Adda odniósł wrażenie, że jego płuca powiększają się. Dookoła linie wirowe przecinały lśniące niebo i zanurzały się w szkarłatnofioletowej kałuży — Biegunie poniżej Miasta. Powietrze było tutaj gęste i lepkie — ostatecznie znajdowali się tuż nad Biegunem — ale wewnątrz Parz starzec zawsze miał wrażenie, iż oddycha cudzymi wiatrami.
Dwaj chłopcy przekoziołkowali w Powietrzu, ciągnąc deskę surfingową. Adda z zadowoleniem obserwował Farra. Dzięki kontaktowi ze świeżym Powietrzem młodzieniec odzyskał swój naturalny wigor i rześko falował. Bzya dołączył do wiekowego nadpływowca. Obaj unosili się w Magpolu jak liście.
— Te drzwi ciężko się otwierały — zauważył sucho starzec. Wielkolud kiwnął głową.
— Niewielu mieszkańców Miasta używa wyjść dla pieszych. Pieszy. Jeszcze jedno starożytne, nic nie znaczące słowo.
— Większość z nich w ogóle nie opuszcza murów Parz. A ci, którzy to robią — bo muszą, tak jak twój przyjaciel z farmy sufitowej — zabierają auta — dokończył Poławiacz.
— Jak myślisz, czy to jest dobre?
Bzya wzruszył ramionami. Miał na sobie obdarty, niedopasowany kombinezon; pod szorstkim materiałem mięśnie jego ramion prężyły się niby zwierzęta.
— Ani jedno, ani drugie nie jest dobre. Po prostu tak jest. I zawsze tak było.
— Nie zawsze — mruknął Adda. Spojrzał na niebo zdrowym okiem i zaczął węszyć, usiłując ocenić spinową pogodę. — I nie zawsze tak musi być. Miasto nie jest całkowicie odporne na zmiany, które wywołują te nienaturalne Zaburzenia. Przyznaje to nawet Hork, twój wielki przywódca.
Poławiacz wskazał brodą w kierunku chłopców.
— To miłe, że Farr jest trochę bardziej zadowolony.
— Tak. — Adda uśmiechnął się. — Ciało charakteryzuje się własną mądrością. Kiedy człowiek wywija beczki w Powietrzu, zapomina o gryzących go problemach.
Bzya poklepał się po wydatnym brzuchu.
— Żałuję, że nie udawało mi się nigdy zrobić prawidłowej beczki. Ale rozumiem, co masz na myśli.
Cris zawiesił deskę w Powietrzu, a Farr poprawił jej ułożenie tak, by podlegała łagodnemu, równo rozłożonemu oporowi Mag-pola. Syn Toby postawił na niej stopy i próbnie zgiął nogi. Adda zauważył, że chłopiec napina mięśnie nóg, wywierając nacisk na Magpole. Młody Mixxax rozpostarł ręce i wydawało się, że łaskocze Powietrze palcami, jakby chciał ocenić siłę i kierunek Magpola. Farr popchnął kolegę, cofając się wskutek reakcji o jednego człowieka. Cris spokojnie kołysał się na desce. Sunął przez Powietrze z wdziękiem i z zapierającą dech w piersiach szybkością; wydawało się, że tworzy wraz deską nierozłączną całość.
Wykonał kilka powolnych, eleganckich zwrotów, a potem — napierając na deskę i śmigając stopami tak szybko, że kaprawe oko Addy ledwo za nim nadążało — wzbił się i jednym zdecydowanym ruchem zrobił pętlę w Powietrzu. Przeleciał obok ślepej ściany Parz; wokół jego lśniącej deski unosił się gaz elektronowy.
Zatrzymał się niedaleko starszych mężczyzn i zeskoczył z wdziękiem z deski. Syn Logue'a jeszcze falował w górze, chcąc dogonić przyjaciela. Wciąż oszołomiony sprawnością Crisa, Ad-da widział różnicę między dwoma chłopcami. Farr dysponował wrodzoną, spotęgowaną przez Biegun siłą, ale w porównaniu z atletyczną gracją latorośli Mixxaxów wydawał się niezdarny, ociężały i pozbawiony dobrej koordynacji ruchów.
Ale z drugiej strony, młodzieniec z nadpływu nie mógł sobie pozwolić na luksus ciągłego igrania w Powietrzu.
— Dobrze sobie radzisz z tym czymś.
— Dzięki. — Cris spuścił głowę, porośniętą dziwacznie pomalowanymi włosami. Nie sprawiał wrażenia zakłopotanego.
— Słyszałem, że bierzesz udział w Igrzyskach — wtrącił Bzya. Adda zmarszczył brwi.
— W jakich Igrzyskach?
— Odbywają się raz do roku — wyjaśnił Farr z zapałem. — Cris opowiadał mi o nich. O sportach powietrznych — o surfmgu, tobogganach, aerobatach, faloboksie. Połowa mieszkańców Miasta udaje się na stadion, żeby je oglądać.
— To brzmi zabawnie.
Bzya szturchnął Addę w żebra ostrym kciukiem.
— To jest zabawa, stary pierniku. Jeśli tu zostaniesz, powinieneś ją obejrzeć.
— To coś więcej niż zabawa — rzekł syn Toby z powagą, grubszym niż zazwyczaj głosem.
Adda przyglądał mu się z zaciekawieniem. Już od dawna uważał, że Cris to dobry chłopiec — nieco ograniczony w zain-teresowaiach, ale oddany Farrowi. Jednak teraz dostrzegł u tego młodego człowieka coś nowego: skupienie, spotęgowane wyrazem jego ciemnych oczodołów.
Bzya powiedział do Addy:
— Igrzyska mogą bardzo zmienić życie takiego młodego, utalentowanego człowieka jak Cris. Chwila sławy… pieniądze, zaproszenia do Pałacu…
— Już trzy lata ubiegam się o udział w zawodach surfingowych — rzekł młody Mixxax. — Przez cały ten czas byłem jednym z pięciu najlepszych w swojej grupie wiekowej. Jednak dopiero w tym roku dopuszczono mnie do startu. — Wyglądał na rozgoryczonego. — Ale i tak nie zostałem rozstawiony, a losowanie nie było dla mnie korzystne.
Adda pamiętał o Farrze, który niepewnie krążył w pobliżu, wymachując obolałymi, stwardniałymi od pracy rękami. Kontrast sprawiał przykrość starcowi.
— No cóż — powiedział, starając się nie okazywać wrogości wobec paplaniny młodzieńca z Miasta. — W takim razie powinieneś poćwiczyć.
Chłopcy oddalili się ponownie. Cris stanął na desce i zaczął śmigać przez Powietrze niczym owad; towarzyszył mu skwierczący gaz elektronowy. Farr falował tuż za nim, wznosząc pełne podniecenia okrzyki.
— Nie bądź surowy dla Crisa — mruknął Bzya. — To typowy chłopak z Miasta. Nie możesz oczekiwać od niego poczucia szerszej perspektywy.
— Te Igrzyska nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Bzya obrócił ku Addzie poranioną twarz.
— Ale dla Crisa znaczą bardzo wiele. Dzięki nim ma szansę — być może niepowtarzalną — na życie inne od tego, które mu wyznaczono. Musiałbyś mieć serce z materii rdzeniowej, żeby nie rozumieć chłopca, który usiłuje odmienić swój los.
— I co potem. Poławiaczu? Po kilku chwilach sławy — kiedy ten wspaniały lud przestanie go wykorzystywać jako swoją najnowszą zabawkę? Co wtedy się z nim stanie?
— Jeżeli okaże się inteligentny i wystarczająco dobry, to nie musi się skończyć. Wykorzystując swoje uzdolnienia, może znajdzie sobie odpowiednie miejsce na Górze, zanim będzie zbyt stary na gwiazdę surfingu. A jeśli nawet tak się nie stanie — do diabła, nadpływowcze — to przecież wakacje dla niego. Moment wytchnienia od harówki, która czeka go przez większość życia.
Usłyszeli krzyk nad głowami. Cris wzbił się na desce bardzo wysoko i właśnie mknął przez błyszczące Powietrze blisko wstęgi Długości Geograficznej. Gaz elektronowy wirował wokół jego ciała i deski, trzeszcząc i emitując błękitne iskry. Inni młodzi ludzie — najwyraźniej przyjaciele Crisa — wyłaniali się ze szczelin w Skórze jakby znikąd — takie przynajmniej wrażenie odnosił Adda — i ścigali wokół Długości Geograficznej jak młode płaszczki.
— Nie powinni tego robić — mruknął Bzya. — Ściśle mówiąc, to jest wbrew prawu. Jeżeli Cris zanadto zbliży się do Długości Geograficznej, gradienty pływowe mogą go rozedrzeć na kawałki.
— Dlaczego więc to robi?
— Żeby nauczyć się panowania nad pływem — wyjaśnił Poławiacz. — Żeby umieć ujarzmiać jeszcze gwałtowniejsze gradienty, które napotka, gdy będzie surfował nad Biegunem podczas Igrzysk.
Читать дальше