Zagadka.
Kolejne pytanie: dokąd teraz?
Siergiej miał jak zawsze pieniądze przy sobie, ale trudno powiedzieć, żeby dużo: parę franklinów i paczkę drewnianych.
Mądrala powiedział, że do znajomych nie wolno. Do hotelu pewnie tym bardziej.
– Dalej, na Dworzec Kurski – rzekł Dronow do szoferaka.
To jest miejsce, gdzie przyjezdny człowiek tanio i bez zameldowania może wynająć tymczasowe lokum – na tydzień czy na jedną noc, wszystko jedno.
Od razu u pierwszej babci Siergiej wynajął pokój w Izmajłowie, po piątce za dobę.
– Na jak długo? – spytała.
– Potem się zobaczy.
Siergiej usiadł w wynajętej chacie i zaczął się zastanawiać.
Po pierwsze, nad Darnowskim. Tutaj mieszały się złość, nadzieja i strach: a co, jeśli mądrala uciekł nie tylko przed pogonią? Może mózg podarowany przez Biały Słup podpowiedział mu nagle, jak znaleźć Marię, i teraz sam chce jej szukać?
Po drugie, nad tajemniczym sanatorium. Cóż to za instytucja, jeśli sam Iwan Pantelejewicz, człowiek wpływowy i nieustraszony, tak się jej przeraził?
Krótko mówiąc, Dronow miał same pytania, a żadnych odpowiedzi.
Ledwo ledwo doczekał do wieczora.
Dokładnie o siódmej wszedł z ulicy Gorkiego do Centralnego Telegrafu. Dreptał tam w kółko przez chwilę. Wyszedł z powrotem. Darnowskiego nie było.
To znaczy, że jutro.
Nazajutrz – dokładnie to samo.
Rano i w dzień siedział w pokoju, tępo patrząc w przedpotopowy czarno-biały telewizor. O siódmej znowu był przed Telegrafem.
Zero.
Tak samo na trzeci i czwarty dzień.
Siergiej poczuł się fatalnie, prawie tak samo fatalnie jak po pierwszym zniknięciu Marii. I coraz silniej umacniało się w nim podejrzenie, że mądrala go nabrał. Może teraz siedzą we dwoje w Soczi albo w Picundzie. Grzeją się w słońcu, jedzą szaszłyki i śmieją się z naiwniaka. To znaczy, oczywiście, nie Maria się śmieje, tylko ten śmierdziel.
Żeby można było zasnąć, wieczorem Dronow wymyślił, jak redukować napięcie. Koło północy, w zupełnych ciemnościach, biegał po parku Izmajłowskim – w Rytmie. Pędził prosto przez las, szybko lawirując między drzewami. To ćwiczenie wymagało pełnej koncentracji, inaczej rozwaliłby się na śmierć.
Czasem na boki pryskały małolaty z ferajny albo parki zakochanych, przerażone zygzakowatym wichrem, który wyleciał z mroku.
Do siebie wracał zmordowany. Padał na łóżko, zasypiał, i nic mu się nie śniło.
Rano przecierał oczy, patrzył najpierw na zegarek – ile zostało do dziewiętnastej zero zero.
Darnowski pojawił się dopiero dziewiątego dnia, kiedy Siergiej stracił już nadzieję.
Sekretna willa
Wchodził po schodach, nie rozglądając się dokoła, bo już niczego właściwie się nie spodziewał. Nagle z tyłu ktoś go klepnął w ramię.
Odwrócił się i – zobaczył mądralę.
– O kurna! – Siergiej o mało się nie rozpłakał. – Gdzieś ty był tyle czasu?
– Potem – rzucił Darnowski, dając mu znak, żeby szedł za nim.
Dronow w ciągu tych dni opuścił się; kupiona na targu radziecka golarka źle goliła szczecinę, i w ogóle wyglądał nieszczególnie. Za to okularnik zadbał o siebie i dobrze wyglądał. Chyba nawet perfumami od niego pachniało. Kobiecymi!
– Gdzieś ty się szlajał? – nie wytrzymał Siergiej, kiedy dopędził współtowarzysza (to było już w przejściu podziemnym).
– U znajomej.
– Sam mówiłeś, żeby nie pchać się do znajomych.
– To do starych. A ta jest nowa. Poznaliśmy się na ulicy. Gębę ma straszną, ale baba w porządku.
Siergiej trochę się uspokoił.
– Jak ty możesz z innymi… po Marii?
I odwrócił się; trudno mu było zadać to pytanie.
Mądrala westchnął i nic nie odpowiedział.
Prowadził Siergieja koło teatru MChAT na most Kuźniecki, potem Pietrowką koło Łaźni Sandunowskich, i do góry, garbatą przecznicą. Szli szybko.
Dronow bał się spytać o rzecz najważniejszą. W końcu zebrał się na odwagę.
– No jak? Wyjaśniło się coś?
Darnowski zwyczajnie, bez krygowania się, odpowiedział:
– Znalazłem ją.
– Gdzie jest?! – Siergiej się zatrzymał. – Gdzie ją ukryłeś?
– Gdybym ją ukrył, tobym nie przyszedł po ciebie. – Darnowski obejrzał się ponuro. – Na co ty właściwie jesteś potrzebny?! Wolałbym cię już w życiu nie oglądać. Przez ciebie, głupka, wszystko to się stało.
– Przeze mnie?! – Dronow zacisnął pięści, ale się opanował. To nie był czas na bijatykę. – Gdzie jest Maria, mów, gnoju!
– Annę trzymają w pewnej sekretnej instytucji. I bez ciebie jej stamtąd nie wyciągnę. Zaraz pokażę ci to miejsce.
Szli przecznicą za ulicą Żdanowa; Siergiej słabo znał tę okolicę. Na tabliczce widniał napis „Czarnoposadzka”.
Darnowski pewnym krokiem wszedł do bramy starego dwupiętrowego domu – brudnego, z zakurzonymi, częściowo wybitymi szybami. Jasne: do rozbiórki, wykwaterowali lokatorów.
Pod oknem w wielkim pustym mieszkaniu, gdzie pachniało śmieciami i myszami, stał zachlapany farbą taboret. Na parapecie – kilka pustych butelek po kefirze i wodzie mineralnej.
– Co tutaj jest? – spytał Siergiej, rozglądając się.
– Mój punkt obserwacyjny. Przesiedziałem tu przeszło tydzień, od rana do wieczora. Obserwowałem tamten dom.
Dronow spojrzał tam, gdzie pokazywał mądrala, ale nie zobaczył domu, tylko wysokie murowane ogrodzenie. Portiernia, solidna brama, zamykana automatycznie. Zza muru sterczały wierzchołki drzew, a w głębi widniał pozieleniały blaszany dach. Chyba więc zwykła moskiewska willa, w starych dzielnicach jest takich pełno. Koło wejścia wisiał jakiś szyld, ale stąd się go nie odczyta. Co jeszcze? Tabliczka z numerem domu: osiem.
Stop! To tamten chłopak wspominał o domu numer osiem, który skoczył z urwiska. To znaczy nie dom skoczył, tylko chłopak. Locha miał na imię.
– Sanatorium, tak? – nie wiadomo czemu szeptem spytał Siergiej. – To Sanatorium?
– A chuj go wie. Ale ona jest tam na pewno.
Skąd wiesz, chciał spytać Dronow, ale z wyrazu twarzy towarzysza zrozumiał, że tamten nie powie. Dobra, nieważne.
– A czemu nie podejdziemy bliżej, tylko stąd się gapimy, co?
– Widzisz kamery?
Siergiej przyjrzał się: no, fakt. W jednym rogu kamera wideo, w drugim tak samo.
– W uliczce, na którą wychodzi prostopadła ściana, są jeszcze dwie kamery. I z przeciwnej strony też. Tutaj wszystko jest na serio.
– A co jest napisane na szyldzie?
Darnowski wyjął z kieszeni lornetkę teatralną.
– Dobra, ośmiokrotne powiększenie, pożyczyłem od znajomej.
INSTYTUT MEDYCYNY SĄDOWEJ. LABORATORIUM NR 4, przeczytał Siergiej, kręcąc śrubą. Medycyny sądowej?
– Pic na wodę. Dowiadywałem się: W IMS nie ma żadnego laboratorium nr 4. Nawet nie słyszeli o takim. Dom numer 8 na Czarnoposadzkiej należy do KGB, jak połowa budynków w tej dzielnicy. Wyjaśniłem, że w tej willi za Stalina mieścił się jeden z wydziałów Speclaboratorium. Słyszałeś o takim?
Dronow pokręcił głową.
– Strasznie utajniona placówka, gdzie zajmowano się eksperymentami chemicznymi i medycznymi. Różne trucizny, środki psychotropowe i inne paskudztwa do walki z faszyzmem, imperializmem i wrogami ludu. Pewnie i teraz ślęczą nad czymś specjalnym. W każdym razie pracują tam sami w okularach, tacy jak ja. Już wszystkich znam z wyglądu.
– A ochrona jak?
– Sześciu, poznać ich po mordach – bez okularów i choćby śladów intelektu. Zmieniają się co dobę – trzech na trzech.
Читать дальше