Ito uśmiechnęła się.
— Sklepy — powiedziała. — Nie przejmuj się tym ściskiem. Tu zawsze tak jest.
Wszystkie cztery ściany alei były wysadzane „sklepami". Przed oczami Dury, w odległości co najmniej stu ludzi, rozciągała się bogata panorama barw i nieustającej aktywności ludzkiej, trochę niewyraźna z powodu zapylonego Powietrza. Lśniły tam ustawione w szeregach latarnie, a z okrągłych kanałów wydostawały się smugi światła.
Pali Mali kipiała od ruchu. Z początku dziewczynie wydawało się, że liczne ryczące samochody przemieszczają się chaotycznie, ale powoli odkrywała ogólne zasady poruszania. Istniało kilka pasm ruchu, równoległych do ścian alei. Co pewien czas jakiś samochód dokonywał niebezpiecznego, zdaniem Dury, manewru — skręcał z jednego pasa na drugi albo zjeżdżał z Pali Mali w boczną uliczkę. Powietrze było gęste od zielonych wiatroodrzutów. Wszędzie słyszało się kwiki świń. Przez chwilę córce Logue' a udawało się śledzić samochód Toby, ale wkrótce straciła go z oczu. Czuła silny, słodki, niemal mdlący zapach. Przypominał zapach ręczników w łazience Ito.
Ta dotknęła jej ramienia i pociągnęła w stronę sklepów.
— Chodź, moja droga. Ludzie zaczynają się gapić…
Dura wybałuszyła oczy na widok osób tłoczących się przy sklepach. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni byli ubrani w ekstrawagancko pomalowane szaty i kombinezony, częściowo odsłaniające ich ciała. Wszędzie było widać kapelusze i klejnoty, a wśród fryzur dominowały włosy ułożone w potężne, wielobarwne słupki.
Ito zaprowadziła dziewczynę z nadpływu do kilku sklepów. Pokazywała jej biżuterię, ozdoby, wytworne kapelusze i ubiory. Dura dotykała towarów i podziwiała mistrzostwo wykonania, ale pomimo że żona Toby cierpliwie wyjaśniała, do czego się ich używa, nic z tego nie rozumiała.
Upór kobiety z Parz zaczynał się wyczerpywać, toteż wróciły na główną aleję.
— Pójdziemy na Rynek — oświadczyła Ito. — Spodoba ci się tam.
Dołączyły do tłumu ludzi, którzy kierowali się do końcowego odcinka Pali Mali, w głąb Miasta. Niemal natychmiast Durę uderzyło w plecy coś miękkiego i okrągłego, jakby czyjaś słaba pięść. Odwróciła się, daremnie usiłując znaleźć swój nóż.
Obok niej przemknął mężczyzna. Miał na sobie powłóczystą, błyszczącą szatę, a w miękkich białych dłoniach trzymał lejce, łączące go z dwoma tłustymi prosiętami. Dziewczyna odniosła wrażenie, że jest przez nie wleczony w sposób uchybiający godności. Jego nogi szybowały w obłokach wiatroodrzutów. To właśnie jedna ze świń uderzyła ją w plecy.
Mężczyzna ledwo na nią zerknął. j Żona Toby uśmiechnęła się do Dury. — Co mu się stało? Nie potrafi falować jak wszyscy inni?
— Oczywiście, że potrafi, ale może sobie pozwolić na bezczynność. — Ito pokręciła głową, widząc osłupienie Dury. — Och, daj spokój, wyjaśnienie tego wszystkiego zabrałoby zbyt dużo czasu.
Córka Logue'a pociągnęła nosem. Słodki zapach był teraz intensywniejszy.
— Co to takiego?
— Oczywiście świńskie wiatroodrzuty. Rzecz jasna, perfumowane…
Łagodnie opadły w dół alei, falując bez trudu. Dura odczuwała zakłopotanie — zbyt często milczała w obecności tej życzliwej kobiety, ale przecież łączyło je tak niewiele.
— Dlaczego mieszkasz w Mieście? — zagadnęła. — To znaczy, skoro farma Toby jest tak daleko stąd…
— No cóż, mam własną pracę — odparła Ito. — Farma jest duża, ale znajduje się na kiepskim terenie. Tuż na skraju zagłębia, tak daleko w nadpływie, że trudno jest skłonić kulisów do pracy w tamtym miejscu. Boją się… — urwała.
— Boją się nadpływowców. W porządku — dokończyła córka Logue'a.
— Farma nie przynosi wystarczająco dużo zysków. A wszystko jest takie drogie…
— Ale mogłabyś mieszkać na swojej farmie. — Durze spodobał się własny pomysł. Z przyjemnością myślała o przebywaniu na otwartym terenie, z dala od tego zatęchłego ula; na farmie człowieka otaczałyby pola uprawne, coś uporządkowanego; miło byłoby mieć świadomość, że kontroluje się przestrzeń wokół siebie w promieniu wielu setek ludzi.
— Może i tak — zgodziła się Ito. — Ale któż chciałby być farmerem-żywicielem? Poza tym musimy myśleć o edukacji Crisa.
— Mogłabyś uczyć go sama.
Żona Toby cierpliwie potrząsnęła głową.
— Nie, kochanie, nie robiłabym tego tak dobrze jak zawodowi nauczyciele. A tych można znaleźć tylko tutaj, w Mieście. — Zwróciła ku Durze zatroskane, znużone oblicze. — Postanowiłam, że Cris otrzyma najlepsze wykształcenie, na jakie nas stać. I że będzie pracował w wyuczonym zawodzie, pomimo marzeń o surfingu.
Surfing?
Dura umilkła, próbując rozwikłać kolejną zagadkę.
Ito rozpogodziła się.
— Poza tym — z całym szacunkiem dla ciebie i twoich ziomków, kochanie — nie chciałabym żyć na jakiejś odległej farmie, skoro może mnie otaczać to wszystko. Sklepy, teatry, biblioteki na Uniwersytecie… — Popatrzyła na dziewczynę z nadpływu z zaciekawieniem. — Wiem, że to wszystko jest dla ciebie dziwne, ale czy nie czujesz uroku tutejszego życia? A gdybyśmy któregoś dnia mogli się przeprowadzić nieco wyżej, do Góry…
— Do Góry?
— Bliżej Pałacu. — Ito pokazała w górę, w kierunku, z którego przybyły. — Na szczyt Miasta. Cała strona Miasta powyżej Rynku nazywa się Górą.
— A poniżej Rynku?
Żona Toby zamrugała oczami.
— To jest, oczywiście. Dół. Znajduje się tam Port, hangary prądnicowe, hale przeładunkowe i urządzenia kanalizacyjne. — Pociągnęła nosem. — Nikt nie chciałby tam mieszkać z własnego wyboru.
Dura cierpliwie falowała obok Ito. Obce w dotyku szaty ocierały się ojej nogi i plecy.
W miarę jak kobiety opadały, ściany Pali Mali rozchodziły się niczym rozwierające się gardło, aż wreszcie aleja niepostrzeżenie przeszła w Rynek. Był on kulistą komorą, dwukrotnie szerszą niż Pali Mali. W tym miejscu kończyło się kilkanaście ulic — nie tylko Mali — i panował nieustanny ruch. Auta i ludzie przemieszczali się chaotycznie w kurzu i zgiełku. Dura widziała, jak kierowcy wychylają się z samochodów i obrzucają nawzajem dziwnymi wyzwiskami. Nie było tu dużych sklepów, jedynie szeregi pomalowanych jaskrawo straganików, których właściciele wyginali się na wszystkie strony, demonstrując swoje towary |i pokrzykując do przechodzących obok klientów.
Na środku Rynku znajdowało się drewniane koło o średnicy jednego człowieka. Jego wielka oś biegła w poprzek komory, rozdzielając chaotycznie porozstawiane stragany. Dura doszła do wniosku, że oś wyciosano z pnia drzewa skorupowego, i zastanawiała się, jak stolarze zdołali ją przywieźć aż tutaj, do centrum Miasta. Koło miało pięć szprych, z których zwisały sznury. Dura doznała wrażenia, że już kiedyś widziała coś podobnego. Po chwili namysłu przypomniała sobie dziwny mały talizman, który Tobą nosił na szyi. Talizman przedstawiał człowieka rozpostartego na kole. Czy i tamto koło nie miało pięciu szprych?
— Wspaniałe, prawda? — zagadnęła Ito. — Te straganiki nie wyglądają imponująco, ale oferują niezwykle korzystne ceny. I jakość towarów jest wysoka…
Dura cofnęła się w kierunku Mali, z której nadeszły. Tu, w samym środku potężnego Miasta, hałas, upał i nieustanny ruch całkowicie ją przytłaczały.
Ito podpłynęła do niej i wzięła za rękę.
— Chodź — powiedziała. — Znajdziemy jakieś spokojniejsze miejsce i zamówimy coś do jedzenia.
Читать дальше