Podejmując się niedorzecznej wyprawy do Podpłaszcza, Hork stawiał wszystko na jedną szalę. Wszystko albo nic. W razie sukcesu Przewodniczący powróciłby w glorii zbawcy Miasta i wszystkich ludzi w Płaszczu. Gdyby jednak nie udało mu się… Durze przyszła do głowy kłopotliwa myśl, że dla władcy lepsza byłaby szybka, chwalebna śmierć w głębinach Podpłaszcza, niż śmierć z rąk zabójcy tu, w jasno oświetlonych korytarzach Parz.
Członkowie załogi musieli przepychać się do kabiny pojazdu przez właz, zamykany pokrywą na zawiasach i umieszczony w górnej części cylindra. Hosch, były zarządca Portu, sprawdzał podstawowe systemy statku. Dura patrzyła, jak jego chude, zgarbione ramiona wyłaniają się z luku. Zgodnie z przewidywaniami Muuba, sprawnie kierował budową nowego wehikułu, pomimo iż był zgorzkniałym człowiekiem. Potrafił korzystać z błyskotliwych ekspertyz ludzi w rodzaju Seciva Tropa i łączył je z praktycznymi umiejętnościami inżynierów Portu.
Hosch zerknął w górę i przekonał się, że Dura i Hork są gotowi.
— Już czas — oznajmił.
Dura poczuła, że robi jej się słabo. Jakby we śnie, obserwowała swoje ręce i nogi, sunąc w kierunku statku.
Z trudem wgramoliła się do środka. Musiała przecisnąć się między uwiązanymi, próbującymi zrzucić uprząż świniami powietrznymi i błyszczącą turbiną. Rozpoczęcie podróży przyjmowała z ulgą, której towarzyszył jednak ogromny, straszliwy lęk.
Pożegnawszy się z inżynierami, Muubem, Secivem i resztą, Hork uścisnął wychudzoną rękę Hoscha i wszedł do kabiny, przepychając swoją lśniącą postać przez otwór włazu. Nie zwracał uwagi na to, że pobrudził sobie kombinezon, ocierając się o świnie. Zamknął za sobą właz i sprawdził jego szczelność.
Przez chwilę Hork i Dura krążyli blisko włazu. Po raz pierwszy przebywali w tym wnętrzu sami. Spojrzeli sobie w oczy. Dziewczyna pomyślała, że teraz są ze sobą związani na dobre i złe. Zauważyła, że Przewodniczący również uświadamia sobie powoli ten fakt. Jednakże nie zdradzał lęku; z jego twarzy wyczytała pogodny nastrój, a nawet entuzjazm.
Na krew Xeelee, stwierdziła w myślach. Jemu to się podoba.
Bez słowa zeszli w głąb statku.
Skrępowane świnie znajdowały się w pobliżu górnej części cylindra. Dura wgramoliła się do luźnej uprzęży umieszczonej blisko zwierząt. Wnętrze pojazdu obłożone było zbiornikami Powietrza, zapasami żywności, szafkami ze sprzętem. W jednym z kątów umieszczono prymitywną latrynę. Wiatraki chłodziły kabinę, głośno szumiąc, a drewniane lampy, przytwierdzone do ścian, promieniowały przytłumionym zielonym światłem.
W niżej położonej części kabiny Hork usiadł na fotelu pilota przed jednym z szerszych okien. Nieskomplikowana tablica rozdzielcza, którą miał obsługiwać, była wyposażona w trzy dźwignie i szereg przełączników. Przewodniczący zakasał rękawy. Na jego twarzy malowała się rozkosz.
Ktoś uderzył w kadłub od zewnątrz.
Hork radośnie odpowiedział tym samym, śmiejąc się od ucha do ucha.
— A więc zaczyna się! — oznajmił, wstrzymując oddech.
Wehikuł gwałtownie ruszył. Dura usłyszała stłumiony okrzyk inżynierów w Porcie oraz skrzypienie kołowrotów, z których zaczęto opuszczać liny.
Po kilku sekundach statek wyłonił się z Portu. Jego wnętrze omiótł złocisty blask polarnego światła Powietrza, sprawiając, że dziewczynę ogarnęło nieprzyjemne, klaustrofobiczne uczucie. Oddalaniu się pojazdu od Miasta towarzyszyły sylwetki falujących ludzi, wśród których były także dzieci.
Hork śmiał się. Dura popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
— Och, daj spokój — powiedział mężczyzna żywo. — Ruszyliśmy! Czyż to nie jest fantastyczna przygoda? I jakaż to ulga robić coś, wybierać się dokądś. Co ty na to, Dura?
Dziewczyna pociągnęła nosem. Jej zgorzkniała mina nie miała nic wspólnego z entuzjazmem.
— Ano, zmierzam do piekła w brzuchu drewnianej świni. I jakoś nie znajduję powodów, żeby się cieszyć. Z całym szacunkiem, Hork. A poza tym czeka nas sporo roboty.
Zerknąwszy na jego stwardniałe rysy, przez chwilę czuła się niepewnie. Już kilkakrotnie zdarzało jej się być świadkiem napadów gniewu Horka. Jednak tym razem Przewodniczący znowu wybuchnął donośnym śmiechem. Jego hałaśliwa, wylewna osobowość przytłaczała Durę. Czuła, że w tej ciasnej kabinie zaczyna się kurczyć, uciekać w głąb siebie samej.
— Zgadza się, kapitanie! — oznajmił Hork. — I chyba już pora, żebyś zaczęła karmić świnie, prawda?
Miał rację. Odwróciła się i przystąpiła do pracy. Statek powinien zostać odcięty od liny Portu dopiero po jakimś czasie, ale musieli upewnić się, że wewnętrzna turbina i pola magnetyczne funkcjonują prawidłowo. Uprząż zwierząt została przewieszona w poprzek kadłuba w taki sposób, że świńskie zadki były zwrócone ku szerokim łopatkom turbiny. Koryto z chropowatego drewna zostało umieszczone w odległości około mikrona od nieregularnych, sześciookich pysków świń.
Dura wyjęła z szafki torbę z liśćmi i pokruszywszy je, napełniła nimi koryto. Po chwili kabinę przenikał rozkoszny aromat. Dura zdawała sobie sprawę, że Hork pochyla się nad konsolą, starając się odciąć od wszelkich zapachów. Jeśli chodziło o nią samą — no cóż, mogła tylko czuć smak protonów skapujących na jej język.
Świnie nie wytrzymywały. Nerwowo wytrzeszczały sześciokątne szeregi oczu i rozdziawiały pyski. Gniewnie pochrząkiwały, napierając na niewzruszoną uprząż, szarpały się w kierunku karmy, a jednocześnie puszczały wiatroodrzuty, które powoli wypełniały ciasne wnętrze wehikułu.
Pod wpływem stałego ciśnienia wywieranego przez strumień wiatroodrzutów szerokie łopatki turbiny zaczęły się obracać. Wkrótce słodkawa, piżmowa woń zwierząt przeniknęła Powietrze kabiny. Dura zamknęła oczy i przypominała sobie zapachy z dzieciństwa, zapachy Sieci z jej odgrodzonym stadem świń. Rozdzieliła kilka porcji liści, tak żeby mogły jej dosięgnąć rozdziawione pyski. Zwierzęta miały dostawać tylko minimalne ilości karmy, aby ciągle odczuwały lekki głód.
Anatomia zdrowej świni powietrznej umożliwiała jej wytwarzanie wiatroodrzutów przez wiele dni przy minimalnych racjach żywnościowych. Stworzenia te potrafiły pokonywać całe metry, rozkładając w miarę potrzeby część zbędnej masy swego ciała, by zasilić swój organiczny system napędowy. Piątka świń była wprawdzie przerażona i przygnębiona warunkami, w jakich musiała przebywać, ale mogła bez trudu napędzać turbinę tak długo, jak sobie życzyli ludzie. Poza tym istniał system wspomagający — piec opalany reakcjami jądrowymi drewna — którego można było użyć w ostateczności, ryzykując przegrzanie kabiny.
Hork mruknął coś do siebie i na próbę przekręcił przełączniki. Statek gwałtownie zadygotał. Mężczyzna wyjrzał przez okno, próbując ocenić efekt przepływu prądów przez obręcze nadprzewodnikowe.
Nagle w oknie naprzeciwko Dury pojawiła się twarz Farra, poważna i niewzruszona. Uświadomiła sobie, że chłopiec falował bardzo intensywnie — wszak pojazd opadał bardzo szybko. Wkrótce ani jej brat, ani inni falujący ludzie nie będą w stanie za nim nadążyć.
Najwyraźniej Farrowi udało się niepostrzeżenie wymknąć spod opieki Addy. Chciał się pożegnać. Dura zmusiła się do uśmiechu i pomachała do brata.
Coś uderzyło w kadłub „Latającej Świni". Stateczek zadrżał w Powietrzu, a potem znowu opadał bez wstrząsów.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
— Co to było?
Читать дальше