Stuknięta, domyślił się. Dlatego wygląda jak sierota i nie otwiera ust.
Na sekundę zdjęła go ciekawość, co taka wariatka może mieć w głowie?
Popatrzył w oczy ważki, które najpierw okazały się niebywale niebieskie, potem, jak należy, błysnęły zielonymi światełkami i po chwili znowu zrobiły się niebieskie.
Zdumiewające, ale Darnowski nie usłyszał żadnych myśli. Jej rozum śpi, czy jak? Zero emocji czy chociażby jakiegokolwiek bełkotu? Po raz pierwszy zetknął się z takim fenomenem, że w czyimś wnętrzu panuje absolutna cisza.
Wtem rozległ się głos, cichy i bardzo piękny, absolutnie nieodpowiadający wyglądowi zewnętrznemu.
– Szczęśliwej drogi – rzekł.
Wtedy z Robertem coś się stało. I to nie z jego słuchem, ale ze wzrokiem.
Zaskoczony, zamrugał oczami, a kiedy po ułamku sekundy podniósł powieki, zamarł ze zdumienia.
Nie, nie zobaczył nic nowego. Patrzył po nowemu.
Ta sama dziewczęca twarz, ale, mój Boże, cóż za wytworny kontur, cóż za delikatne usta, cóż za nos, jak gdyby wyrzeźbiony z alabastru! A skóra, jak gdyby podświetlona od wewnątrz!
Ja cię kręcę, cóż za piękność, co za fantastyczna piękność, pomyślał wstrząśnięty Robert. Jak mogłem od razu tego nie dostrzec?!
A oczy, co za oczy! Słoneczne światło w błękitnej wodzie.
Ale jako człowiek z natury skłonny do refleksji zaraz się skrzywił z niesmakiem. „Słoneczne światło w błękitnej wodzie”. Gratuluję, Robercie Łukiczu, tak banalnego określenia! Fu! „Chodźcie, bo piękne kwiaty mam, to tylko chwila krótka, do klapy różę przypiąć wam postara się Aniutka”.
Potrząsnął głową, odganiając przywidzenie. Odwrócił oczy.
Ze schowka, gdzie leżały pięciorublówki dla milicjantów, wyciągnął papierek i podał dziewczynie przez okno.
– Masz. Nie potrzebuję twoich konwalii. – Odsunął ręką bukiecik.
Akurat wtedy sznur samochodów ruszył do przodu, Robert nacisnął więc na pedał gazu.
Kiedy jechał powoli przez most, ciągle kręcił głową.
Co to było? Cóż to za transformacja, a raczej zakłócenie odbioru, bo przecież dziewczyna została taka, jaka była? A jeśli naprawdę jest taka ładna, dlaczego od razu nie dostrzegł jej zjawiskowej urody?
Dziwne, że muzyka prawie ucichła, nie mógł dosłyszeć melodii.
Nagle wzdrygnął się.
Kwiaciarka powiedziała: „Szczęśliwej drogi” – wyraźnie to słyszał. Ale jej wargi się nie poruszyły, przecież na nie patrzył!
To znaczy, że tak pomyślała? Naprawdę życzyła szczęśliwej drogi nieznajomemu, w dodatku takiemu, który ją szorstko potraktował? Zdumiewające.
Tymczasem bezwiednie dojechał do końca mostu i ocknął się dopiero, kiedy do celu jazdy, czyli do pamiętnego zakrętu, została już bardzo niewielka odległość.
Co robisz, idioto? Zawróć!
„Przegapiłeś szczęście” – przemknęła mu przez głowę niespodziewana myśl, absolutnie irracjonalna, a przez to jeszcze bardziej uderzająca. Robert nie wiedział, jakie to szczęście, dlaczego je przegapił, ale poczucie straty – ogromnej, nie do odrobienia – dosłownie go przytłoczyło.
Jakieś dwieście metrów przed zakrętem Darnowski zrobił coś, na co nigdy sobie nie pozwalał i za co zawsze trąbił z przyganą na innych: po chamsku, przed samym nosem jadących z naprzeciwka żiguli, zawrócił przez podwójną linię. Tamci oczywiście też na niego zatrąbili. A co mu tam.
Pędził z powrotem, na drugą stronę rzeki, chociaż był przekonany, że dziewczyny tam już nie ma. Poszła, zniknęła. Może w ogóle nie istniała.
Akurat wstrzymano ruch w obie strony. Na środku mostu utknęła ciężarówka, szofer grzebał pod otwartą maską.
A niech to cholera!
Robert wysiadł i stanął na palcach, wypatrując dziewczyny na tamtym brzegu.
Nie zniknęła!
O, tam, jest, to jej nylonowa chustka! Kwiaciarka stała obok sporego dżipa z przyciemnionymi szybami, podając bukiecik.
Robert omal nie rozpłakał się z ulgi. Jeszcze minuta czy dwie, a znowu zobaczy słońce w błękitnej wodzie!
Coś nie w porządku z moimi nerwami, pomyślał zirytowany, strącając łzę z policzka. Trzeba się leczyć.
Maria
Piękne czasy nastają, dobre czasy, myślał Dronow, stukając palcami o kierownicę. Dżip stał w miejscu, przed mostem utworzył się korek. Kto ma energię i łeb na karku, będzie w końcu mógł żyć po ludzku. Wszędzie dookoła ludzie się budują, i to przeważnie solidnie, domy z cegły. Na razie oczywiście nie wygląda to zbyt ładnie. U nas nie potrafią budować z głową, poprowadzić najpierw porządną drogę, ustawić wagoniki dla robotników. Nie, muszą nablocić, zapaskudzić wszystko dookoła. Ale to nic, z czasem się nauczą.
Sensej mówi: gdyby przywódcy nie pozwalali od razu na wszystko, ale spokojnie, po kolei, kraj doszedłby do siebie, ludzie nauczyliby się i pracować, i zarabiać. Taki Teng Siao-ping w Chinach wie, że najpierw trzeba nakarmić głodnych, stworzyć trwale funkcjonujący system gospodarczy, a potem dopiero dawać wolność. Głodny obibok nie zasługuje na swobodę, tylko zgłupieje przez nią. A nasz gensek Garbaty nie może pojąć tej prostej prawdy, dlatego wszystko idzie w diabły.
Siergiej spytał: a co z demokracją? Iwan Pantelejewicz tylko westchnął. Nie, powiedział, nie ma na świecie żadnej demokracji. Przeważająca większość ludzi, jeśli nie mąci im się w łepetynach, jest szczęśliwa, że ktoś nimi rządzi. Tylko rządzący muszą mieć olej w głowie, a nie sieczkę, jak nasz Miszka. Rządź dobrze ludźmi, a nikt ci złego słowa nie powie, że jesteś bogatszy od innych i masz więcej praw. To nagroda dla ciebie za to, że nie zabiegasz tylko o własną korzyść i nie boisz się podejmować ważnych decyzji.
Dronow wiedział, że sam urodził się jako rządzony, ale dzięki Metronomowi przekwalifikował się na rządzącego.
O tam, po tamtej stronie rzeki, znajduje się miejsce, gdzie szesnastoletni wyrostek Szary miał zakończyć swój nędzny żywot, a zamiast tego narodził się na nowo.
Nie bez powodu serce wystukuje: toko tak, toko tak.
Wzdłuż rzędu samochodów powoli szła smukła dziewczyna w żółtej chustce. Że powoli, to normalne: kiedy Siergiej jest w Rytmie, wszystko dokoła jest spowolnione, ale dziewczyna poruszała się jakoś niezwykle pięknie, miękko. W ręku trzymała konwalie.
Zauważyła, że Siergiej się na nią gapi, podeszła, uśmiechnęła się, a on – osłupiał.
Przywykł do ładnych dziewuch, ale aktorki i modelki, z którymi się zazwyczaj zadawał, były zwykłymi czupiradłami przy tej królewnie. W dodatku nieznajoma zamaszystym gestem zdjęła z głowy chustkę. Na ramiona niespiesznymi falami spłynęły włosy miodowego koloru, a nad nimi – słowo honoru – zalśniła złocista aureola!
Rytm wyłączył się tak samo niespodziewanie, jak przedtem się włączył.
To tak, to tak, stukało zaczarowane serce.
Siergiej wychylił się z okna.
– Jak ci na imię?
Milczała. Już się nie uśmiechała, patrzyła na niego badawczo i poważnie. Oczy miała olbrzymie, zielonkawe. Takiej barwy nigdy nie widział.
Dlaczego nie odpowiada – pomyślał.
Nagle zrozumiał. Nie, poczuł.
Powinien sam odgadnąć jej imię, to bardzo ważne!
Jak nie odgadnę, to będzie koniec. Ale koniec czego, sam nie wiedział.
Myśl była dziwaczna, nawet idiotyczna, a Dronow jednak nie miał żadnych wątpliwości.
Strasznie zdenerwowany zapytał:
– Maria?
Dziewczyna skinęła głową. Zgadł!
– Pojedziesz? Ze mną? – zapytał nieśmiało, bo teraz to była najważniejsza sprawa.
Читать дальше