Na przykład przed Nowym Rokiem bardzo cierpiał, że zostawi ją samą w taką noc. W żaden sposób nie mógł zebrać się na odwagę, żeby jej o tym powiedzieć. Co może być straszniejszego niż samotnie witać bicie kurantów? Kiedy czerwony ze wstydu zaczął prosić o wybaczenie, Anna bardzo się zdziwiła. Noc jak noc, położę się spać i już.
Nigdy nie wspominała minionych czasów, nie mówiła o przyszłości. Jej świat nazywał się „Tu i Teraz”. Popełniliby jednak błąd, nie czcząc dziesiątego maja. Anna jak sobie chce, ale dla Roberta z dwóch powodów był to dzień szczególny.
Na serio szykował się więc do święta.
Rozsnuł całą intrygę, żeby uwolnić się od żony. Wysłał ją na tygodniową wycieczkę do Skandynawii; Inna dawno o niej marzyła. To oznaczało, że przez ów tydzień będzie spędzał z Anną nie tylko dni, ale i noce.
Może w końcu dojdzie do tego. Oczywiście to wyniknie samo z siebie, w naturalny sposób, albo dlatego że, jak wyraziła się wtedy Anna, „nie można inaczej”. A tamto z siostrą i pokrewieństwem to bzdury. Tak, oczywiście, Anna jest dla niego siostrą, ale w zależności od sytuacji bywa i córką, i matką; wszystkie kobiece role się w niej łączą. Jak zatem można pominąć tę najważniejszą? On jest mężczyzną, ona Kobietą, The Woman, to znaczy tą jedyną w całym świecie. W dodatku sama powiedziała, że wyładniał i teraz jest „niczego sobie”.
Damowski miał zatem wielkie plany na dziesiątego.
Rano odwiózł Innę na Szeremietiewo i dalejże na Kuźminki, budzić Annę.
Nie przyjechał z pustymi rękami. Z ogromnym bukietem róż, z butelką prawdziwego Veuve Clicquot ze sklepu dewizowego i z prezentem o szczególnym znaczeniu – elegancką białą sukienką, dokładnie na figurę Anny. Wydał na to dwie roczne pensje statystycznego obywatela ZSRR.
Z niewinną miną powiedział:
– Trzeba ją nosić na gołe ciało, taki fason.
Powiedział to na głos, bo Anna przyciskała do piersi zwiewny produkt mediolańskich czarodziejów, nos wsadziła w bukiet i z zamkniętymi oczami wdychała aromat róż. Bardzo w porę – bo nie powinna była teraz zaglądać do myśli Roberta.
Jak to? - spytała, odkładając bukiet i rozkładając sukienkę. – Przecież to nieprzyzwoite.
– Przyzwoite. Tkanina jest cienka, ale gęsta. Ja wyjdę, a ty ją włóż.
Kiedy po pięciu minutach wrócił do pokoju, Anna stała przed lustrem. Sukienka była śmiała, na cienkich białych ramiączkach. W Robercie obudziły się uczucia, których w żaden sposób nie można nazwać braterskimi. Ucieszył się. Ale w lustrze odbiło się spojrzenie Anny – pytające i wyraźnie pełne obawy. Darnowski czym prędzej się odwrócił.
Dzisiaj wszystko się rozstrzygnie, zdążył usłyszeć.
Cóż, był tego samego zdania.
A skoro tak, to postanowił zmienić świąteczny program. Zamiast kolacji przy świecach będzie uroczyste śniadanie. W świetle dnia wszystko pewnie wypadnie naturalniej, przecież ciemność nie jest żywiołem Anny.
Kiedy jak sztukmistrz wyciągał z torby różne smakołyki i ustawiał je na stole, Anna była cicha jak nigdy. To znaczy, cicha była oczywiście zawsze, ale teraz siedziała, nie podnosząc oczu, więc Robert nie słyszał jej myśli.
Wreszcie skończył nakrywać.
Chciał otworzyć butelkę i nagle poczuł, że to niepotrzebne. Wszystko odbędzie się zaraz teraz, bez głupich ceremonii, bez sakramentalnego picia francuskiego wina musującego.
Denerwował się okropnie, ale denerwował się akurat tak jak trzeba przy takich okazjach. Anna też się zarumieniła; to pożądany objaw.
Robert odstawił butelkę. Ruszył w stronę Anny, wziął ją za ręce, podniósł z krzesła i zaczął całować jej maleńką dłoń. W odpowiedzi Anna słabo poruszyła palcami, ale tylko tyle.
Na pomoc przyszła sukienka, jak gdyby w dowód wdzięczności za wydatek.
Ramiączko samo z siebie płynnie zsunęło się na bok, całkowicie obnażając szczupłe ramię. Robert zaraz wpił się w nie wzrokiem.
Nie chodziło o bezbronną nagość. Zdarzało mu się przecież oglądać i bardziej intymne części ciała Anny, która nie należała do wstydliwych. Tak samo jak Inna, spała nago, więc kiedy Robert rano przychodził ją budzić, często musiał naciągać na nią kołdrę, która się ześlizgnęła. A raz, jeszcze zimą, tak przemarzli w parku, że Anna zaciągnęła go do gorącej wanny. I też nic – było im po prostu wesoło. Pluskali się we dwójkę jak dzieci w stawku.
Ale teraz patrzył na jej obnażone ramię – tylko ramię – i nie mógł ani nabrać powietrza, ani wypuścić go z płuc.
Z wysiłkiem podniósł oczy i powiedział wszystko, co zamierzał; o wiele lepiej, niż wypowiedziałby to słowami.
Wzrok Anny pociemniał. Robert usłyszał: Oczywiście, tak, jeśli ty tak… To niedopowiedzenie, a raczej niedomyślenie, zawierało właśnie wielokropek, w którym wyczuł pewne oczekiwanie, i to nie radosne, ale trwożne.
Nie mogło go to jednak powstrzymać.
Zrobił to, co było celem takiego właśnie wyboru sukienki: rozsunął zamki po obu bokach, zsunął ramiączko z drugiego ramienia i biały jedwab opadł sam.
Wówczas do Roberta dotarło, do czego potrzebne były mu te długie platoniczne miesiące. Żeby namiętność, jak spiętrzona rzeka, nabrała mocy, z hukiem przerwała tamę i rozlała się aż po horyzont.
Teraz będzie między nimi tak, jak u żadnej pary jeszcze nie było – to wiedział na pewno.
Drżącymi rękami ściągał koszulę przez głowę, guziki sypały się dokoła. Anna stała przed nim z opuszczonymi rękami. Oczy miała zamknięte.
Właśnie w tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi.
– Do diabła z nim – głośno wymamrotał Robert. – Pomyłka. Nic mnie to nie obchodzi.
Ale Anna otworzyła oczy, on zaś usłyszał: To właśnie to.
Jakie to? Nie zwracaj uwagi. Podzwonią i przestaną.
Nie przestaną. Musisz otworzyć.
Ale po co?
On i tak wejdzie.
Kto?
Dzwonek rzeczywiście się nie uspokajał; do niego dołączył się łomot, i to jaki!
Mieszkanie było nieduże, z pokoju do przedpokoju ledwie pięć kroków.
Darnowski zaklął i poszedł do drzwi; nie żeby otworzyć, ale wyjrzeć przez wizjer, komu tak pilno.
Drzwi jednak same wyleciały z przerażającym trzaskiem i łoskotem.
Za nimi do małego przedpokoju wdarł się mężczyzna.
Zobaczył Roberta, na chwilę zamarł, i wtedy Darnowski go poznał. To był Dronow, mistrz sportu, a zarazem Ojciec Chrzestny z Basmanowa. Wzrok szaleńca niemal parzył Roberta: Zabiję! Potem prześlizgnął się po jego ramieniu. A niech tam!… Boże, jaka śliczna!
W tym okrzyku było tyle cierpienia i zachwytu, że Robert pomimo niebezpiecznej sytuacji obejrzał się.
I też zamarł.
Anna stała pośrodku pokoju, przykrywając się dłońmi. Zasłaniała nie ciało, ale twarz. Pofałdowana biała tkanina leżała u jej stóp.
Robertowi zaczęły przebiegać przez głowę gwałtowne, niepowiązane ze sobą myśli.
Jak Afrodyta z piany… Ja sam cię zabiję, gadzino. Za nią zabiję!
Ale w następnej chwili potworna siła podrzuciła Roberta w górę, tak że wzleciał w powietrze i spadł plecami na stół.
Trzask łamiących się nóg mebla, brzęk szkła, rozpaczliwy krzyk Anny; potem potężny, zagłuszający wszystko wybuch soundtracku i – Darnowski na kilka sekund stracił przytomność.
Wiśniowa „dziewiątka”
Tamtego wieczoru, kiedy Maria zniknęła, w Siergieju jak gdyby coś się załamało, i początkowo wszystko wskazywało na to, że załamanie jest ostateczne.
Читать дальше