Gaz elektronowy wydawał głośne trzaski wokół obręczy nadprzewodnikowych. Drewniany stateczek posuwał się centymetr po centymetrze w kierunku gęstniejącej czeluści gwiazdy neutronowej.
* * *
Bzya miał pracować na podwójnych zmianach wewnątrz Dzwonów. Nie wiedział, kiedy będzie miał trochę wolnego czasu, żeby się wyrwać z Portu, toteż zaprosił Addę i Farra, żeby pożegnali się z nim w miejscu, które nazywał „barem".
Adda odszukał bar nie bez trudu. Było to małe, ciasne pomieszczenie w głębi Dołu. Jedyne światło dawały drewniane lampy na ścianach. W zielonkawym półmroku starzec uświadomił sobie, na jak dużą głębokość w cielsku Miasta się zapuścił.
W rogu baru, przy ladzie dwoje ludzi podawało jakąś potrawę. Pomieszczenie przecinały chaotycznie liczne poręcze, przy których tłoczyły się małe grupy mężczyzn i kobiet. Goście powoli opróżniali miski z czymś, co wyglądało jak chleb, i rozmawiali na różne tematy. Adda zauważył tuniki robotników, ciała naznaczone bliznami, zgrubiałe, powykręcane kończyny. Kilka osób taksowało nadpływowca wzrokiem.
Bzya był sam przy poręczy, pod przeciwległą ścianą. Zobaczył Addę i uniósł rękę, przywołując go. Do poręczy były przymocowane trzy małe miski.
Stary myśliwy ruszył naprzód, czując się niepewnie w bandażach. Niezdarnie sunął przez tłum. Do jego uszu cały czas dobiegały strzępy rozmów.
— Adda. — Olbrzymi Poławiacz uśmiechnął się, wykrzywiając już i tak zniekształconą twarz. Chwycił starego nadpływowca i przyfalował z nim do wolnego miejsca. Starzec uczepił się jedną ręką poręczy, żeby przybrać wygodną pozycję. — Dzięki, że przyszedłeś. — Bzya zerknął na drzwi za Adda, a potem odwrócił się do swoich misek.
Nadpływowiec zauważył jego spojrzenie.
— Nie ma Farra — powiedział przygnębionym głosem. — Przepraszam, Bzya. Nie byłem w stanie go odnaleźć.
Wielkolud pokiwał głową.
— Przypuszczam, że znowu surfuje.
— Wiem, że dużo dla niego robiłeś, kiedy pracował w Porcie. Powinien był…
Bzya uniósł wielką dłoń.
— Daj spokój. Gdybym był w jego wieku, też wolałbym szaleć po niebie z surferami, zamiast siedzieć w takiej ciasnej dziurze jak ta z dwoma sponiewieranymi starymi piernikami. A ponieważ za parę dni zaczną się Igrzyska, ci chłopcy myślą tylko o jednej… no, może o dwóch rzeczach — powiedział chytrze. Skinął głową w kierunku trzech misek na poręczy. — W każdym razie to oznacza, że mamy więcej dla siebie.
Adda popatrzył na szereg drewnianych naczyń. Były prymitywnie wykonane i niewiele większe od jego złożonej dłoni. Przyczepiono je do poręczy za pomocą drewnianych czopów. W miskach leżały kawałki czegoś, co przypominało chleb. Stary myśliwy ostrożnie wyjął jedną okrągłą kromkę. Była zbita, ciepła i wilgotna. Obrócił ją w palcach, oglądając z powątpiewaniem.
— Co to takiego, u licha?
Bzya roześmiał się, najwyraźniej zadowolony z siebie.
— Nawet nie podejrzewałbym, że słyszałeś o czymś takim. W nadpływie nie ma barów, prawda, mój przyjacielu? Adda spojrzał na Poławiacza spode łba.
— Mam jeść to coś?
Olbrzym ruchem dłoni zachęcił swojego gościa do poczęstunku. Adda powąchał plastyczną substancję, ścisnął ją i wreszcie odważył się odgryźć mały kęs. Chleb okazał się gorący, zbity i nieprzyjemnie rozmokły. Miał raczej kwaśny, trudny do określenia smak. Starzec przełknął pierwszy kawałek.
— Obrzydliwe.
— Bo nie jesz tego jak trzeba. — Bzya zanurzył rękę w misce, wyciągnął garść chleba i wepchnął go sobie do ust. Przeżuł potrawę dwukrotnie, mocno pracując szczękami, a potem od razu połknął. Zamknął oczy, podczas gdy kawałki chleba przeciskały się przez przełyk; przez chwilę drżał, tłumiąc wzdychanie. Wreszcie odbiło mu się. — Tak się je ciasto piwne.
— Ciasto piwne?
— Spróbuj jeszcze.
Adda włożył rękę do drugiego naczynia i wziął spory kawałek ciasta. Ta gorąca, zbita substancja wydała mu się całkowicie niestrawna, ale z determinacją ugryzł i przełknął kilka kęsów, zadając gwałt własnemu gardłu. Ciasto przypominało twardą, sprawiającą ból bryłkę.
— Cudowne — oznajmił. — Tak się cieszę, że tu przyszedłem.
Bzya uśmiechnął się i podniósł dłoń.
Nagle przybysz z nadpływu odniósł wrażenie, że w jego żołądku powstaje ciepło, które stopniowo rozlewa się po całym ciele i głowie. Poczuł mrowienie w dłoniach i stopach, jakby dotykały ich niewidzialne palce. Głowa chyba pęczniała; wypełniało ją przyjemne ciepło. Popatrzył na siebie ze zdumieniem, prawie spodziewając się, że zobaczy wokół opuszków palców iskry gazu elektronowego i usłyszy nowe tchnienie rozgrzanej skóry. Nie dostrzegł jednak żadnych zewnętrznych zmian.
Po kilku sekundach fala ciepła osłabła, ale po jej zaniknięciu Adda wyczuwał subtelną różnicę. Bar wydawał się przytulniejszy — bardziej przyjazny niż przed chwilą — a zapach ciasta piwnego, które zostało w miskach, był miły, delikatny i nęcący.
— Witaj w świecie ciasta piwnego, mój przyjacielu. Zapewne zwiążesz się z nim na całe życie — żartobliwie powiedział wielki Poławiacz.
Adda nadal odczuwał przyjemne ciepło wywołane zjedzeniem ciasta. Szturchnął jeden z kawałków z ogromnym zaciekawieniem.
— Jeszcze nigdy nie jadłem czegoś o takim działaniu — ani w nadpływie, ani w podpływie.
— Tak też myślałem. — Bzya chwycił kawałek ciasta i ścisnął między palcami. — Powinienem chyba powiedzieć, że Farr również poznaje nowe… przysmaki. To papka składająca się głównie z liści drzew skorupowych. Przez wiele dni poddaje sieją fermentacji w potężnych kadziach z materii rdzeniowej.
— Fermentacji?
— Do kadzi z papką wkłada się pajęczynę pająków spinowych. Jakiś element tej pajęczyny, być może to, co błyszczy i wywołuje lepkość, reaguje z papką i zmieniają w ciasto piwne. Czary.
— Jasne. — Adda znowu napchał sobie usta ciastem. Potrawa była obrzydliwa, ale wiedząc, jakie skutki wywołuje, przełknął ją z większą łatwością i rozkoszował się ogarniającym go ciepłem.
— Ile to kosztuje?
— Nic. — Bzya wzruszył ramionami. — Władze Portu zapewniają nam ciasto w nieograniczonych ilościach, pod warunkiem, że jesteśmy w stanie wykonywać naszą robotę.
— Co masz na myśli? Czy ciasto jest szkodliwe?
— Tak, jeśli zje się za dużo. — Bzya potarł twarz. — Oddziałuje na włosowate naczynia krwionośne — rozszerza je — oraz na naczynia pneumatyczne w mózgu. Widzisz, przepływ Powietrza ulega lekkiej zmianie i…
— I człowiek czuje się wspaniale.
— Tak. Ale jeśli jadasz ciasto zbyt często, nie jesteś w stanie dojść do siebie. Naczynia pozostają rozszerzone…
Adda patrzył na wnętrze baru; wydawało mu się bezpieczne, cudowne.
— Mnie to chyba nie przeszkadza.
— Oczywiście. Twój mózg przekazywałby cudowne wrażenia. Ale jako człowiek nie mógłbyś funkcjonować, Adda. Nie byłbyś w stanie pracować. A gdyby twój stan zdrowia uległ pogorszeniu, nawet nie mógłbyś samodzielnie jeść. Ale rzeczywiście czułbyś się wspaniale.
— Wydaje mi się, że Miasto nie jest takie pobłażliwe dla ludzi, którzy nie są w stanie utrzymać pracy.
— Nie jest.
— Czy kierownicy Portu nie martwią się, że stracą zbyt wielu Poławiaczy, pozwalając im jeść ciasto piwne? Dlaczego rozdają je za darmo?
Bzya znowu wzruszył ramionami.
— Czasem tracą ludzi, ale nie przejmują się tym zbytnio, Adda. Łatwo można nas zastąpić. Wyszkolenie nowego Poławiacza nie zajmuje dużo czasu, a w Dole zawsze jest mnóstwo rekrutów. Poza tym wiedzą, że przesiadujemy w barach właśnie ze względu na ciasto: dzięki niemu jesteśmy szczęśliwi, spokojni i zawsze do dyspozycji. W ostatecznym rachunku więcej na tym zyskują, niż tracą. — Przełknął kolejną porcję. — Podobnie jak ja.
Читать дальше