– Stać! – rozkazał.
A to łoś z Darnowskiego! „Tylko trzech”!
Gdy Siergiej odrobinę się poruszył, ochroniarz puścił serię.
Dronow ledwo zdążył przysiąść. Po raz drugi ktoś strzelał do niego, stojąc z nim prawie oko w oko, ale ten był o wiele szybszy niż tamten bandzior, a i gnata miał lepszego.
Siergiej zaczął skakać po niedużym pomieszczeniu niczym pajac, myśląc nie o tym, jak załatwić ochroniarza, tylko żeby wyjść z tego cało. Skoczył na parapet, tam zrobił salto i wylądował na wieszaku; potem dał susa w stronę lustra.
Krótkie, drapieżne serie prawie że za nim nadążały. Rozniosły w drzazgi parapet, dały rykoszet od okna (szyby mieli chytre, kuloodporne). Rozpieprzyły w kawałki lustro.
– Ta ta ta! – Do terkoczących serii stieczkina przyłączył się drugi, taki sam odgłos.
Ochroniarza odrzuciło na stół, strzelanina się skończyła.
W drzwiach stał Darnowski, bardzo blady, z pistoletem w ręku. Najwyraźniej miał go przy sobie, a koledze nic nie powiedział.
– Ty Stirlitzu zasrany! – warknął na niego Siergiej – Mówiłeś, że jest tylko trzech! Mało mnie tu nie załatwił przez ciebie!
– Cooo? – Towarzysz nie zrozumiał jego szybkiej mowy, ale sam zaczął mówić to samo. – Nieee rozuuumieem, skood wzioooł siee jeszcze jeeeden. Może czwaaarty zmieeeniaa siee noocooo? Dobraaa, niewaaażnee. Daaleeej!
Dronow bez niego wiedział, że trzeba się ruszać żwawiej, bo łysy naczelnik albo ta farbowana laska, o której mówił Darnowski, po takiej kanonadzie pewnie już złapali za telefon.
Co do dziewuchy się jednak omylił. W korytarzu wpadł na nią od razu za pierwszym zakrętem. Biały kitel, usta otwarte, wytrzeszczone oczy za okularami. Zastygła i stoi. Pewnie usłyszała strzelaninę i osłupiała. Albo może wyskoczyła z gabinetu popatrzeć, co się dzieje, a tu z naprzeciwka – Siergiej, człowiek-błyskawica.
– Trzyyymaaj jooo! – zawołał z tyłu Darnowski. Podbiegł, odepchnął, wczepił się dziewusze palcami w ramiona i przewiercał wzrokiem jej twarz.
Pytanie składało się tylko z jednego słowa:
– Gdzie?
– Ktooo? – pisnęła cieniutko blondynka.
– Sama wiesz!
Nic nie odpowiedziała, tylko przełknęła ślinę, ale mądrala ni stąd, ni zowąd rzekł:
– Taak, pootrzeebuujeemy Iiljiii Pieetroowiicza. Gdziee jeegoo gaabiineet? Proowaadź!
Okularnicy krew odpłynęła z twarzy. Ale nie próbowała się opierać. Pokazała gdzieś drżącym palcem:
– Too taam…
– Prędzej, bo łysy wezwie posiłki! – krzyknął Siergiej, który nie mógł już znieść powolności tamtych dwojga.
Darnowski go zrozumiał. Może już pomału przywykł do prędkiego mówienia?
– Nie wezwie. Jest w pomieszczeniu dźwiękoszczelnym. Nie mógł słyszeć strzałów.
– Skąd wiesz?
Mądrala tylko uśmiechnął się swoim przeklętym uśmieszkiem. Kiedyś będzie musiał go połknąć razem z zębami, obiecał sobie Dronow, a towarzysz od razu spoważniał. Jak gdyby go słyszał.
Korytarz kończył się drzwiami zamykanymi elektronicznie.
– Otwieraj! – rozkazał Robert.
A Siergiej już wyszedł z Rytmu. Nie można go nadużywać; zabiera zbyt dużo sił, a te jeszcze mogą się przydać. Blondynka powiedziała cicho:
– Kod zna tylko Ilja Pietrewicz…
Darnowski znowu ujął dziewczynę za ramiona, jak gdyby miał zamiar ją pocałować.
– To wywołaj go.
Domyślił się, że łysego Ilję Pietrewicza można wywołać! Mądrala to mądrala.
Okularnica nacisnęła jakiś guziczek:
– Tak – odezwał się miły męski głos.
Na wszelki wypadek Siergiej wziął blondynkę dwoma palcami za kark i nacisnął – niby że „w razie czego skręcę ci kark”. Darnowski też wniósł swój wkład: do skroni przystawił jej stieczkina.
– Iljo Pietrewiczu, to ja, Alina.
Pisnął zamek, drzwi się otwarły.
Cicha woda
Siergiej od razu złapał igłę i ruszył do przodu. „Toko tak, toko tak!”.
Pokój bez okien. Sztuczne, silne światło. Jakieś wymyślne urządzenia, szafy z próbówkami, niezrozumiałe schematy na ścianach. Za dużym biurkiem, zawalonym papierami – łysy wujo w złotych okularkach. Z wyglądu profesor.
Zobaczył gości i sięgnął ręką gdzieś w dół, ale gdzieżby tam mógł wyprzedzić Dronowa. Siergiej skoczył wprost od drzwi na biurko, pchnął owego Pietrowicza, ale nie silnie; tak żeby razem z fotelem na kółkach odjechał od guzika (albo co tam miał).
Mimo wszystko pchnięcie było solidne – łysy zatrzymał się dopiero na ścianie; przy okazji rąbnął o nią tyłem głowy, ale niezbyt silnie, w każdym razie nie stracił przytomności.
Od razu zbladł, okulary mu się zsunęły, usta zaczęły drżeć. Zorientował się, co jest grane.
Darnowski siłą usadził w drugim fotelu blondynkę imieniem Alina. Uprzedził ją:
– Jak chcesz żyć, to siedź cicho.
Potem przechylił się przez stół i miło, choć z naciskiem zapytał:
– Gdzie ona jest?
– Pan jest Darnowski. A pan – Dronow…
Pietrowicz przeniósł wzrok z jednego na drugiego i nagle zamknął oczy. Pewnie z przestrachu…
Farbowana baba zawołała: „Oj!”, i też zasłoniła oczy dłońmi.
– Patrzeć tu! – warknął Robert.
Profesor pokręcił głową.
– Siergiej, zmuś go, żeby otworzył oczy!
– Po co? – zdziwił się Dronow. – Gdyby zatkał uszy, to inna sprawa. A pytać możesz i tak.
– Rób, co mówię! – rozzłościł się mądrala.
– A jak go mam zmusić?
– Nie wiem! Przyłóż mu!
Nagle Siergiej się rozzłościł. Tym bardziej że już wypadł z Rytmu.
– Idźże ty! Co to ja, gestapo jestem? Niech gada zwyczajnie. A jak nie będzie gadał, to mu łysinę na pępek wciągnę.
– Nie jest pan na bieżąco, Siergieju Iwanowiczu – powiedział profesor, nie podnosząc powiek. – Pański przyjaciel potrafi skanować przez oczy emanację substancji podkorowej.
– Co?
– Czyta cudze myśli. Ma taki dar.
Siergiej z początku pomyślał, że Pietrewicz robi z niego durnia. Ale potem coś sobie przypomniał i powoli odwrócił się do tego judasza Roberta. Gdzie by ci wpieprzyć, gadzino podła, w okulary czy w szczenę?
– Ja ci wpieprzę! – Darnowski szybko zasłonił twarz, czym ostatecznie się zdradził. – Co, nie zrozumiałeś, Einsteinie? Ilja Pietrowicz chce nas skłócić.
Obszedł stół dookoła i rękojeścią stieczkina jak nie trzaśnie łysego w łeb!
– Gdzie jest Anna?
Rację miał Robert, bydlak, po tysiąckroć rację. Nie czas na kłótnie, potem się policzymy.
– Tak, gdzie jest Maria? – warknął Dronow i pokazał profesorowi pięść.
– Tutaj jej nie ma.
– Nie kłam! – krzyknęli obaj naraz, a Darnowski znowu stuknął Pietrewicza, tym razem w łysinę.
– Tylko nie w głowę, proszę – żałośnie poprosił tamten. – Nie odmawiam odpowiedzi na wasze pytania. Pani, której szukacie, rzeczywiście przebywała tu przez pewien czas. Potem została przewieziona w inne miejsce. Jeśli się nie mylę, dwunastego. Nie, przepraszam, trzynastego. Skończyliśmy robotę, więc nie było sensu jej tu dłużej trzymać.
– Jaką robotę? – drżącym głosem spytał Dronow.
– Badania kompleksowe: fizjologiczne, neurologiczne, psychometryczne, analiza chemiczna. Stwierdziliśmy, że nie jest zomboidem, i wysłaliśmy ją do Sanatorium.
– Zomboidem?
Siergiej popatrzył z zakłopotaniem na Roberta, ale ten też najwyraźniej nie rozumiał.
– No, że nie jest policajem – wyjaśnił profesor, nadal nie otwierając oczu.
Читать дальше