— Igrzyska?, — Największa impreza. Jeżeli dobrze tam wypadasz, zostajesz gwiazdą Igrzysk, a wtedy Parz rozchyla dla ciebie nogi. — Cris roześmiał się chrapliwie ubawiony swoimi słowami. Farr uśmiechnął się niepewnie. — Mówię poważnie — dorzucił syn Toby. — Przyjęcia w Pałacu. Sława. — Wzruszył ramionami. — Oczywiście to nie trwa wiecznie. Ale jeżeli jesteś naprawdę dobry, to nigdy nie tracisz aury bohatera. Uwierz mi… Będziesz tu jeszcze, kiedy zaczną się Igrzyska?
— Nie wiem. Adda…
— Twój przyjaciel w szpitalu. Tak. — Wydawało się, że Crisa znowu ogarnia zakłopotanie. — Przepraszam za to ciągłe gadanie o surfingu. Wiem, że jesteś w trudnym położeniu.
Farr uśmiechnął się, pragnąc, zęby ten dziwny chłopiec odzyskał pewność siebie.
— Lubię cię słuchać.
Cris przyjrzał się bratu Dury uważnie.
— Posłuchaj, czy kiedykolwiek próbowałeś surfować? Nie, naturalnie, że nie. A chciałbyś? Moglibyśmy spotkać się z paroma ludźmi, których znam.
— Nie wiem, czybym potrafił.
— To wydaje się proste — rzekł Cris. — Teoretycznie jest proste, ale dobre surfowanie wymaga umiejętności. Musisz utrzymywać równowagę i dbać, żeby deska znajdowała się między tobą a Magpolem, a także nieustannie napierać na linie pływowe, gdyż tylko w ten sposób nabierasz rozpędu. — Na chwilę zamknął oczy i rozbujał się w Powietrzu.
— Nie wiem — powtórzył Farr. Chłopak z Miasta spojrzał na niego.
— Chyba jesteś wystarczająco silny. A skoro przybyłeś z nadpływu, to zapewne masz dobrze rozwinięty zmysł równowagi i orientacji. Ale może masz rację. Twoja klatka piersiowa jest wypukła, a nogi trochę za krótkie. Mimo to, sądzę, że zdołałbyś utrzymać się na desce przez kilka sekund…
Ta chłodna ocena rozzłościła Farra. Złożył ramiona.
— Zróbmy to — powiedział. — Gdzie? Cris wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Chodź. Pokażę ci.
* * *
Ito zabrała Durę do Muzeum.
Mieściło się ono w dzielnicy uniwersyteckiej — w wyżej położonej warstwie Góry (tak dziewczyna z nadpływu nauczyła się nazywać tę część Miasta), trochę poniżej Pałacu. Uniwersytet składał się z szeregu dużych pomieszczeń połączonych wyłożonymi boazerią korytarzami. Ito wyjaśniła, że nie wolno im zakłócać spokoju w salach akademickich, ale za to mogłaby pokazać biblioteki i miejsca seminariów, wypełnione grupami gorliwych młodych ludzi, a także małe izdebki, w których uczeni pracowali samotnie, ślęcząc nad swymi niezrozumiałymi badaniami.
Uniwersytet znajdował się w pobliżu zewnętrznej ściany Miasta i był tak rozjaśniony naturalnym światłem, że wydawało się, iż Powietrze płonie. Panowała tu atmosfera spokoju i skupienia, która sprawiała, że Dura, bardziej niż zwykle, czuła się intruzem. Minęły grupkę starszych członków uczelni. Mieli na sobie powłóczyste szaty i wygolone łby. Pogardliwie przepłynęli obok dwóch kobiet, nawet nie racząc na nie spojrzeć.
Dziewczyna z nadpływu przysunęła się do Ito i szepnęła:
— Muub. Administrator szpitala. Też ogolił sobie głowę. Czy on także się tutaj znajduje? Żona Toby uśmiechnęła się.
— Nigdy nie spotkałam tego człowieka. Chyba jest zbyt ważną figurą dla takich jak my. Ale jeśli pracuje w szpitalu, to obecnie nie ma żadnych kontaktów z Uniwersytetem. Może jednak pracował tu kiedyś i jego łysina ma przypominać innym, że dawniej był naukowcem. — Dura pomyślała, że uśmiech Ito jest wymuszony, pełen znużenia. — Wiesz, ludzie robią takie rzeczy.
— Czy ty studiowałaś na Uniwersytecie? Albo Tobą?
— Ja? — Ito zaśmiała się łagodnie. — Czy wyglądam na.osobę, która kiedykolwiek mogłaby sobie na to pozwolić? Ale byłoby wspaniale, gdyby Crisowi udało się tam dostać. Gdybyśmy tylko potrafili zdobyć pieniądze na czesne. Wtedy znalazłby się w lepszej sytuacji, mógłby aspirować do czegoś wyższego. Może nie marnowałby tyle czasu na tę cholerną deskę surfingową. Muzeum było dużym sześcianem w centrum kompleksu uniwersyteckiego. Prowadziły doń liczne korytarze i szyby oświetleniowe, toteż światło sączyło się do porowatej budowli ze wszystkich stron. Pokonując labirynt przejść, kobiety odnosiły wrażenie, iż mnogość wlotów i drzwi umożliwia ukrycie wielu skarbów.
W jednym z korytarzy znajdowały się rzędy świń, płaszczek i pająków skorupowych. Dura wzdrygnęła się na widok stworzeń majaczących w ciemności, ale wkrótce uświadomiła sobie, że nie stanowią zagrożenia ani dla niej, ani dla nikogo innego. Były martwe, zakonserwowane w jakiś sposób, przymocowane do ścian niby upiorna parodia ich żywych wcieleń. Spoglądając na wspaniałe, rozpostarte skrzydła płaszczki, przyszpilone do drewnianej ramy, dziewczyna poczuła osobliwy smutek. Nieco dalej wystawiano świnię powietrzną. Była martwa jak inne zwierzęta, ale miała rozcięty brzuch, w którym połyskiwały narządy — małe bryły tkanek, przytwierdzone wewnątrz ciała. Dura zadygotała. W swoim życiu zabiła kilkadziesiąt świń powietrznych, lecz teraz nie mogła się zmusić do dotknięcia tego zimnego, sterylnego eksponatu.
Dziwiła się, że nie czuje w tych korytarzach ani zapachu życia, ani zapachu śmierci.
Dotarły do sekcji prezentującej dzieła człowieka. Dura zorientowała się, że przeważnie pochodzą one z Miasta, tyle że są bardzo stare. Ito zaśmiewała się, pokazując ubrania i kapelusze wiszące na ścianach. Córka Logue'a uśmiechała się grzecznie, nie pojmując, co tak bawi jej towarzyszkę. Zobaczyła makietę Parz, wykonaną w drewnie i wysoką na jednego człowieka, z lampą w środku, która ją oświetlała. Dziewczyna z nadpływu długo przyglądała się modelowi z zachwytem, podczas gdy Ito wskazywała poszczególne elementy Miasta. Oto mały konwój z drewnem wlatywał do jednej z wielkich bram Dołu, dalej rozciągał się Grzbiet prowadzący do Podpłaszcza. Po Grzbiecie sunęły w dół malutkie auta, w których siedzieli miniaturowi Poławiacze, poszukujący złóż cennej materii rdzeniowej. Całość wieńczył Pałac, stojący na samej Górze Miasta — barwny, pełen życia i przepychu.
W dalszej części Muzeum znajdowały się małe gabloty, zawierające wytwory spoza Miasta. Ito dotknęła ramienia Dury.
— Może rozpoznasz niektóre z nich.
Córka Logue'a zobaczyła dzidy i noże wykonane z drewna, a ponadto siatki, poncha, kawałki sznurków.
Wytwory nadpływowców.
Wyglądało na to, że żaden z nich nie został sprowadzony bezpośrednio z obozowiska Istot Ludzkich. Ito oświadczyła, że e ma w tym nic dziwnego; grupy nadpływowców zamieszkiwały całe obrzeże zagłębia Parz wokół polarnej czapy Gwiazdy.
Dura oglądała przedmioty, pamiętając, że wciąż ma przy sobie nóż i jest owinięta sznurem w pasie. Uświadomiła sobie, że j rzeczy pasowałyby do tej kolekcji. Nieco rozgoryczona zastawiała się, czy tutejsi ludzie chcieliby przyczepić ją i jej brata do ścian, tak jak tamtą biedną, martwą płaszczkę.
Wreszcie Ito zaprowadziła swojego gościa do, jak się wyra-ta, najsłynniejszej wystawy w Muzeum. Znalazły się w kulistej li o średnicy mniej więcej kilkunastu ludzi. Świeciło w niej Iko kilka przyciemnionych drewnianych lamp. Dura potrzebowała trochę czasu, by jej oczy przywykły do mroku.
Z początku wydawało się, że sala jest pusta. Po chwili, jakby oparów mgły, zaczął się wyłaniać jakiś obiekt. Był to siatkowaty twór szerokości jednego człowieka, wykonany z jakiejś błyszczącej substancji. Ito zachęciła córkę Logue'a, żeby trochę się przysunęła i zbliżyła twarz do siatkowatej powierzchni. Obiekt przypominał splątaną sieć, złożoną z oczek szerokości ręki. Dura przekonała się, że w obrębie głównej siatki znajdują się mniejsze płatki, które z kolei składały się z malutkich, cienkich jak rurki losowe oczek. Pomyślała, że przy lepszym oświetleniu dostrzegłaby jeszcze w oczkach wielkości rurek włosowych następne, zupełnie malutkie, prawie niewidzialne oczka.
Читать дальше