Gdziekolwiek by się zatrzymali, czekały ich kłopoty. Dla tych, którzy podążali za dziećmi, byłoby to nie do zniesienia.
Philas i inni upierali się, że trzeba coś zrobić.
— Pomyślcie tylko — argumentowała Philas, unosząc zamaszyście ręce nad głową i rozcapierzając palce. — Może to rzeczywiście jest Złącze tunelowe z dawnych czasów? A jeśli ono nadal działa?
— To niemożliwe — zawyrokowała Dia. — Złącza zostały zabrane przez Kolonistów na dół, do Rdzenia, po zakończeniu Wojen Rdzeniowych.
— Płaszcz jest duży — wtrącił się ktoś. — Może niektóre Złącza zachowały sprawność. Może…
— Tak — przytaknęła Philas gorliwie. — Zastanówcie się. Wiemy, że przed Wojnami Istoty Ludzkie mogły pokonywać Płaszcz jednym skokiem, wykorzystując tunele. Jeżeli Złącze, które widzimy, działa, moglibyśmy ukończyć tę okropną podróż w czasie nie dłuższym niż jedno uderzenie serca!
Mur patrzył na twarze, których rysy zaostrzył głód i wycieńczenie. Philas roztaczała przed ludźmi wizję zarzucenia upiornej wyprawy i błyskawicznego dotarcia do celu dzięki magicznej, starożytnej technologii. Była to kusząca, sugestywna, niemal porywająca oferta.
Pomimo lojalności wobec żony, czuł, że i on nie może się oprzeć tej wizji.
— Tam już są ludzie — wycedził. — Wokół Złącza. Jeśli to jest Złącze. Kto może wiedzieć, jak zareagują na nasz widok? Czy, ot tak, pozwolą nam zbliżyć się i przejść dalej?
— Może oni są Kolonistami — podsunęła Philas.
— Tak czy owak, mc nie będziemy wiedzieli, dopóki się tam nie udamy — zauważył ktoś.
W grupie rozległ się szmer aprobaty. Dia spuściła głowę.
Wyznaczono Philas i Mura, by dokonali rozpoznania, podczas gdy reszta Istot Ludzkich miała czekać w lesie aż do ich powrotu.
Mur usiłował pocieszać Dię.
— To nie potrwa długo. I może…
— I może co? — Spojrzała na niego z rozgoryczeniem. — Może są tam czarodzieje, którzy wrócą nam małego Jai'a. Czy tego oczekujesz?
— Dia…
Była załamana. Wyglądała tak, jakby uleciało z niej Powietrze.
— Zostaniemy tu do końca życia. Właśnie tutaj. Umierając jedno po drugim. Czyż nie tak. Mur?
* * *
Philas i Mur zanurkowali z lasu do Płaszcza. Dotarcie do czworościennego tworu mogło zabrać pół dnia, toteż każde z nich miało przy sobie torbę z małą porcją świńskiego mięsa, wydzieloną przez plemię z cennego, kurczącego się zapasu.
Z początku mężczyzna często oglądał się na las skorupowy. Twarz żony, zwrócona w dół niczym mały okrągły liść, towarzyszyła mu podczas opadania, zbyt odległa, by można było wyczytać z niej jakieś emocje. Niebawem Dia z powrotem zanurzyła się w lesie. Jeszcze przez chwilę Mur widział poczynania reszty Istot Ludzkich, które szykowały się do polowania albo doprowadzały do porządku zniszczone narzędzia, sznury i ubrania. Wreszcie prowizoryczne obozowisko zupełnie zagubiło się w wirującym, bogatym gobelinie pni i koron drzew, tworzących las skorupowy.
Przez jakiś czas Mur wpatrywał się w las, starając się zapamiętać układ drzew, żeby mogli potem odnaleźć obozowisko plemienia.
Philas opadała w milczeniu. Jej szczupła twarz była skupiona, pozbawiona wyrazu. Od śmierci Eska Mur jeszcze nie widział u niej takiej koncentracji. W regularnych odstępach czasu wkładała rękę do kieszeni i pogryzała swój kawałek mięsa.
Bijąc się z myślami. Mur pokonywał linie wirowe. Dziwna konstrukcja, a także otaczająca ją mała kolonia, rosły z dręczącą powolnością. W końcu jednak młodzieniec mógł stwierdzić bez cienia wątpliwości, że widzi czworościan o krawędziach długich na mniej więcej dziesięciu ludzi.
Historia Kolonistów i Wojen Rdzeniowych stanowiła część tradycji Istot Ludzkich. Kiedy Ur-ludzie dotarli do Gwiazdy, odbywszy podróż ze swoich niewyobrażalnych światów, nie napotkali śladów ludzkiego życia. Koloniści byli pierwszym pokoleniem stworzonym przez Ur-ludzi w obrębie Gwiazdy. Ich zadanie polegało na rozmnożeniu pierwszych prawdziwych mieszkańców Gwiazdy: zwykłych śmiertelników — przodków Istot Ludzkich, społeczności Parz i zagłębia, słowem, wszystkich mieszkańców Płaszcza.
W porównaniu z Istotami Ludzkimi Koloniści byli niczym bogowie. Mur doszedł do wniosku, że mieli więcej wspólnego z Ur-ludźmi. Dzięki technologii Ur-ludzi połączyli cały Płaszcz ogniwami Złączy i założyli wielkie Miasta, które żeglowały w nim w równym szyku. Pierwsze generacje Istot Ludzkich współpracowały ze swoimi antenatami, podróżując poprzez Złącza i tworząc społeczność Płaszcza.
Potem nastąpiły Wojny Rdzeniowe.
W miarę jak Mur zbliżał się do dziwnego obiektu i otaczającej go małej, nieregularnie rozmieszczonej kolonii, odczuwał coraz większe podniecenie. Podczas falowania dokuczał mu głód i zmęczenie; uświadamiał sobie, że jego myśli stają się chaotyczne, pozbawione związku. Jego głowę wypełniały wizje i nowe nadzieje, które tłumiły ból znużonego, protestującego ciała. Czy ci ludzie byli rzeczywiście Kolonistami, a ta rzecz częścią magicznej przeszłości?
Pragnął w to wierzyć. Był zmęczony — straszliwie zmęczony — bólem, śmiercią, wydzieraniem swojej nic nie znaczącej egzystencji nieubłaganemu Powietrzu. Odkrycie artefaktu Kolonistów byłoby jak powrót w ramiona od dawna nieżyjących rodziców.
Obserwując wyraz twarzy Philas, jej pełne determinacji falowanie, dostrzegł u niej to samo pragnienie, by uwierzyć — i odnaleźć dom.
Kiedy od dryfującego obozu dzieliła ich odległość mniej więcej pięciuset ludzi, dwie osoby oderwały się od grupy otaczającej czworościan i ostrożnie zbliżyły do zwiadowców Istot Ludzkich.
Mur zwolnił, przysuwając się do Philas.
Nadciągająca para zatrzymała się kilkanaście ludzi poniżej niespodziewanych gości. Mężczyzna i kobieta ściskali w rękach drewniane włócznie. Kobieta wysunęła się nieco naprzód i wycelowała dzidę w brzuch Mura.
— Czego chcecie?
Mur przyglądał się pytającej. Musiała mieć około czterdziestki. Dzidę wykonano starannie, ale przecież była jedynie dzidą — niczym więcej jak tylko zaostrzonym drewnianym kołkiem, niczym tak wyrafinowanym, czego nie potrafiłyby wykonać Istoty Ludzkie. Kobieta miała na sobie prymitywną, upstrzoną kieszeniami pelerynę, chyba ze świńskiej skóry i kapelusz o szerokich kresach, na którego rondzie piętrzyły się skrawki cienkiego materiału. Była dobrze umięśniona, ale jej bardzo chuda twarz wydawała się szeroka i płaska, wykrzywiona gniewnym grymasem.
— No? — zagadnęła. — Głusi jesteście, czy co? Mur westchnął. Czuł coraz większe rozczarowanie. Odwrócił się do Philas.
— To nie mogą być Koloniści.
— W takim razie, kim są ci ludzie?
— A skąd mam wiedzieć? — warknął poirytowany. Posunął się nieco do przodu i rozpostarł ręce, pokazując, że są puste.
— Nazywam się Mur. To jest Philas. Jesteśmy… uchodźcami.
— Postanowił nie wspominać o pozostałych Istotach Ludzkich.
— Straciliśmy cały nasz dobytek podczas Zaburzenia. Usiłujemy dotrzeć do Parz. Znasz to miejsce?
Oczy kobiety zwęziły się. Nic nie odrzekła. Niepewnie uniosła dzidę i znowu skierowała ją w brzuch Mura, zastępując odpowiedź agresją.
— Marnujemy czas — szepnął Mur do Philas. Ona jednak odsunęła się od niego i zaczęła falować w dół, w kierunku obcych, zagarniając Powietrze nieregularnymi, drżącymi ruchami cienkich nóg.
— Macie Złącze — powiedziała.
Читать дальше