– No właśnie! – spostrzegł się Darnowski. – Co ma z tym wspólnego Anna? Przecież nie było jej w autobusie.
– Właśnie nad tym łamaliśmy sobie głowę przez cały ostatni rok, kiedy tylko pojawiła się w pobliżu was dwóch. Najpierw przeważał pogląd, że Marianna Dolina jest zomboidem, podesłanym, żeby zaktywizować naszych mutantów. A być może po to, żebyście się nawzajem zlikwidowali, bo okazaliście się nieprzydatni dla jakiegoś nieznanego celu. W pewnej chwili, kiedy skoczyliście sobie do gardeł, wydało się nam, że prawdziwa jest druga wersja. Grupa obserwacyjna podjęła spontaniczną decyzję, żeby was dwóch ocalić, a ją zabrać na obserwację do laboratorium. Ale Marianna Igorjewna nie jest zomboidem. Najpewniej też należy do kategorii mutantów. Co prawda natura jej daru nie jest do końca jasna. Najprawdopodobniej to hipertroficzna intuicja, to znaczy ponadracjonalna zdolność przeczuwania wydarzeń. Poza tym Marianna, sądząc po niektórych objawach, potrafi w sposób niewerbalny oddziaływać na emocje otoczenia. A co łączy ją z wami, to akurat wiemy. Swój trudny do zidentyfikowania talent otrzymała w tym samym czasie i właśnie tam, gdzie wy.
– Jak to? – zdziwił się Dronow.
– W roku osiemdziesiątym miała dziewięć lat. Szła do domu z pensjonatu „Brzózki”, niosła torbę z produktami żywnościowymi. Prowiant był kradziony, dlatego właśnie dziewczynka znalazła się na szosie o tak późnej porze. Prawdopodobnie wyglądało to następująco. Kierowca autobusu wyleciał zza zakrętu, najpierw zobaczył pośrodku drogi dziwny obiekt, skręcił w lewo, żeby uniknąć zderzenia, dostrzegł na poboczu, tuż przed sobą, zamarłą z przerażenia dziewczynkę i odruchowo skierował pojazd w prawo… Grupa śledcza znalazła ślady dziecięcych nóżek w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca wypadku. Ten fakt był podkreślony w protokole; przypuszczano, że dziecko mogło widzieć katastrofę i złożyć zeznania w tej sprawie. Co mała Marianna tam zobaczyła, nie wiemy. Możliwe, że widok zderzenia wywołał u niej głęboki wstrząs nerwowy i nasi litościwi kosmiczni przyjaciele też ją trochę „podleczyli”. Niestety, nie możemy przesłuchać Marianny Igorjewny, nawet w stanie pasywnym – nie posiada aparatu mowy.
– To znaczy, że nie dowiedzieliście się o niej niczego? – spytał Robert.
– Ależ przeciwnie; dowiedzieliśmy się wszystkiego. – Pułkownik zajrzał do książeczki. – Ustalono, kto jest biologicznym ojcem dziewczynki: to Igor Siergiejewicz Łaptiew. Nikt interesujący: był pod Moskwą w studenckiej brygadzie budowlanej, miał małą przygodę z panną z Łyczkowa, matką Marianny; o istnieniu córki nie wie; pracuje jako specjalista od bhp. Następnie matka, Jewdokia Prokofjewna Dolina. Zostawiła córkę w wieku niemowlęcym i wyjechała. Obecnie jest zamężna, ma dwoje dzieci, mieszka w Kaliningradzie. Przed mężem, mechanikiem okrętowym, ukrywa fakt istnienia nieślubnej córki. W ogóle osoba na poziomie, nie ma co. Szczególnego gustu trzeba, żeby wiejskiej dziewczynce dać na imię Marianna – oznajmił Wasiljew z oburzeniem, tak jakby to było największą zbrodnią Jewdokii Dolinej. – Cała ta liryka ankietowa niczego nam nie wyjaśniła. Wiadomo jedno: wasza trójka, w jednym i tym samym miejscu, w jednym i tym samym czasie, można powiedzieć, narodziła się na nowo.
– Trojaczki, znaczy się? – zaśmiał się Dronow.
O, święta prostoto! Wesoło mu się zrobiło!
Pułkownik jednak nie był wesoły. Przeciwnie, z każdą minutą stawał się coraz poważniejszy. Chyba nawet napięty.
– Można to i tak ująć. – Wasiljew umilkł. – No więc, Robercie Łukiczu i Siergieju Iwanowiczu, opowiedziałem panom wszystko, do czego mnie upoważniono. Teraz musicie to sobie dobrze przemyśleć. Nie tak znowu łatwo uświadomić sobie, że nasz świat jest niezupełnie taki, jak się wydaje niedoinformowanej większości.
– Właśnie, dlaczego nie informujecie ludzkości o zagrażającym jej niebezpieczeństwie? – spytał Robert zaczepnie. – Po cholerę ta cała tajemniczość? Lubicie czuć się kapłanami, strażnikami wielkiej tajemnicy?
– W tej sprawie różnimy się z Zachodem – spokojnie wyjaśnił pułkownik. – Nasze kierownictwo uważa, że nie ma sensu wzbudzać paniki. Są kompetentne organy, niech one się tym zajmują, a po co niepotrzebnie denerwować obywateli. Na Zachodzie natomiast działają inaczej. Już od trzydziestu lat po cichu pracują nad tym, by w skali masowej ludzie uświadomili sobie pozaziemskie niebezpieczeństwo. Czyż nie widzicie, ile w Hollywood kręci się filmów na ten temat? Amerykanie uważają, że to pomoże ludzkości uniknąć szoku psychicznego. No, nie wiem, pożyjemy, zobaczymy…
Spojrzał na zegarek.
– To wszystko, panowie. Mój czas się kończy. Musicie pozbierać myśli, zanim każdy z was podejmie decyzję.
Dronow wybuchnął:
– Decyzję, decyzję, ale jaką decyzję?
– O tym porozmawia z wami dyrektor. – Wasiljew uroczyście podniósł palec. – Osobiście.
– Kiedy?
– Tego nie umiem powiedzieć. To człowiek bardzo zajęty. Jeśli chcecie, pospacerujcie po terenie, u nas jest bardzo ładnie. I stołówka doskonała. Jak w komunizmie – wszystko jest, i to bezpłatnie.
– Stop! – Darnowski się nasrożył. – Mówił pan, że jesteśmy wolni i możemy iść, gdzie chcemy, a teraz „pospacerujcie po terenie”…
– Możecie iść do domu albo dokąd macie ochotę. Dyrektor sam panów znajdzie. Tylko Marianna Igorjewna będzie musiała przez pewien czas tu pozostać.
Jako zakładniczka, zrozumiał Robert. Pogrzebali nam w mózgach i teraz dobrze wiedzą, że bez niej nigdzie się nie ruszymy.
– A to po co? – Dronow wstał z fotela z bojową miną.
– Wiem, o czym panowie pomyśleli. – Pułkownik westchnął z wyrazem urażonej godności. – Marianna Igorjewna też jest absolutnie wolna. Ale widzicie, w jakim stanie się znajduje. Musi przejść kurs rehabilitacji – to trzy, cztery dni, góra pięć. Wolno wam ją odwiedzać, kiedy chcecie. Można byłoby zatrzymać ją w łóżku i w domowych warunkach, ale… – Taktownie zniżył głos. – Jeśli się orientuję, problem jest nadal otwarty. W czyich domowych warunkach ma przebywać? To nie moja sprawa i nie śmiem się wtrącać, ale jako człowiek starszy i ze sporym doświadczeniem pozwolę sobie dać wam radę. Pozwólcie, żeby Marianna Igorjewna sama dokonała wyboru. Tak będzie najlepiej.
Byli współpracownicy popatrzyli na siebie i szczęki obu złowrogo się zacisnęły.
– Poczekam tutaj, aż się obudzi – rzekł twardo Robert.
– I ja – podchwycił Dronow. – A potem się zobaczy.
– Proszę bardzo. – Zmęczony Aleksander Aleksandrowicz przetarł oczy. – Tymczasem pójdę do siebie do gabinetu, popracuję. Nie żegnam się, bo się jeszcze zobaczymy.
Kiedy wyszedł, w pokoju zapadła absolutna cisza, słychać było tylko równy oddech śpiącej Anny.
– Porozmawiamy? – szepnął Dronow.
Robert pokazał na ściany: nie tutaj.
Siergiej kiwnął głową.
– Chodźmy na dwór, zapalimy i obgadamy sprawę.
Otworzył okno, zręcznie przeskoczył przez parapet. Robert ze stęknięciem podążył w jego ślady.
Nic bez niej
Już z tamtej strony okna obaj, nie umawiając się, spojrzeli na dziewczynę w fotelu.
– Jak sama, to sama – powiedział Robert. – Tak będzie uczciwie. Zgadzasz się? Obaj wiemy, jak jest bez niej, ale dajmy sobie teraz słowo, po męsku. Jeśli wybierze mnie – zwijasz się. Na amen, bez gadania. I ja tak samo. Chociaż według mnie lepiej się wtedy powiesić.
– Tylko bez twoich hipnotycznych sztuczek – zjeżył się Dronow.
Читать дальше