Dobrze chociaż, że wziąłem ze sobą Lenę, przynajmniej ona osłodziła gorycz naszego spotkania.
Rozmowa zresztą była interesująca. Warto ją opisać.
Spotkanie zaczęło się o godzinie 20:00. Przede mną siedział leningradczyk. Zagraniczna marynarka w szarą pepitkę i z modnymi klapami, śnieżnobiała koszula, graniaste okulary na prostym nosie, elegancko przystrzyżona szczoteczka czarnych włosów. Był na wskroś leningradzki.
Lena także nie zawiodła. Kiedy przechodziliśmy przez salę, wszyscy oglądali się za nią. Tylko ja jeden przyszedłem ubrany byle jak: koszula w kratę i trochę wygniecione szare spodnie. Dwa duble znacznie uszczupliły zapasy mojej garderoby.
W oczekiwaniu na kelnera, z satysfakcją przyglądaliśmy się sobie.
— No — przerwał milczenie Iwanow. — Bąknij coś.
— Widzę, że gęba zrobiła ci się jakaś niesymetryczna…
— Asymetria jest symbolem współczesności. To od zębów — zafrasowany pogładził się po policzku. — Zawiało mnie w pociągu.
— Może cię stuknąć, wyrówna się.
— Dziękuję, wolę już koniaczek…
Nasza zwykła rozgrzewka przed poważną rozmową.
Kelner przyniósł dla nas koniak, a dla pani wino. Wypiliśmy, zaspokoiliśmy pierwszy głód jesiotrem w galarecie i znowu wyczekująco wpatrzyliśmy się w siebie. Wokół nas ludzie ucztowali. Krępy mężczyzna przy zsuniętych stołach wznosił toast za „matkę-naukę”
(widocznie oblewano tam czyjś doktorat). Przy sąsiednim stoliku samotny pijany mężczyzna groził palcem karafce z wódką, mamrocząc:
— A ja milczę… A ja milczę! — Rozpierała go jakaś tajemnica.
— Słuchaj, Walka!…
— Słuchaj, Walerka!…
W zaskoczeniu popatrzyliśmy jeden na drugiego.
— No, jazda, ty pierwszy — kiwnąłem głową.
— Słuchaj, Walka — oczy Iwanowa ukryte za okularami zabłysły kusząco — rzuć ten swój… tę swoją systemologię i chodź do nas.
Przeniesienie ci załatwię. Żebyś wiedział, jaką robotę my tam teraz rozkręcamy! Kompleks mikroelektroniczny, maszyna wytwarzająca maszyny, rozumiesz?
— Obwody scalone?
— Co tam obwody scalone — to już chałupnictwo, miniony etap!
Promień elektronowy i plazmowy plus elektrofotografia plus katodowe napylenie warstwy plus… Słowem zasada jest taka: wiązki elektronów i jonów odtwarzają układ, jak obraz na ekranie telewizora, i to wszystko. Układ jest gotów. Gęstość elementów taka jak w ludzkim mózgu, rozumiesz?
— I to już jest?
— Hm… widzisz… — uniósł brwi. — Gdyby to już było, po co bym ciebie ciągnął? Będzie w planowanym terminie.
(No, jasne, więc to ja mam rzucić systemologię i iść za nim! Bo przecież nie on ze mną, na moim pasku… Oczywiście! Tak było zawsze!)
— A w Ameryce?
— Oni też nie śpią. Ważne, kto będzie pierwszy. Robimy na całego, zgłosiłem już dwanaście wynalazków, rozumiesz?
— No, a cel?
— Bardzo prosty: produkować maszyny matematyczne masowo i tanio jak gazety. Wiesz jaki kryptonim dałem temu tematowi? „Poemat”. I rzeczywiście to jest technologiczny poemat! — Od wypitego alkoholu nos Walerki zaczął lśnić. Iwanow ze wszystkich sił starał się mnie przekonać i z pewnością nie wątpił, że mu się to jak zwykle uda, nigdy nie było to zbyt trudne. — Fabryka maszyn matematycznych troszkę większa od telewizora, wyobrażasz sobie? Maszyna-fabryka! Dalekopis przekazuje dane techniczne nowych urządzeń, maszyna oblicza układy, zakodowuje obliczenia w impulsy elektryczne, które sterują wiązkami na ekranie i drukują obwód.
Dwadzieścia sekund i urządzenie gotowe. Arkusik, na którym mieści się obwód elektroniczny, dotychczas zajmujący całą salę, rozumiesz? Arkusik w kopercie posyła się do zamawiającego, a on wkłada go do urządzenia wykonawczego… No, na przykład, do pulpitu sterowniczego fabryki chemicznej, do układu sterującego oświetleniem w mieście, do samochodu, gdzie tylko chce — i wszystko, co przedtem powoli, nieudolnie i myląc się wykonywał człowiek, teraz precyzyjnie i dokładnie robi mądry mikroelektroniczny arkusik!
Rozumiesz?
Lena patrzyła na Walerkę z zachwytem. Rzeczywiście, przedstawiony obraz był tak piękny, że nie od razu skojarzyłem, że mowa tu o takich samych układach warstwowych, jakie niedawno sam syntetyzowałem w zbiorniku maszyny-matki. Co prawda, moje są prostsze, ale w zasadzie można by robić i mądre arkusiki-maszyny.
— A po co ta próżnia i różne tam wiązki? Dlaczego nie chemicznie?… Chyba też by się dało zrobić?
— Chemicznie… Od czasów kiedy docent Warfołomiejew urządzał nam słynne kolokwia Warfołomiejewa, jakoś nie bardzo lubię chemię. (To było dla Leny. Doceniła i roześmiała się.) Ale jeśli masz jakieś pomysły w zakresie mikroelektroniki chemicznej, to proszę bardzo. Ja jestem za. Będziesz tym kierował. Ostatecznie nie jest ważne, jak się zrobi, ale żeby było zrobione. A wtedy… wtedy można będzie rozkręcić takie rzeczy… — w rozmarzeniu odchylił się na oparcie krzesła. — Oceń sam, po co maszynie-fabryce dawać dane do wykonywania układów? Zupełnie zbędne. Trzeba jej tylko dostarczyć informacji o problemie. Przecież teraz w produkcji, w życiu codziennym, w transporcie, w wojsku — wszędzie pracują maszyny.
Po co przekształcać ich impulsy wyjściowe w mowę ludzką, jeśli później i tak będzie trzeba ją przekształcić w impulsy! Wyobrażasz sobie? Maszyny-fâbryki odbierają drogą radiową informację od maszyn ze sfery produkcji, planowania, zbytu, transportu… słowem, zewsząd. Nawet informacje o pogodzie, prognozy agrometeorologiczne, potrzeby ludzi. Same opracowują niezbędne obwody i rozsyłają…
— Mikroelektroniczne zalecenia?
— Dyrektywy, kochany! Jakie tam zalecenia — uzasadnione matematycznie elektroniczne układy sterowania, odruchy produkcji, że się tak wyrażę. Z matematyką nie ma dyskusji!
Wypiliśmy.
— No, Walerka — powiedziałem. — Jeżeli zrealizujesz ten pomysł, zdobędziesz taką sławę, że twoje portrety będą drukować nawet na papierze toaletowym!
— I twoje także — dodał wspaniałomyślnie. — Razem zabłyśniemy.
— Ale, proszę pana — odezwała się Lena — przecież w pańskim kompleksie nie ma w ogóle człowieka. Jakże to będzie?
— Lena, przecież pani jest inżynierem… — pobłażliwie uniósł brew Iwanow. — Rozważmy tę sprawę, to jest człowieka, z punktu widzenia inżyniera. Po co on tam? Czy człowiek może odbierać sygnały radiowe, ultra- i infradźwięki, promieniowanie cieplne, nadfiolet, promieniowanie jonizujące? Czy może wytrzymać próżnię, ciśnienie setek atmosfer, trujące środowisko, przeciążenia setki razy przewyższające ciążenie ziemskie, wibracje rezonansowe, udary termiczne od minus stu dwudziestu do plus stu dwudziestu stopni z godzinną ekspozycją na każdą temperaturę, chłód płynnego helu?
Czy może latać z szybkością pocisku, przebywać na dnie oceanu lub w płynnym metalu? Czy może w ułamku sekundy zanalizować wzajemne powiązania dziesięciu — choćby tylko dziesięciu! — czynników? Nie może, prawda!?
— Wszystko to może dzięki maszynom — broniła ludzkości Lena.
— Tak, ale maszyny mogą wszystko to robić bez jego pomocy! A człowiekowi w naszym surowym atomowo-elektronicznym wieku pozostaje tylko naciskanie guzików. Ale te właśnie operacje można najłatwiej zautomatyzować. Wie pani przecież, że we współczesnej technice człowiek jest najmniej pewnym ogniwem. W końcu nie bez podstaw wszędzie wbudowuje się bezpieczniki, blokady i innego rodzaju ”ochrony przed durniem„.
— A ja milczę! — z groźbą w głosie przemówił pijany.
Читать дальше