Powinien był przecież wpaść w szał – no, powiedzmy, miotać się po domu, wrzeszczeć, wymachiwać pięściami. A on się skulił, osunął na podłogę, schował twarz w osieroconym pledzie i zapłakał. Bo od razu zrozumiał, że to na zawsze. Nigdy już nie zobaczy Marii. Nigdy nie rozbudzi jej pocałunkiem. Nigdy nie zobaczy, jak Maria siedzi w fotelu i przegląda magazyn. Na biednego eksmistrza spadło tyle takich „nigdy” naraz, że zaryczał z bólu.
Nagle przyszło mu do głowy: a może Marii w ogóle nie było? Może mu się przyśniła? To był długi, obłędny sen, ale wszystkie sny prędzej czy później się kończą.
Zerwał się. Jak wariat zaczął biegać po pokojach.
Nie, nie sen. Tam są jej szmatki w szafie. Na poduszce długi włos, ciemnozłoty. Skórzane kapcie, kupił je za sto baksów.
Zrobiło się tak strasznie smutno, jak gdyby świat wywinął kozła, złamane zostały wszystkie prawa przyrody. No bo już wieczór, a Marii nie ma. Sam to Siergiej może być w dzień, ale wieczorem i nocą jest zawsze z nią! Czyż może być inaczej?
Nigdy nie bal się ciemności, nawet jako smarkacz, a teraz, kiedy się ściemniło, zatrząsł się ze strachu.
To nie szczęście się skończyło. To życie dotarło już do mety.
Nagle całego go skręciło. Stop! On się czuje strasznie, okropnie, a serce niemrawo wystukuje „to tak, to tak, to tak”.
Czyżby razem za Marią porzucił go i Metronom?
Dronow sięgnął do klapy, wyciągnął igłę.
Nic.
Ukłuł się w palec.
Cisza.
Wsadził pod paznokieć, do krwi, i zabolało go, bardzo zabolało, ale – ni cholery.
W panice rzucił się do łazienki, capnął z półki żyletkę „Gilette”, ciachnął po nadgarstku. Znowu zabolało, ciemna krew popłynęła do umywalki.
To tak, to tak, to tak.
Dronow przejechał po żyle jeszcze raz, i jeszcze raz, już w dzikiej panice.
Rytm się nie włączał.
I wówczas Siergieja ogarnęło takie przerażenie, jakiego chyba jeszcze w życiu nie doświadczył. Zawył głośno, z rozmachu rąbnął czołem o lustro tak, aż się rozbiło.
Nie od razu, ale pewnie po jakichś pięciu czy dziesięciu sekundach gdzieś w samej głębi jego istoty na przerażenie odezwało się słabe echo. Serce się poruszyło, jak gdyby obudzone. Wybicie, skok. W końcu, stopniowo się rozpędzając, silnik zapalił.
Toko tak, toko tak, toko tak!
Krew trysnęła z ran jak z węża – na rozbite lustro, na kafelki.
Siergiej zajęczał z ulgi. Metronom ocalał. Życie trwa nadal.
Przewiązał ręcznikiem pochlastaną rękę i od razu znalazł się w salonie, koło telefonu.
Wykręcił domowy numer Senseja.
– Sieeeriooooża, tooo tyyy? – sennie przeciągnął Iwan Pantelejewicz. Była już noc, a Dronow tego nawet nie zauważył. – Nieee rooozuuumieeem cieeee. Móóów wooolnieeej.
Siergiej zmusił się do wyjścia z Rytmu. Wytłumaczył, co się stało.
Sensej, facet z żelaza, od razu zrozumiał, że chłopaka spotkało nieszczęście i trzeba mu pomóc.
– Jak się twoja Maria nazywa? Imię ojca? Gdzie jest zameldowana?
– …Nie wiem. Spotkałem ją koło Łyczkowa, taka wieś, przy Szosie Kolinogórskiej.
– Oj, ta dzisiejsza młodzież – burknął Iwan Pantelejewicz. – Razem mieszkają, ale nie wiedzą z kim. No dobra. Włączę w to, kogo trzeba. Tylko bez histerii, uspokój się.
Ale Siergiej się nie uspokoił. Obudził Müllera. Tamten słyszał o Marii, ale jej nie widział; Dronow nie chciał wpuszczać go do jasnej części swego życia.
Powiedział Müllerowi, że dziewczyna przepadła, trzeba ją znaleźć. Opisał, jak wygląda. Nieszczególnie liczył na chłopaków Müllera, ale niech pomyszkują, przeryją całą ziemię.
Nie wiedział, co jeszcze mógłby zrobić, siedzieć jednak w pustym domu też nie zamierzał. Dlatego wsiadł do samochodu i do rana uganiał się po szosach, zajrzał do Łyczkowa. Może Maria błądzi gdzieś sama, na jesiennym deszczu. Jak ci, jak im tam, lunatycy. Mimo wszystko jest dziwna, nie taka jak inni.
Pierwszy zgłosił się Müller, po dwóch dniach. Coś niecoś wyjaśnił. Sąsiadka z domu naprzeciwko widziała tamtego ranka zaparkowaną „dziewiątkę” wiśniowej barwy. „Dziewiątka” stała długo, potem zniknęła.
Przepytali ludzi z całej ulicy, do nikogo nikt nie przyjeżdżał taką bryką. Sklepów ani biur tu nie ma. Po co stała? A chuj ją wie, może po prostu silnik wysiadł. To chyba jakieś głupstwo.
Siergiej początkowo nie przydał znaczenia tej „dziewiątce”, bo czekał na telefon od wszechmocnego Iwana Pantelejewicza.
Ale Sensej go dobił.
– Nic nie ma. Nie ma we wsi Łyczkowo dziewczyny o podobnych cechach, która miałaby na imię Maria. Wszystkie Marie, jakie tam mieszkają, są na miejscu.
Wtedy Dronow powiedział o podejrzanym samochodzie: czy przez drogówkę nie można by zdobyć numeru rejestracyjnego wiśniowej „dziewiątki”?
– Zwariowałeś? – odburknął Sensej. – Ty wiesz, ile jest wiśniowych „dziewiątek? Mam tych twoich pomysłów o, potąd, zafajdany Romeo. Czy ty w ogóle zamierzasz pracować? Jak będziesz się zachowywał jak baba, to się w ogóle pożegnamy. Ze wszystkimi konsekwencjami.
Siergiej zdobył się na wysiłek, powstrzymał od reakcji. Tego jeszcze brakowało, żeby został teraz bez pensji, bez wsparcia.
Udał, że wszystko jest okej; mało to dziewuch na świecie.
No i niby wrócił do zwykłego życia: rozjazdy, spotkania biznesowe, wizyty u odpowiednich ludzi.
Ale sens jego życia sprowadzał się teraz do jednej rzeczy – do poszukiwań.
Pozostawało mu tylko szukać „dziewiątki”, innych śladów nie było. Dronow chwycił się więc kurczowo tej jedynej nici. W milicji miał też swoje własne kontakty, niezależne od Iwana Pantelejewicza. Dzięki naczelnikowi obwodowej drogówki zdobył spis numerów wszystkich wiśniowych „dziewiątek”, zarejestrowanych w okolicach Moskwy. A potem również w stolicy. Model był nowy, kolor raczej rzadki. W spisie znalazło się dwieście dziewiętnaście samochodów, nie tak znowu dużo.
Dalej było tak:
Spośród chłopców od Müllera wybrał czterech najbardziej sensownych, wszystko byli gliniarze. Wytłumaczył, co mają robić.
Zebrać krótkie informacje o tym czy też o tych, którzy jeżdżą każdą z bryk: nazwisko, zawód plus zdjęcie ukrytą kamerą. Nie rozdrabniać się; wystarczy po jednym dniu na „dziewiątkę”. Na pierwszym etapie najważniejsze to zrobić odsiew.
Chłopcy szukali przez dwa miesiące bez wolnych dni i w rezultacie prawie polowa „dziewiątek” została wykluczona.
Po pierwsze, staruszkowie, po drugie, baby (Dronow odrzucił te dwie kategorie), potem samochody, które w tym dniu były w remoncie albo w dalekiej podróży. Kilka „dziewiątek” już sprzedano, a poza tym niektórych właścicieli Siergiej wykluczył, kiedy spojrzał na zdjęcie, bo Maria nie odjechałaby z takim zakazanym typem, w życiu.
Nic w tych poszukiwaniach nie miało sensu; wszystko było głupie, ot, zamki na piasku. Dronow jednak wierzył, że w końcu namierzy tego skurwiela, który porwał Marię. Był bowiem absolutnie pewny, że została porwana i że zrobił to jakiś skurwiel.
Po pierwszym etapie zostało stu dwunastu kandydatów na skurwieli. Teraz sprawa potoczyła się wolniej. Z każdym trzeba było się guzdrać, koło każdego węszyć. Jedni odpadli szybko, z innymi zabawa ciągnęła się do tygodnia, albo i dłużej. Kilka razy wydawało się, że ślad jest obiecujący, a potem wszystko brało w łeb. Dziesięć kochanek, parę przypadków bigamii i jeden kurier narkotykowy – to był plon pięciu kolejnych miesięcy.
Читать дальше