żeby byli ostrożniejsi — twierdził.
Gredel nie chciała na to patrzeć. Poszła do Caro i – ku własnemu zdziwieniu — pomogła jej wypić butelkę wina. Caro, zachwycona tą chwilą słabości ze strony przyjaciółki, cały wieczór była czarująca, dziękowała wylewnie za wszystko, co Gredel dla niej zrobiła. Gredel wyszła od niej, czując się wspaniale, jak nigdy; wino śpiewało w jej żyłach.
Nastrój euforii zgasł, gdy dotarła do mieszkania Neldy. Antony wrzeszczał na całe gardło. Na podłodze leżało połamane krzesło. Nelda miała podbite oko i płakała czerwonymi łzami. Gredel zamarła w drzwiach, potem chciała się prześlizgnąć do swojego pokoju, nie przyciągając uwagi Antony’ego.
Bez powodzenia. Antony rzucił się ku niej, szarpnął ją za bluzkę na plecach. Gredel poczuła, jak materiał się drze.
— Gdzie pieniądze? — krzyczał Antony. — Gdzie ta forsa, co ją dostajesz za sprzedawanie dupy?
Gredel wyjęła portfel drżącymi rękami.
— Masz! Weź!
Antony grał według scenariusza numer jeden: potrzebował pieniędzy na wódkę i już zabrał Neldzie wszystko, co miała.
Złapał portfel i wysypał monety na dłoń. Gredel poczuła jałowcowy zapach ginu, wydobywający się porami z ciała mężczyzny. Spojrzał tępo na pieniądze, cisnął portmonetkę na podłogę, monety włożył do kieszeni.
— Sam wystawię cię na ulicę. Natychmiast. — Wielką łapą schwycił jej dłoń. — Dostanę za ciebie więcej niż te drobniaki.
— Nie! — Przerażona Gredel usiłowała się wyrwać.
Oczy Antony’ego zapłonęły złością. Zamachnął się drugą ręką.
Gredel poczuła cios gdzieś w kościach. Zęby jej szczęknęły, straciła równowagę i usiadła na podłodze.
Wtedy wkroczyła Nelda. Krzycząc, zacisnęła ręce na ramieniu Antony’ego i próbowała go odciągnąć, by nie zadał drugiego ciosu.
— Nie bij dziecka! — zawodziła.
— Głupia dziwko! — ryknął Antony i odwrócił się, by uderzyć Neldę w twarz. — Nigdy nie właź między mnie a nią!
Odwracając się plecami do Gredel, popełnił wielki błąd. Zawrzała gniewem, żagiew wszechogarniającej anihilującej wściekłości pchnęła ją po leżącą w pobliżu broń — nogę krzesła, które Antony cisnął i rozwalił o podłogę. Gredel odbiła się piętami od podłoża, wstała i trzymając nogę krzesła w obu rękach, wykonała zamach.
Nelda wpatrywała się w Gredel, ułożyła usta w duże „O” i znów jęknęła. Antony zrozumiał to jako ostrzeżenie, zaczynał się odwracać, ale było za późno: drewniana pałka trafiła go w skroń; padł na jedno kolano. Noga krzesła, zrobiona ze skompresowanego dedgerowego włókna, złamała się nierówno i drzazga na końcu rozorała skórę Antony’ego.
Gredel włożyła w swój krzyk całą tłumioną przez piętnaście lat nienawiść. Noga krzesła trafiła w łysą czaszkę i wielki mężczyzna zwalił się na podłogę jak worek kamieni. Gredel opadła kolanami na jego wypukły tors i znów uderzyła go kilka razy. Pamiętała odgłos, jaki wydawały buty Kulasa, kopiącego Moseleya, i bardzo chciała teraz usłyszeć ten sam dźwięk. Poszarpany koniec nogi wydzierał z ciała Antony’ego długie płaty skóry. Krew pryskała na podłogę i ściany.
Nelda objęła Gredel ramionami, odciągając ją od nieprzytomnego mężczyzny. Dopiero widząc jej łzy, Gredel się powstrzymała.
Antony oddychał, bulgocząc. Z ust ciekła mu stróżka krwi.
— Co teraz zrobimy? — zawodziła Nelda, krążąc bezradnie po pokoju. — Co teraz zrobimy?
Gredel doskonale znała odpowiedź na to pytanie. Wyjęła z portfela telefon, przeszła do swojego pokoju i zadzwoniła do Kulasa. Po dwudziestu minutach przyjechał z Pandą i trzema swoimi chłopakami. Popatrzył na zdemolowany pokój, na Antony’ego leżącego na podłodze, na Gredel, która stała nad nim z okrwawioną nogą krzesła w dłoni.
— Co mamy zrobić? — spytał Kulas. — Możemy go wrzucić do pociągu. Albo do rzeki.
— Nie! — Nelda skoczyła między Antony’ego i Kulasa. Łzy ciekły jej z oczu. Zwróciła się do Gredel: — Włóżcie go do pociągu. Proszę, kochanie, proszę.
— Do pociągu — powtórzyła Gredel Kulasowi.
— Obudzimy go na tyle, by mu powiedzieć, żeby nigdy nie wracał — powiedział Kulas. Wraz z chłopakami podnieśli ciężkie ciało mężczyzny i pociągnęli je do drzwi.
— Gdzie jest winda towarowa? — spytał Kulas.
— Pokażę ci. — Gredel poszła przodem. Administratorzy wcześnie chodzili spać i teraz w budynku panowała cisza, a korytarze były puste. Chłopaki Kulasa dyszeli, niosąc grubokościste ciało o napakowanych mięśniach. Dotarli do windy towarowej, cisnęli Antony’ego na podłogę.
— Kulas…
Spojrzał na nią.
— Tak?
Popatrzyła w jego wyrażające akceptację, niebieskie oczy.
— Wrzuć go do rzeki — powiedziała.
* * *
Coś unosiło się na wodzie i Sula odwróciła wzrok. Martinez wziął ją w ramiona, zaczął całować. Ona też go szybko, z roztargnieniem pocałowała. Drgnęła, gdy duża kropla deszczu pacnęła jej na wierzch dłoni.
— Zimno ci? Zasunę markizę.
Pchnął dźwignię i plastikowe zadaszenie łódki opadło, zasłaniając ich od wiatru. Nagle Suli zabrakło powietrza. Pochyliła się i krzycząc, odsłoniła daszek.
— Co się stało? — pytał Martinez, zaskoczony.
— Łódź! — rozkazała Sula. — Natychmiast płyń do brzegu!
W jej piersi trzepotało przerażenie, jak podarty żagiel szarpany wiatrem. Krople deszczu padały jej na twarz. Martinez wziął ją za rękę.
— Co się stało? Dobrze się czujesz?
— Nie! — krzyknęła i wyszarpnęła rękę. Łódź przybiła do brzegu i Sula skoczyła na suchy ląd. Otarła sobie łydkę o kamień, ale po chwili się wyprostowała i szybko ruszyła przed siebie. Martinez został z tyłu w rozkołysanej łodzi, dla równowagi rozłożył ramiona.
— Co ja takiego zrobiłem?! — wołał osłupiały. Deszcz bił ją w twarz zimnymi małymi klapsami.
— Nic! — rzuciła przez ramię i przyśpieszyła.
Katafalk ostatniego Wielkiego Pana sunął z bezgłośną glacjalną płynnością Bulwarem Praxis od Wielkiego Azylu na szczycie miejskiego akropolu do Leża Wieczności na odległym skraju wielkiej skały Górnego Miasta. Na szczycie olbrzymiego katafalku umieszczono wizerunek ostatniego Shaa o wymiarach dwukrotnie większych od rzeczywistych. Potężne ciało spoczywało w fałdach wymodelowanej luźnej szarej skóry; jego płasko zakończona głowa w kształcie dziobu statku wznosiła się jak ostaniec w odległej pustynnej krainie, skierowana w przyszłość, którą mógł dostrzec tylko ktoś posiadający mądrość Shaa.
Dzień był szary. Martinezowi wydawało się, że stoi już wiele godzin. Miał na sobie paradny żałobny strój — pelerynę, z tkaniny w tłoczone wzory, epolety, buty oficerki oraz wysokie skórzane czako na głowie. W stroju żałobnym odwrócono służbowe kolory: zamiast zielonej bluzy i spodni ze srebrnymi guzikami i szamerunkiem bluza i spodnie były teraz w żałobnej bieli, a kołnierz, szamerunki, guziki i inne dodatki — zielone. Białą pelerynę z zielonym obramowaniem obciążono na rogach, by trzymała formę.
Sztywno nakrochmalony mundur był nieprzyjazny, wysoki kołnierz ocierał Martinezowi podbródek; ciężkie buty paliły; czako ze srebrną plakietką tkwiło na jego czaszce jak kamień młyński. O udo obijała mu się pochwa sierpowatego paradnego noża, przeznaczonego do podrzynania gardeł podwładnym, w przypadku gdyby wywołali u niego niechęć.
Читать дальше