Szczęknęła klamka u drzwi.
– Scena trzecia – z komiczną powagą obwieścił Wasiljew. – On, ona i rywal.
Robert odwrócił się i zmrużył oczy.
– Maria!
Od przeciwległych drzwi, niezgrabnie rozkładając ręce, biegł Dronow.
– Odczep się od niej!
Ordynarnie odepchnął Darnowskiego. Objął Annę, zaczął ją całować.
Robert poczuł wściekłość. Zamachnąwszy się, chciał przyłożyć chamowi, ale diabelska atropina mu przeszkodziła – pięść przesunęła się po policzku rywala. Terminator na chwilę się odwrócił i pchnął Darnowskiego w pierś, tak że ten opadł na fotel.
– Panowie rywale, break! - rzucił zaniepokojony Aleksander Aleksandrowicz. – Robercie Łukiczu, niech pan nie wstaje! A pan, Siergieju Iwanowiczu, niech siada!
Okej, usiedli. Ale kiedy Robert przysunął fotel bliżej, żeby widzieć oczy Anny, Dronow zaraz wrzasnął:
– Nie klej się do niej!
– Nic nie widzę – powiedział Darnowski z godnością. – Zapuścili mi atropinę! Widzisz, gnoju, jakie mam źrenice?
Dronow zaczął sapać.
– Wyglądasz, jakbyś przez tydzień pił na umór.
– Że na umór, to fakt, ale boję się, że dłużej niż tydzień…
Wasiljew postukał fajką w oparcie fotela.
– Proszę o uwagę! Prośba panów została spełniona – Marianna Igorjewna jest przed wami. Jak widzicie, cała i zdrowa. Teraz może zechcą mnie panowie wysłuchać.
Posłuchajmy go, powiedziało spojrzenie Anny.
– Niech pan mówi, słuchamy – przytaknął Robert. Obok niej czuł się dobrze.
– Wal pan – przytaknął i Dronow, który razem z fotelem przysunął się do Anny z drugiej strony.
– Zabieraj rękę! – syknął na niego Robert. – Myślisz, że jestem całkiem ślepy? Bo ja też zacznę!
– Dobra, dobra – warknął mistrz sportu.
Aleksander Aleksandrowicz roześmiał się, ale jakoś z roztargnieniem. Wyraźnie szykował się do poważnej rozmowy.
– No więc tak. Jestem Aleksander Aleksandrowicz Wasiljew, pracownik pewnej specjalnej instytucji, która – ujmijmy to tak – jest związana z Komitetem Bezpieczeństwa Państwowego. To, że z wami rozmawiam, oznacza, że pomyślnie przeszliście bardzo skomplikowaną i wieloetapową procedurę sprawdzania. Mówiąc językiem prawników, w waszych czynach nie dopatrzyliśmy się znamion umyślnego działania. A i same czyny…
Oni o mnie wiedzą, dlatego zabrali mi moje normalne widzenie - mówił tymczasem Robert do Anny. – A ty? Twoje oczy w porządku?
Tak.
Znakomicie. Będziesz moimi oczami. Mów mi, co ten człowiek myśli naprawdę. Jakim go widzisz?
Na kilka sekund się odwróciła, przypatrując się mówiącemu.
Nie nazywa się ani Aleksander Aleksandrowicz, ani Wasiljew. To człowiek mądry, chytry, ale o niczym nie decyduje. Jest ktoś inny, którego rozkazy ten wykonuje.
Debil Dronow głośno szepnął:
– Odsuń się od niej, palancie!
Nie z tej ziemi
– W naszych czynach nie dopatrzono się znamion przestępstwa? – przerwał Robert fałszywemu Aleksandrowi Aleksandrowiczowi, machając ręką na byłego towarzysza.
– Tak. Pan i Siergiej Iwanowicz zabiliście czterech pracowników KGB i jeszcze dwóm zadaliście ciężkie obrażenia cielesne, niemniej postanowiono nie pociągać was do odpowiedzialności. Po pierwsze, my w Sanatorium sami nie trzymamy się norm prawa – jak się to mówi, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą (ale o tym trochę później). A po drugie, reagowaliście tak, jak powinniście byli reagować. Powtarzam: nie jesteście o nic oskarżeni i jeśli chcecie, możecie sobie iść, dokąd dusza zapragnie. Nikt was nie będzie straszył ani szantażował. Wybór, którego musicie dokonać, powinien być nie wymuszony, ale dobrowolny.
Pułkownik (stopień chyba jednak był prawdziwy) podniósł dłoń, uprzedzając pytania.
– A teraz zdradzę wam absolutnie tajną informację. – Wytrzymał pauzę i cicho, z powagą rzekł: – Ludzkości grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie wewnętrzne, ale z zewnątrz.
– Pewnie przybysze z innej planety? – parsknął Robert.
– Tak. I niepotrzebnie się pan uśmiecha, Robercie Łukiczu. To nie komiks ani thriller, ale autentyczny, chociaż ściśle utajniony, fakt. Istnieje jakaś pozaziemska siła, znajdująca się na o wiele wyższym poziomie rozwoju. Od dawna obserwuje naszą planetę. Prawdopodobnie już od stuleci. My zaś ledwie czterdzieści lat temu dowiedzieliśmy się, że mają nas na oku. Dopiero wtedy nasza nauka i technika na tyle się rozwinęły, że zdołaliśmy stwierdzić istnienie pozaziemskiego monitoringu; odkrycia dokonała w 1947 roku obrona przeciwlotnicza USA. Od początku lat sześćdziesiątych supermocarstwa zdecydowały się na aktywną obronę przed nieproszonymi obserwatorami. Olbrzymie wydatki na loty kosmiczne i badania w latach siedemdziesiątych oraz pierwszej połowie osiemdziesiątych tłumaczyć należy właśnie tym. Państwo radzieckie, nie najbardziej dostatni kraj świata, przeznaczyło miliardy nie na to, żeby „na Marsie kwitły jabłonie”. Razem z Amerykanami staraliśmy się zbudować system obrony kosmicznej. Ale kilka lat temu kompetentne organy doszły do wniosku, że te wysiłki i nakłady finansowe nie dają właściwych rezultatów. Dla Migrantów nasze stacje orbitalne i wahadłowce to po prostu dziecinne zabawki. Amerykanie na razie jeszcze się upierają, ale to już ich sprawa (chcą wyrzucać pieniądze w błoto, niech wyrzucają); Związek Radziecki wybrał inny sposób walki z Migrantami, tańszy i bardziej efektywny.
– Dlaczego nazywacie ich Migrantami? – spytał Darnowski, oszołomiony tym, co usłyszał.
– Dlatego, że i my, i nasi partnerzy z NATO jesteśmy zgodni: celem „obserwatorów” jest przygotowanie odpowiednich warunków osiedlenia się na Ziemi. Działają bez pośpiechu, ostrożnie. Może tam u nich żyje się dłużej, a może w ogóle czas biegnie dla nich w całkiem innym tempie. Ale nasza planeta wyraźnie ich interesuje. A co się tyczy ludzi, to Migranci się nam przyglądają i zastanawiają, co będzie lepsze: przystosować nas, byśmy im usługiwali, czy zniszczyć. Zdaje się, że skłonni są wybrać drugi wariant, przy czym zadanie to pozostawiają chyba nam samym.
– Jak to? – nie zrozumiał Dronow.
– Przez samolikwidację. W dodatku taką, by środowisko poniosło jak najmniejsze straty. Jest właściwie pewne, że pomysł i zasadę działania bomby neutronowej podrzucili Amerykanom właśnie Migranci. Chcą nas wytępić jak karaluchy, nie niszcząc przy tym planety.
Ale trik został zdemaskowany i się nie udał. Właśnie toczą się tajne rozmowy radziecko-amerykańskie, których rezultatem będzie zakaz i likwidacja broni neutronowej. Nie ulegnie natomiast zniszczeniu strategiczna broń jądrowa. Wcale nie dlatego, że wielkimi mocarstwami rządzą maniacy czy samobójcy; obrońcy pokoju niepotrzebnie się więc tak ciskają. Tak jakby kierownicze elity nie rozumiały, że Ziemia jest beczką prochu, gotową w każdej chwil wybuchnąć! Ale na tym właśnie polega gwarancja naszego przeżycia: Dopóki mamy ów sławetny guzik, Migranci nas nie tkną. Bo możemy rozwalić planetę w drobny mak, a wtedy oni będą się musieli obejść smakiem.
– No, nieźle – rzeki na to były mistrz.
Anna zaś patrzyła na pułkownika pytająco, tak że Robertowi nie udawało się spotkać z nią wzrokiem.
– Dlatego nasi wrogowie sięgnęli po nową metodę. – Wasiljew już od dłuższego czasu się nie uśmiechał, jego twarz była skupiona i surowa. – Aktywnie propagują ideę powszechnego rozbrojenia nuklearnego. Tak zwane odprężenie, jeśli zwróciliście uwagę, zaczęło się od razu po katastrofie czarnobylskiej. Zbieżność ta nie jest przypadkowa. Mamy informacje, że Migranci bardzo się przestraszyli, by ludzkość nie zniszczyła Ziemi przez własną głupotę i nieostrożność. Darnowski podniósł rękę.
Читать дальше