Stanisław Srokowski - Strach. Opowiadania kresowe
Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Srokowski - Strach. Opowiadania kresowe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: Fronda PL, Sp. z o.o., Жанр: Триллер, prose_military, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Strach. Opowiadania kresowe
- Автор:
- Издательство:Fronda PL, Sp. z o.o.
- Жанр:
- Год:2014
- Город:Warszawa
- ISBN:9788364095221
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Strach. Opowiadania kresowe: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Strach. Opowiadania kresowe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Strach. Opowiadania kresowe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Strach. Opowiadania kresowe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
I wtedy wylazł spod łóżka chłopiec, który w ostatniej chwili zdołał się tam ukryć i wszystko słyszał. Wyskoczył z płonącego domu i opowiedział, co się stało.
Zamieniłem się w szczura, który ucieka przed złym światem. A potem w ptaka, który podrywa się do lotu, ale ma urwane skrzydła. Stawałem się cieniem wielu rzeczy, które się nagle kurczyły i pobladłe padały na ziemię. Nie wiedziałem, czy mam się wsunąć pod łóżko i pośród pajęczyn zamieszkać, czy skulić na zapiecku i nasłuchiwać, co nowego jeszcze się zdarzy. Czmychnąłem po pajęczej sieci spod łóżka na zapiecek i zastygłem, zerkając z góry na Radę Starszych, ale najbardziej na ciotkę Elzę.
Ciotka siedziała z pochyloną głową. Jej milczenie było tak dojmujące, pełne przerażenia i bólu, że matka już sobie nie mogła z nim poradzić, gniotła dłonie, zagryzała wargi, zamykała oczy i mocno zaciskała powieki, rozpaczliwie błagając o pomoc ojca, ale ojciec zagryzł zęby, a potem ostrożnie sprawdzał, czy ciotka nadal siedzi na swoim miejscu i czy to naprawdę ona, a nie sen lub jakieś urojenia, halucynacja, która człowieka o każdej porze w tym strasznym czasie może dopaść. Nieraz bowiem się zdawało, że jakaś zaczarowana zjawa staje przed nami, duch omotany szmatami, a nawet czarci pomiot, który błyska ślepiami i nie wiadomo, czego od nas chce oraz co z niego wyjdzie. Tym razem matka ostrożnie otworzyła oczy i trzęsącym się głosem, z rezygnacją rzuciła:
– Mów, Elza!
Tego się po matce nie spodziewałem.
Jeszcze przed chwilą broniła mnie przed zjawami, marami świata. Twierdziła, że nie powinienem takich rzeczy słuchać, a tu raptem: „Mów, Elza!”. Co ma mówić, myślałem. Znowu ma opowiadać o tych strasznych rzeziach?! O tych potworach, które zieją siarką i ogniem? I po nocach mnie ścigają. A ciotka uniosła głowę i walnęła:
– Stary Bąk zarąbał siekierą Wołodźkę.
– Co?! – jęknęła matka.
Ciotka skinęła głową.
Po usmażonym w piecu dziecku, zdawało mi się, że już wszystko jestem w stanie znieść, nawet odrąbaną przez starego Bąka głowę. Ale okazało się, że nie było to takie proste. Znałem starego Bąka. I znałem Wołodźkę. Różne już rzeczy tutaj słyszałem, ale by stary Bąk zarąbał siekierą własnego syna, tego jeszcze nie słyszałem. Co innego, kiedy Ukraińcy ścinali głowy Polakom. To już wiedziałem. Bo nasłuchałem się tego po uszy. Albo że Żydów dźgali, Cyganów gnali ze wsi. To też słyszałem. Ale żeby Ukrainiec zarąbał siekierą drugiego Ukraińca, na dodatek własnego syna, tego nie mogłem pojąć. A tu nagle stary Bąk obharatał Wołodźce głowę. A może nie obharatał?! Może się ciotce przywidziało, broniły się we mnie ostatnie szańce zdrowego rozsądku. Albo się przesłyszała, myślałem. I to tak nagle obharatał?! – nie dawałem wiary. Przecież to był Wołodźka. Silny jak tur chłopak. Nie pozwoliłby na to. A poza tym, myślałem, był miły, kopał ze mną szmaciankę, lubił opowiadać wice, śmiał się, nawet rechotał, jak coś go rozśmieszyło. Pomagał rodzicom w domu. Ze studni wodę do chaty nosił. Krowy poił. Dach ojcu naprawiał. Sąsiadom z pola snopki zwoził. Po łąkach z młodszymi chłopakami ganiał. Ludziom starszym na polu pomagał. Nikt na niego nie narzekał. A jego piękna matka, Lusia Bąk, która z polskiej rodziny Wysockich się wywodziła, błagała Boga, by Wołodźkę na popa wyświęcić. Bo pobożny był. Co niedzielę do cerkwi chodził. Ręce jak święty przed ołtarzem składał. Pieśni pięknie w chórze śpiewał. A głos jaki miał?! Artystą zostać mógł. Tak gadali ludzie. A tu takie nieszczęście?! Stary Bąk głowę mu odrąbał. Dlaczego? Po co? Kiedy? Nikt tego nie wiedział, poza ciotką Elzą. Musiało się to stać o zmroku.
Siedzieliśmy, jakby piorun w chatę walnął. Zaćmienia dostali wszyscy. Nikt się nie ruszał. Matka głośno przełknęła ślinę i niemo się wpatrywała w ciotkę. Była blada, jej twarz zrobiła się pergaminowa, usta zsiniały i zaschły, jak suszona śliwka. Dziadkowie wyglądali, jakby byli sparaliżowani. Wujkowie mieli zamknięte oczy. A ja coraz bardziej zanikałem. Jakaś straszna ciemność gęstniała mi przed oczami, spod powiek czmychały sine cienie, a w środku mroków jakiś potwór z rogami się miotał.
– To było tak – usłyszałem niski, chrapliwy głos ciotki. – Któregoś dnia syn Bąka, Wołodźka, gdy matka podała śniadanie, zrobił się jakiś butny, niechętnie na nią patrzył, z gniewem podnosił oczy, a nigdy się tak nie zachowywał. Ojciec nie zwracał na to uwagi. Matka pomyślała, że się nie wyspał, ponieważ poprzedniego dnia poszedł do lasu i wrócił późną nocą. Od pewnego czasu tacy ukraińscy chłopcy jak on zbierali się poza wsią, o czymś żywo rozprawiali, a potem szli do lasu. Nic nadzwyczajnego w tym nie było. Młodzi mają różne zachcianki, tłumaczyła ciotka. Tym razem też coś we własnym gronie załatwiali. A potem ruszyli w stronę zagajnika. Tylko że po takich wyprawach Wołodźka się zmieniał. Już nie ganiał z chłopakami za piłką. Nie pomagał sąsiadom drewna rąbać ani snopów z pola zwozić. Zamknął się w sobie i rozmyślał. I właśnie tego ranka był ponury, ze zmiętą twarzą, nieswój i zamyślony. Matka, jak co dzień, podała mu śniadanie, jajecznicę z trzech jajek ze skwarkami z boczku, pajdę chleba z masłem i serem, na dodatek kawałek kiełbasy, ale on jeść nie chciał. Odsunął nerwowo miskę i burknął, że nie jest głodny. Na matkę nawet nie spojrzał. Tylko rzucał ukradkowe spojrzenia na ojca, jakby sprawdzał, czy ojciec widzi jego dziwne zachowanie. A stary Bąk patrzył w okno i nic nie mówił. Matka jeszcze raz zachęciła Wołodźkę, by jadł, ale on się już nie odezwał, tylko wzruszył ramionami, jakby go to nie dotyczyło. Scena powtórzyła się i następnego dnia. A był to dzień, gdy w pobliskim lesie polscy chłopi znaleźli martwe ciała dwu nieznanych osób. Wieść o tym lotem błyskawicy rozniosła się po okolicy. Zapanowała trwoga, że mordy do wsi się już zbliżają. Wołodźka nie zjadł tego dnia także obiadu. Matka popatrzyła na niego ze smutkiem, a on wyszedł z domu i wrócił dopiero pod wieczór. Matki wtedy w chacie nie było, poszła do swego dziadka po gęś na niedzielę. Wołodźka wszedł do izby i zastał samotnego ojca, który milcząco się w niego wpatrywał. Wołodźka wyczuł od progu, że ojciec ma do niego pretensje i spytał:
– Co jest, ojciec?
– Co się z tobą, Wołodźka, dzieje? – zagadnął ojciec. – Śniadania nie chcesz jeść, znikasz na cały dzień z domu, obiadu odmawiasz matce, dlaczego? – patrzył na niego w skupieniu. – Co się takiego stało, że tak się boczysz?
Wołodźka wzgardliwe wydął usta i palnął:
– Nie będę jadł z ręki Polki.
– Co? – nie zrozumiał ojciec.
Myślał, że się przesłyszał. Aż uniósł się z siedzenia.
– Nie będę jadł z ręki Polki – z butą powtórzył Wołodźka.
– Jakiej Polki? – ojciec wbił w niego wzrok.
– Twojej żony – hardo odparł Wołodźka.
Nie matki powiedział, tylko „twojej żony”.
Bąk ciężko usiadł na ławie i nie spuszczał z niego oczu. Musiało go to mocno dotknąć, bo wyczuł w słowach Wołodźki pogardę, ale powstrzymał gniew. Poruszał szczękami, lecz nie wybuchnął, choć z natury był gwałtowny. Jeszcze nie tak dawno tulił go do piersi, opowiadał mu bajki o rycerzach i królach, którzy śpią w górach, o Wernyhorze, duchach i zjawach, które nawiedzają żywych, a Wołodźka prosił go o nowe opowieści. Może rzeczywiście na popa by go wyświęcić, myślał już tak jak żona. I do wyższych szkół wysłać. Tak mu dobrze z oczu patrzy. A tu nagle takie zachowanie. Nie poznawał go. Nie rozumiał, dlaczego jego syn do swojej matki odnosi się jak do wroga, z niechęcią, a nawet z pogardą.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Strach. Opowiadania kresowe»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Strach. Opowiadania kresowe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Strach. Opowiadania kresowe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.