Wychowawszy kilkanaście pokoleń Istot Ludzkich, Koloniści nagle wycofali się. Według niepełnych przekazów ustnych, ukryli się oni w Rdzeniu, zabierając ze sobą większość cudownej technologii Ur-ludzi i mszcząc wszystko, co byli zmuszeni zostawić.
Istoty Ludzkie zostały opuszczone, pozbawione jakichkolwiek narzędzi z wyjątkiem gołych rąk.
Mur pomyślał, że być może Koloniści chcieli, żeby Istoty Ludzkie powymierały. Tak się jednak nie stało. Jeśli opowieści Dury o Perz i zagłębiu były prawdziwe. Istoty Ludzkie zaczęły budować nowe społeczeństwo, korzystając jedynie z własnej pomysłowości i zasobów Gwiazdy. I chociaż ich cywilizacja nie rozciągała się na cały Płaszcz, to z pewnością wytrzymywała porównanie ze wspaniałymi czasami starożytnych przodków.
— System transportu oparty na Złączach tunelowych zaczął się załamywać — tłumaczyła kobieta. — Same Złącza przeważnie zabierano do Rdzenia. Jednak niektóre zostawiono, na przykład to tutaj. Ale światło wirowe zamarło. Teraz Złącze jedynie dryfuje w Magpolu.
— Ciekawe, co stało się z ludźmi, którzy korzystali z tuneli Złącz. — powiedział Mur. — Kiedy system załamał się. Philas wynurzyła się z czworościanu.
— Chodź, Mur — powiedziała znużonym głosem.
Mur podziękował Borzowi za ochłap żywności i skinął głową w stronę kobiety. Uświadomił sobie, że nawet nie zna jej imienia.
Tamtych dwoje prawie nie zareagowało. Na ich twarzach znowu pojawiła się wrogość. Mur zauważył, że ani na chwilę nie wypuścili z rąk włóczni.
Dwie Istoty Ludzkie opuściły małe obozowisko. Jakieś dziecko wyśmiewało się z nich, dopóki nie uciszył go rodzic. Mur i Philas nie oglądali się do tyłu.
Zaczęli falować do góry, ramię w ramię.
Mur patrzył na las skorupowy.
— Zdaje się, że mamy przed sobą cholernie długi powrót — powiedział. — Pokonać taki szmat drogi dla kawałka mięsa…
— Tak — odpowiedziała Philas z furią. — Ale mogliśmy znaleźć skarby. Niewyobrażalne skarby. Musieliśmy tu się zjawić.
— Ciekawe, dlaczego zostają tutaj, blisko Złącza. Myślisz, że ono ich chroni, kiedy nadciąga Zaburzenie?
— Wątpię — odparła Philas. — Przecież mówili, że ten obiekt unosi się swobodnie. To tylko staroć, szczątek z przeszłości.
— W takim razie dlaczego tu zostają?
— Z tego samego powodu, dla którego mieszkańcy Parz wybudowali swoje Miasto na Biegunie. — Philas machnęła rękami w kierunku pustego Płaszczoobrazu i łukowato wygiętych linii wirowych. — Ponieważ dzięki temu ma się w tej pustce stałe miejsce, jakiś punkt zaczepienia, który można nazywać własnym domem. — Otarła oczy wierzchem dłoni. Wydawało się, że już brakuje jej tchu. — To lepsze niż dryfowanie, na które jesteśmy skazani.
Mur uniósł twarz w stronę lasu skorupowego i zaczął mocno falować, nie zważając na coraz większy ból w biodrach, kolanach i kostkach.
Dura zadbała o to, żeby Hork zabrał ją, a nie jej brata, na wyprawę do Podpłaszcza.
Adda usiłował wyjaśnić Farrowi sposób rozumowania jego siostry, doprowadzić do porozumienia między rodzeństwem, ale chłopiec był zdruzgotany i snuł się po mieszkaniu w Górze Miasta, które Hork wypożyczył Istotom Ludzkim, jak uwięziona świnia powietrzna. Stary myśliwy obserwował szarpaninę młodzieńca i rozpamiętywał czasy, gdy Logue był młodym człowiekiem. Wyprawa do Podpłaszcza była pociągająca z wielu powodów: umożliwiłaby Farrowi ochronę Dury, gdyż zająłby jej miejsce, a ponadto dawała szansę przeżycia czegoś ekscytującego. Farr wciąż jeszcze łączył w sobie cechy chłopca i dorosłego mężczyzny.
Ale skoro któraś z trzech Istot Ludzkich musiała wziąć udział w tej niedorzecznej eskapadzie, Dura była najodpowiedniejszym kandydatem. Farr wydawał się zbyt niedojrzały, żeby sprostać ewentualnym wyzwaniom, natomiast Addzie brakowało siły koniecznej w tego rodzaju wyprawie.
Adda po cichu przeklinał samego siebie. Nawet w myślach zaczynał używać wyszukanego języka ludzi z Miasta i ulegał wpływowi ich neutralnego sposobu myślenia. Do Rdzenia z tym.
Prawda była taka, że człowieka, który opuściłby się w jakimś rozklekotanym statku do Podpłaszcza, czekała niemal pewna śmierć. Przewaga Dury polegała na posiadaniu umiejętności i sił, które nieco zmniejszały tę pewność.
Dlatego, uznając słuszność podjętej przez nią decyzji, Adda nawet nie próbował dyskutować z Farrem i jej usprawiedliwiać.
Zamiast tego subtelnie utwierdzał młodzieńca w przekonaniu, że wybór nie mógł być inny. Starcowi chodziło głównie o to, żeby zmniejszyć wściekły niepokój Farra o siostrę, który narastał w miarę, jak zbliżał się dzień startu. Z zadowoleniem przyjął fakt, że podczas krótkiego pobytu w Mieście Farr zdążył się zaprzyjaźnić z Crisem i Poławiaczem Bzyą. Robił wszystko, żeby chłopak podtrzymywał te przyjaźnie.
Kiedy Cris zaofiarował się, że znowu zabierze Farra na sur-fing, ten najpierw odmówił, pochłonięty losem Dury, lecz Adda naciskał na współplemieńca, by skorzystał z zaproszenia. Skończyło się na tym, że na dwa dni przed startem Dury, czteroosobowa grupa — Cris, Farr, Adda i Bzya — ruszyła przez korytarze ku otwartemu Powietrzu.
Adda polubił zwalistego, sponiewieranego Poławiacza; domyślał się, że był on dla Farra olbrzymią podporą — być może dzieciak nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo mu pomógł — podczas krótkiego pobytu chłopca w Porcie. Kontrakt brata Dury został unieważniony dzięki kaprysowi Horka V. Młodzieniec nie przejawiał specjalnego współczucia dla olbrzyma, któremu nie udało się wyzwolić ze swojego kontraktu i był skazany na wielkie cuchnące hale i maszyny Portu oraz czeluście Podpłaszcza. Zamiast tego skarżył się, że widuje Bzyę zbyt rzadko. Adda doszedł do wniosku, że Farr kolejny raz przejawia niedojrzałość.
Starzec nie miał wyrzutów sumienia, korzystając z pomocy Bzyi podczas pokonywania zatłoczonych korytarzy. Gest Poławiacza, który prowadził i obejmował Addę potężnym ramieniem, wydawał się mniej protekcjonalny, mniej obraźliwy niż wsparcie każdego innego człowieka z Miasta.
W miarę jak oddalali się od centrum, uliczne korytarze stawały się coraz bardziej odsłonięte, pozbawione drzwi i budynków, a Powietrze zawierało więcej kurzu. Wreszcie dotarli do Skóry. Panował tam niepokojący mrok i pustka. W górze i w dole rozpościerał się kadłub Miasta. Adda oceniał krytycznym okiem jakość jego wykonania. Do grubego szkieletu były przybite wygięte, niezdarnie powycinane płyty z drewna. Starzec odnosił wrażenie, że znajduje się we wnętrzu potężnej maski. Z zewnątrz Miasto wyglądało imponująco, nawet w oczach takiego doświadczonego nadpływowca jak on, ale gdy przebywało się w środku, łatwo było dostrzec, jak prymitywnie zostało zaprojektowane i wykonane. Ten miejski ludek nie był aż tak bardzo zaawansowany technologicznie, pomimo obycia z materią rdzeniową. Ur-ludzie z pewnością śmieliby się z tego drewnianego pudła.
Powoli falowali wzdłuż Skóry, nic nie mówiąc, aż w końcu Cris doprowadził ich do wbudowanych w nią małych drzwi wyposażonych w zamek uruchamiany za pomocą kolistego pokrętła. Syn Toby przy pomocy Bzyi przekręcił opornie działające pokrętło, które zazgrzytało, i w tumanie kurzu popchnął drzwi.
Adda przecisnął się przez wyjście i znalazł w otwartej przestrzeni. Pokonał jeszcze odległość kilku ludzi i zaczął krążyć, z ulgą wdychając świeże Powietrze. Grupa opuściła Parz mniej więcej w połowie prostokątnego cielska Miasta — w Środku, jak przypomniał sobie stary myśliwy — i w tym miejscu Skóra, niczym twarz giganta, przysłaniała połowę nieba. W odległości kilkudziesięciu ludzi nad nierówną powierzchnią kadłuba rozciągała się imponująca krzywizna Długości Geograficznej. Na brzegach wstęgi kotwicznej z materii rdzeniowej syczał gaz elektronowy, nie pozwalający zapomnieć o potężnych prądach, które przepływały przez jej nadprzewodnikową strukturę.
Читать дальше