Kiedy znalazła się w forcie, otoczyli ją Abdikadir, Ruddy i Josh, spragnieni jej wrażeń. Jak można się było spodziewać, Josh nie mógł się jej doczekać i zmarszczył twarz w uśmiechu. A ona cieszyła się, że jest znów w jego towarzystwie.
Zapytał:
— Co myślisz o naszym nowym przyjacielu, Aleksandrze? Bisesa westchnęła ciężko.
— Musimy z nim żyć. Jego siły przewyższają liczebnie nasze — to znaczy, kapitana Grove’a — mniej więcej w stosunku sto do jednego. Myślę, że w obecnej chwili Aleksander to jedyna tutejsza atrakcja.
— A Bisesa niezawodnie myśli — dodał Ruddy aksamitnym głosem — że Aleksander to fajny facet z tymi swoimi przejrzystymi oczyma i lśniącymi włosami, które spływają mu na ramiona…
Josh zarumienił się wściekły. Ruddy powiedział:
— Co ty na to, Abdi? Nie każdy może stanąć twarzą w twarz z taką rodzinną legendą.
Abdikadir uśmiechnął się i przejechał ręką po swych jasnych włosach.
— Może jednak zastrzelę mego pra-do-entej-potęgi-dziadka i udowodnię, że te wszystkie paradoksy są mimo wszystko fałszywe… — Ale chciał przejść do rzeczy. Palił się, żeby coś Bisesie pokazać i to nie ten swój opatentowany prysznic. — Wybrałem się do tego kawałka dwudziestego pierwszego wieku, który nas tu przywiódł, Biseso. Była tam jaskinia, którą chciałem zbadać…
Zaprowadził ją do magazynu w forcie. Uniósł w górę wielki karabin. Był owinięty brudnymi szmatami, ale naoliwiony metal aż lśnił.
— Mieliśmy raport wywiadu, że to się tutaj znajduje — powiedział. — To był jeden z celów naszej misji tamtego dnia. — Były tam granaty błyskowo-hukowe, kilka starych sowieckich granatów. Schylił się i podniósł jeden z nich; przypominał puszkę umocowaną na patyku. — Niewiele tych zapasów, ale to zawsze coś.
Josh ostrożnie dotknął kolby karabinu.
— Nigdy nie widziałem takiej broni.
— To kałasznikow. W moich czasach to był antyk, broń pozostała po sowieckiej inwazji, to znaczy z pięćdziesiąt lat przed naszą epoką. Wyobrażam sobie, że nadal działa bez zarzutu. Ci bojownicy na wzgórzach zawsze kochali tę broń. Nie ma bardziej niezawodnej. Nawet nie trzeba jej czyścić, czego zresztą wielu spośród nich nigdy nie robiło.
— Maszyny do zabijania z dwudziestego pierwszego wieku — powiedział Ruddy nerwowo. — Niesamowite.
— Pytanie — powiedziała Bisesa — co z tym zrobić. Czy można usprawiedliwić użycie tej broni przeciw, powiedzmy, armii z epoki żelaza, bez względu na szanse?
Ruddy popatrzył na broń.
— Biseso, nie mamy pojęcia, co nas tam czeka. Nie wybraliśmy tej sytuacji i bez względu na to, jaka istota czy zdarzenie rzuciły nas tutaj, niezbyt się przejmowano naszym losem. Chcę powiedzieć, że subtelne kwestie moralne nie mają tu nic do rzeczy i że nakazem chwili jest pragmatyzm. Czy nie było głupio nie zatrzymać tych narzędzi ze stali?
Josh westchnął.
— Jesteś pompatyczny jak zawsze, Ruddy, mój przyjacielu. Ale muszę się z tobą zgodzić.
Oddział armii Aleksandra rozbił obóz o pół kilometra od Jamrud. Wkrótce rozpalono ogniska i oczom Anglików ukazała się zwykła osobliwa mieszanina bazy wojskowej i wędrownego cyrku. Owego pierwszego wieczoru między dwoma obozami panowała ogromna nieufność i zarówno brytyjscy, jak i macedońscy żołnierze nieustannie patrolowali milcząco uzgodnioną granicę.
Ale drugiego dnia lody zaczęły pękać. W rzeczywistości zapoczątkował to Casey. Spędziwszy jakiś czas w strefie granicznej, tkwiąc naprzeciw niskiego, przysadzistego macedońskiego weterana, który wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat, Casey za pomocą gestów wyzwał go na pojedynek. Bisesa wiedziała, o co chodzi: był to dość popularny w wojsku zwyczaj, zgodnie z którym trzeba było stanąć do jednominutowej walki pozbawionej wszelkich reguł, w której wszystkie chwyty były dozwolone i po prostu starać się dać przeciwnikowi jak największy wycisk.
Pomimo jego agresywnego nastawienia dla każdego było oczywiste, że jednonogi Casey nie jest w stanie stanąć do takiej walki i pałeczkę przejął kapral Batson. Kiedy rozebrał się do spodni, wyglądał na brata bliźniaka przysadzistego Macedończyka. Szybko zebrał się mały tłumek, a kiedy rozpoczęła się walka, po obu stronach rozległy się okrzyki dopingujące własnego zawodnika.
— Przywal mu, Joe!
— Alalalalai!
Casey mierzył czas walki i przerwał ją po regulaminowej minucie, kiedy to Batson oberwał już niemało, a Macedończyk miał chyba złamany nos. Nie było wyraźnego zwycięzcy, ale Bisesa zobaczyła, że stopniowo zaczyna rodzić się wzajemny respekt, szacunek jednego walczącego żołnierza dla drugiego, tak jak zamierzał Casey.
Do następnej walki nie brakowało chętnych. Kiedy jeden z sipajów wyszedł z walki ze złamaną ręką, wkroczyli oficerowie. Ale Macedończycy zaproponowali nowy rodzaj zawodów; tym razem miała to być gra o nazwie sphaira. Jak się okazało, ta macedońska tradycja polegała na grze skórzaną piłką, typu łap-i-biegnij, coś w rodzaju brytyjskiego rugby lub amerykańskiego futbolu, ale była o wiele bardziej brutalna. Casey znów wziął w niej udział, wytyczając boisko, uzgadniając reguły gry i obejmując rolę sędziego.
Później kilku brytyjskich żołnierzy próbowało nauczyć Macedończyków zasad krykieta. Serwujący ciskali twardą, korkową piłkę, poobijaną od zbyt częstego używania, w kierunku pasa ziemi, oznakowanego skombinowanymi na poczekaniu palikami, a zawodnicy wybijający piłkę z radością wywijali kijami własnej produkcji. Bisesa i Ruddy stanęli na chwilę, żeby popatrzeć. Gra toczyła się płynnie, choć wyjaśnienie zasady noga-przed-bramką stanowiło prawdziwe wyzwanie dla umiejętności mimicznych żołnierzy.
Wszystko to odbywało się tuż pod unoszącym się w powietrzu Okiem. Ruddy prychnął.
— Ludzki umysł ma niezwykłą zdolność zapominania o czymś dziwnym.
W wyniku jednego z potężnych drajwów piłka zderzyła się z unoszącym się Okiem. Dźwięk był taki, jakby uderzyła w litą skałę. Odbiła się, wpadając w dłonie gracza drużyny atakującej, który triumfalnie uniósł dłonie w lekceważącym geście wobec zawodnika wybijającego. Bisesa zobaczyła, że Oko nawet nie drgnęło pod wpływem tego uderzenia.
Spierając się ze sobą, gracze zbili się w gromadkę. Ruddy pociągnął się za nos.
— Jeśli dobrze rozumiem, spierają się o to, czy odbicie od Oka się liczy!
Bisesa pokręciła głową.
— Nigdy nie wiedziałam, o co chodzi w tej grze.
Dzięki tym wszystkim inicjatywom pod koniec tego drugiego dnia, napięcie i milcząca wrogość w znacznej mierze ustąpiły Bisesa nie była zaskoczona, widząc szeregowców i sipajów wślizgujących się do macedońskiego obozu. Macedończycy byli zadowoleni, mogąc wymieniać żywność, wino, a nawet takie pamiątki jak buty, hełmy i broń z epoki żelaza na szklane paciorki, organki, fotografie i inne świecidełka. Wyglądało też na to, że niektóre obozowe prostytutki są gotowe oferować swoje usługi tym mężczyznom z przyszłości całkiem za darmo.
Trzeciego dnia Eumenes wysłał do fortu szambelana, który wezwał kapitana Grove’a i jego doradców przed oblicze Króla.
Tym, czego Kola nienawidził najbardziej, był brud. Po kilku dniach spędzonych w mieście namiotów czuł się tak samo brudny jak Mongoł i tak samo zawszony; w rzeczywistości uważał, że przyciąga pasożyty, będąc źródłem niewykorzystanego, świeżego mięsa. Jeżeli trujące jedzenie dotąd go nie zabiło, prawdopodobnie wykrwawi się na śmierć.
Читать дальше