No i tuż przed szóstą podążył na Kalinina.
Ale niepotrzebnie się tak śpieszył, bo wokół Marii uwijał się jeszcze wielki fryzjer Pierre. Setkę weźmie, co najmniej. A niech tam.
Siergiej przekazał asystentce torby i pudło z obuwiem. Usiadł w fotelu i czekał. Zdenerwowany, przeglądał „Burdę”.
Maria wyszła za kwadrans siódma. Wyglądała tak, że Dronowowi żurnal wypadł z rąk na podłogę.
Nie, nie była piękniejsza, bo nie mogła być. Ale z usmolonego Kopciuszka zmieniła się w taką laskę, że choćby się z nią człowiek pokazał na najbardziej odlotowym wernisażu, i tak zostałaby królową. Nie na darmo Siergiej wydał tyle kasy na gipiurową bluzkę, przez którą przeświecał liliowy stanik, na skórzaną minispódniczkę, na zamszowe botki powyżej kolan i czerwone siatkowe rajstopy.
Maria z ciekawością przeglądała się w lustrze, mrugając przyklejonymi rzęsami – to tak się obróci, to siak. Pociągnęła się za włosy, potargane tak, jakby nocowała na sianie. Zachichotała.
– Mademoiselle, proszę nie dotykać fryzury – spłoszył się Pierre, z dumą oglądając swoje dzieło. – To delikatna konstrukcja. I po ulicach proszę nie chodzić. Do samochodu, z samochodu, i tyle.
Niedbałym gestem wziął od Dronowa banknot.
– Merci. Może pan zabrać swoją gadulską. Ani słowa przez bitą godzinę. Po raz pierwszy widzę taką klientkę. Oczywiście, do tej fryzury lepiej pasowałaby czarna suknia koktajlowa i klapki na obcasie. A to już całkiem nie pasuje. – Pierre, krzywiąc się, wskazał na czerwone rajstopy.
Marię jego słowa najwyraźniej zaniepokoiły. Znowu spojrzała do lustra, potem na Dronowa. Jakże lubił u kobiet to spojrzenie pełne wątpliwości!
Podniósł kciuk do góry i zamknął oczy. Roześmiała się.
– Nie szkodzi, sama potem zobaczy, co jej się spodoba. Ma wybór.
Co prawda, to prawda – całe tylne siedzenie dżipa zawalone było pudłami, torbami i pakunkami.
Zanim Dronow zabrał Marię, zdążył jeszcze skoczyć do „Pragi”, zarezerwował stolik na dwie osoby, z widokiem na plac Arbacki, ale teraz pomyślał: po jakiego grzyba „Praga”? Do domu i żeby nikogo więcej nie było. Tylko my sami, we dwoje.
O miłości
Ledwie Maria wsiadła do samochodu, od razu zasnęła. Na pewno z nadmiaru wrażeń. Dronow prowadził dżipa bardzo spokojnie, tak jak nigdy. Nie zjeżdżał na lewy pas, nawet nikogo nie wyprzedził. Serce nie wskakiwało w Rytm, ale kołatało się na samej jego granicy. Na światłach patrzył na dziewczynę, nie odrywając oczu, i ciągle nie mógł się napatrzyć.
Odrzuciła głowę do tyłu, otworzyła usta; między cienkimi, bladoróżowymi wargami błyszczały wilgotne zęby, na szyi pulsowała błękitna żyłka.
Tak sobie marzył: oby nie obudziła się aż do samego domu, usnęła mocno, mocno. Żebym mógł przenieść ją przez próg.
I tak się stało!
Nacisnął guzik pilota, brama bezszelestnie się rozsunęła. Żwir na podwórzu zaskrzypiał trochę, ale cicho. Drzwi się otworzyły, prawie nie zgrzytając, i pozostały otwarte. Drugie też nie zawiodły.
Tracąc nieomal dech od owego książkowego uczucia, Siergiej ostrożnie wziął Marię na ręce. Ta, nie budząc się, objęła go za szyję i cmoknęła ustami jak dziecko. Czterdzieści kilo, Boże kochany. Płatek śniegu.
Stąpając na palcach, zaniósł ją do sypialni; nie do swojej, ale bocznej, gdzie nocowała matka, gdy przyjeżdżała w odwiedziny.
Położył dziewczynę na łóżku, zdjął jej leciutkie pantofelki. Przykrył ją pledem.
Rozpalił ogień w kominku, postarał się, żeby stół ładnie wyglądał: świece w srebrnym lichtarzu, róże z rynku, butelka „Złotego Szampana”. Porozkładał sztućce, ułożył na talerzach delikatesowe specjały z rozdzielnika KC. Kilka razy podszedł i zajrzał przez szparę w drzwiach. Stojąc nieruchomo, przyglądał się rozsypanym na poduszce lokom – ze sturublowej fryzury zostało niewiele (a do diabła z nią). Na zwieszające się z łóżka nagie ramię starał się nie patrzeć, bo Metronom nie wytrzymywał.
O tym, co nastąpi po kolacji, bał się myśleć. Przecież była jak dziecko. Ale tylko z wyglądu, bo w rzeczywistości to kobieta, najprawdziwsza z kobiet, do czego jak do czego, ale do tych spraw Siergiej miał nosa. Małolat nie znosił, po prostu nie cierpiał, chociaż wieszały się na nim dosłownie jak winogrona. Jedna wielbicielka w Czelabińsku czy też w Swierdłowsku wlazła nawet przez balkon do jego pokoju hotelowego. Wymalowana, włosy farbowane, cyce po parę kilo każdy, a miała najwyżej szesnaście lat – zdradził ją szczenięcy zapach. „Najpierw trzeba dorosnąć” – powiedział Siergiej i wrzeszczącej dziewczynie kazał wrócić tą samą drogą, którą weszła, przez balkon.
Ale Maria pachniała jak trzeba. Oj, jak pachniała…
Tylko że była bardzo delikatna, bał się, że ją uszkodzi. Była taka jak te jej konwalie. Jak kielich z cienkiego szkła. Jak złota rybka w akwarium.
* * *
Nie śmiał jej budzić. Wyszła z sypialni sama, dosyć szybko, a może to czas tak prędko mu zleciał.
Zobaczyła stół, rozpromieniła się – doceniła starania Dronowa. Skosztowała i czerwonego kawioru, i czarnego, spróbowała krabów, fińskiego salami, ananasowi zaś, nim wzięła kawałek, długo się przyglądała. Może nigdy nie widziała takiego owocu.
Siergiej siedział, jak idiota, z butelką szampana, której w żaden sposób nie mógł otworzyć, tak trzęsły mu się ręce. Kiedy rozlewał wino do kieliszków, wylał połowę trunku.
Wtedy podniosła na niego oczy, spojrzała pytająco.
– Kocham cię – ochryple wyrzekł Dronow słowa, jakich nikomu nigdy nie mówił i nie spodziewał się, że kiedykolwiek je wypowie. A przecież tyle razy klarował zakochanym w nim babom: w tej sprawie słowa nie zdadzą się na nic.
Maria kiwnęła głową, uśmiechnęła się. Zrozumiał to tak: no cóż, dziękuję.
Podszedł, niepewnie wyciągnął do niej ręce, gotów cofnąć je przy najmniejszej oznace niezadowolenia czy bojaźni.
Ale ona podniosła się ku niemu, zamknęła oczy i wyciągnęła stulone wargi.
Wszystko szło świetnie, po prostu cudownie.
Spokojnie, spokojnie, przykazał Siergiej sercu. Nie wariuj, to szczególny przypadek.
Ostrożnie wziął Marię na ręce. Teraz, kiedy nie spała, wydało mu się, że w ogóle nic nie waży.
U siebie w sypialni miał już zawczasu pościelone łóżko – olbrzymie, z rumuńskiego kompletu w stylu Ludwika XVI, białe ze złotymi ozdóbkami.
Ale nie starczyło mu opanowania. Doniósł ją płynnie, ułożył ostrożnie, kiedy jednak zaczął dziewczynę rozbierać, nie wytrzymał. Załomotało serce, wybuchł Metronom, i więcej Siergiej już nic nie słyszał, tylko „toko tak, toko tak, toko tak!”.
Wszystko poszło znakomicie. Jeszcze lepiej niż zazwyczaj. Inne kobiety jak gdyby ustępowały jego rytmowi, a ta – jedyna z nich wszystkich – sama go podjęła, z taką samą szybkością jak Siergiej. A może nawet z jeszcze bardziej zawrotną. Po raz pierwszy poczuł, że otrzymał nie mniej, niż ofiarował.
Tylko jedno niemile go dotknęło. Jakoś nie miał wątpliwości, że jest niewinna, że nie miała nikogo przed nim.
Długo zbierał się na odwagę. Już odetchnął, wrócił do zwykłego rytmu. Głaskał ją po ramieniu, wzdychał. W końcu wykrztusił:
– Nie jestem twoim pierwszym…
Ona roześmiała się bezdźwięcznie, pokręciła głową i pokazała mu palec. „Tak, pierwszym”. A może: „Ty jesteś moim jedynym”. Tym samym palcem połaskotała go w czubek nosa. A Dronow też się roześmiał. Po prostu musiał jej uwierzyć.
Читать дальше