– Co ty mi tu farmazony opowiadasz?! – wybuchnął Dronow. – Zaraz ci wydrę gały, żeby w nie Łukicz zajrzał! Gdzie jest Maria?
Łysy aż się skurczył.
– Przysięgam, że zawieziono ją specjalnym samochodem do Sanatorium.
– Trzynastego? – Robert przejrzał notes. – Karetką, o piętnastej dwadzieścia jeden?
– Nie pamiętam, o której. Zdaje się, że tak, w środku dnia. Sam pan może sprawdzić.
Zasłaniając oczy przed Darnowskim, podjechał na fotelu do biurka i zaczął przeglądać teczki.
Siergiej zauważył, że Alina zerka przez palce, ale za każdym razem, kiedy Robert patrzy w jej stronę, znowu szczelnie się zasłania.
A to ci cwanizna, ten Robik! To w ten sam sposób grzebał Marii w myślach? Nic dziwnego, że zawrócił dziewczynie w głowie.
– O, proszę.
Profesor pokazał ciemnoniebieską teczkę z naklejką:
M.I. Dolina, ur. 1970, kategoria Z/M (?)
– Co to jest kategoria Z/M? – nachmurzył się Darnowski.
– Zomboid albo mutant. My się zajmujemy pierwszymi, drugimi – Sanatorium. Obywatelka Dolina nie należy do nas, dlatego została tam wysłana.
Patrzcie, okazuje się, że nazwisko jej brzmi „Dolina”. Ładnie, a co do imienia…
– M.I.! Widziałeś? – rzeki Siergiej z triumfem do mądrali, profesora popychając z powrotem do ściany, żeby nie sięgał do guzika. – Mówiłem, nie żadna Anna, tylko Maria. I co?
– Jakie zomboidy, jakie mutanty? – Robert potrząsnął głową, a na Siergieja machnął ręką. – Sam jesteś Maria. Dawaj to tutaj.
Otworzył teczkę, przeczytał na głos:
– Nazwisko: Dolina. Imię: Marianna. Imię odojcowskie: Igorjewna…
Wymienili spojrzenia. Marianna, tak ma na imię. To znaczy i Maria, i Anna…
Siergiej zajrzał do akt.
Po danych ankietowych, których Robert, śpiesząc się, nie czytał dokładnie, nastąpiły jakieś schematy, diagramy, sprawozdania, naszpikowane niezrozumiałymi terminami, i kolorowe zdjęcia. Właśnie zdjęciom Siergiej najuważniej się przyglądał.
Twarz Marii, to znaczy Marianny, en face, z profilu, głowa z tyłu. Oczy zamknięte, a włosy, cudowne włosy miodowej barwy, ostrzyżone do skóry. To świnie!
Chociaż nawet ogolona na zero wydała mu się niezwykle piękna. Nigdy by nie pomyślał, że naga głowa kobieca wygląda tak bezbronnie, tak… no co, seksownie, a czemu by nie?
– Dlaczego ją ostrzygliście? – nieprzyjemnym tonem spytał Robert.
– To niezbędna procedura przy noografii – odpowiedział Pietrowicz, znów używając niezrozumiałego terminu.
– A dlaczego oczy ma zamknięte?
– Jest po zastrzyku usypiającym.
Były jednak w teczce zdjęcia jej otwartych oczu, prawego i lewego oddzielnie.
– Nawiasem mówiąc, pani Marianna ma niezwykłe oczy. Tęczówka w różnym oświetleniu zmienia światło, nawet zaczęliśmy się spierać co do tego, który z odcieni jest bazowy. W naturze coś takiego spotyka się wyjątkowo rzadko.
Siergiej chciał powiedzieć, że Maria ma zielone oczy, ale zobaczył następną fotografię i zaniemówił.
Leżała tam całkiem naga: na plecach, potem na brzuchu.
Dalej były już same wzory.
– Nic pan z tego nie zrozumie – ostrożnie wtrącił się profesor. – Niech pan popatrzy na sam koniec.
Na ostatniej stronie widniał zapis: 13.05.90 o 15.15 wysłana do Sanatorium z diagnozą „M”.
– Widzicie, przecież mówiłem.
– Kto to jest „policaj”? – nagle ni w pięć, ni w dziewięć spytał Robert. – Kiedy pańska pomocnica zobaczyła nas w korytarzu, jej pierwszą myślą było: „Policaje! Czyżby błędna diagnoza?”.
Ilja Pietrowicz milczał.
– Co z nami zrobicie? Zabijecie nas? – drżącym głosem spytała Alina.
– Jak będziecie się rzucać, na pewno was sprzątniemy – obiecał Siergiej. – Pytaj, Robik!
Mądrala zaczął cedzić słowa:
– Pytanie pierwsze: co to są „policaje”? Pytanie drugie: co to są „zomboidy”? Pytanie trzecie: co to są „mutanty”? Pytanie czwarte: czym zajmuje się Sanatorium? Pytanie piąte: jak tam trafić? To pierwsza porcja pytań. Chce pan dożyć do drugiej – niech pan odpowiada.
I szczęknął bezpiecznikiem. Łysy zadrżał. Jeśli już wykończyć, to najpierw tę blond cholerę, pomyślał Dronow. Ona mniej wie, a Pietrowicz niech zobaczy, co go czeka. Robert też chyba doszedł do takiego wniosku.
– Nie, zaczniemy od pani. Ladies first.
Przeniósł lufę na Alinę.
Ta szybko odpowiedziała:
– Ilja Pietrowicz was oszukał. Teczka jest fałszywa. Wasza przyjaciółka jest tutaj, na podziemnym piętrze. W separatce.
Gwałtownie odwróciła się do profesora.
Ten z pretensją w głosie wymamrotał:
– Ach, Alina, Alina… – i powoli, niechętnie skinął głową.
– Dalej, wstawać – rozkazał strasznie zdenerwowany Dronow. – Prowadźcie!
Szli w takiej kolejności: z przodu Pietrowicz i Siergiej, z tyłu Robert ciągnął pod rękę przerażoną Alinę.
Z korytarza do piwnicy wiodły schody kończące się stalowymi drzwiami.
– Ja znam ten kod – powiedziała blondynka. Widać naprawdę nie chciała umierać.
Podotykała przycisków paluszkami i masywne drzwi się otworzyły. Za nimi było coś w rodzaju przedsionka, długiego na trzy metry, a potem jeszcze jedne drzwi. Alina podkapowała szefa:
– Drugi kod zna tylko Ilja Pietrowicz.
– Pietrowicz nam otworzy, prawda? – Siergiej z lekka szturchnął łysego łokciem pod żebra.
– Tak, tak, oczywiście – wymamrotał tamten.
Był mocno zdenerwowany – nie mógł trafić na właściwe przyciski.
A Siergiej aż dygotał, taki był podniecony. Czyżby miał zaraz zobaczyć Marię?
– Jeśli wy, dranie, cokolwiek jej…
– Nie, nie, zapewniam pana, jest całkiem zdrowa!
Nareszcie.
Drugie drzwi też się otwarły.
– Jeśli pan pozwoli, ja pierwszy – powiedział profesor. – Tu trzeba wiedzieć, gdzie się zapala światło.
I ruszył do przodu w ciemność.
Dronow chciał pójść za nim, nagle z tyłu usłyszał krzyk, huk.
Obejrzał się i zobaczył, że Robert zgiął się wpół, a blond cicha woda z rozmachem wali go kantem dłoni w szyję.
Pistolet upadł na podłogę, Darnowski zgiął się już chyba w dziesięcioro. Siergiej ruszył ostro do przodu, ale Alina zdążyła wyskoczyć z powrotem na schody i zatrzasnąć za sobą drzwi. Obrócił się w drugą stronę, by zobaczyć, że drugie drzwi też się zatrzaskują.
Rytm już się włączył, ale co z tego?
Dronow walnął w jedne drzwi, w drugie. Gdzie tam. Nawet granatem się ich nie rozwali.
A jednak tak się wściekł, że raz za razem rzucał się, kopał, tłukł o stal pięściami; aż piana leciała mu z ust.
Darnowski, jedną ręką trzymając się za pachwinę, drugą za kark, zaczął jęczeć przeciągle:
– Uuspookóój siee, buuldożeeerze! Aaaż weee łbieee huuuczyy. Niee roozuumieeeesz? Tooo kooonieec. Juuuuż pooo naaas…
No, tośmy się obudzili
Melodia, jak zwykle, obudziła się pierwsza.
Najpierw Robert usłyszał jej potężny, triumfalny łoskot; potem otworzył oczy, zobaczył biały sufit i kroplówkę przy łóżku, wciągnął w nozdrza specyficzny szpitalny zapach i powiedział w duchu: „Właśnie ocknąłem się po wypadku, powinno się wydarzyć ze mną coś cudownego – jestem tego pewny”.
Przetarł oczy, bo obraz rozpływał się i dwoił – o wiele silniej, niż gdyby po prostu zdejmował okulary.
Ale nie zaczął lepiej widzieć. Wtedy przekręcił głowę, zobaczył szafkę i zaczął macać po niej ręką.
Читать дальше