W DZIEŃ
Humorystyczna prawda
StaVl Zosimov Premudroslovsky
© StaVl Zosimov Premudroslovsky, 2019
ISBN 978-5-0050-8642-6
Создано в интеллектуальной издательской системе Ridero
Po tym, jak napisałem do mamy: «Chodź smalcu, cześć mamo!», Poszedłem w kierunku mojego głodnego schroniska i pomyślałem:
– Jaka jest różnica między Rosjanami, Amerykanami i Europejczykami?
– A ponieważ żyją i myślą logicznie, jesteśmy abstrakcyjni. – odpowiedziałem sobie i poszedłem dalej. Chciałem pić – strasznie i gryźć. Idę, więc idę ulicą w stronę betonowego ogrodzenia jakiegoś przedsiębiorstwa przemysłowego. Widzę, że robi się ciemno. Słyszę, że po drugiej stronie ogrodzenia ktoś cicho, ale przeszywająco, nie jest w stanie gwizdać. Odpowiedziałem tak samo. Widzę, że worek ziemniaczany leci z czegoś po drugiej stronie ogrodzenia, również wypełniony czymś na mnie. Odskoczyłem, a worek dotknął odejścia psa nieznanej rasy, który wyszedł niedługo przede mną. Podszedłem do niego, obejrzałem go z ciekawością i, niczego nie podejrzewając ani nie myśląc, rozwiązałem go, a tam… tam?! Tam był ciasno upakowany, nawet tłoczony wędzoną kiełbasą. Nie myśląc o niczym, wyciągnąłem jedną, złapałem torbę za jabłko Adama i, rzucając ją na ramiona, przyspieszyłem z prędkością Ferrari do mojego hostelu, pożerając po drodze niezapomniany patyk do kiełbasy.
Od razu chciałem się uczyć i żyć.
Co się wtedy stało? Kuzya. Lee: jest świstakiem, rzuca torbę z ziemniakami, jest także rodakiem z Syktywkaru, przyszedł do swojego przyjaciela i wspólnika: rodaka z wąwozu Aldyrbaguy, farmy «Daj mi jeść», której rolę grałem w niewoli i nie mówi po rosyjsku.
– Gdzie jest torba? – zapytała Kuzya.
– I rzuciłeś ją? – hebrajski odpowiedział na pytanie towarzyszu.
– A ty gwizdałeś?
– A ty..?
Potem nadchodzi cicha bitwa. Ale szczerze mówiąc, kiełbasa była gorzka i smaczna…
P.S.: Sprzedaliśmy podłogę torby rodzinie i zostaliśmy zalani morzem zalewu i głupoty… Sesja została zaprezentowana z hukiem…
Pewnego dnia, nie poddając się sesji, zabrali mnie w szeregi sił zbrojnych Związku Radzieckiego, czyli w armii. Tam w ciągu miesiąca zapomniałem o wszystkim, co studiowałem w przedszkolach, przedszkolu, liceum i dwóch szkołach zawodowych o numerze: siedemset osiem tysięcy dziewięćset czterdzieści trzy punkty dwadzieścia cztery setne, które znajdowały się na lewo od alei od brody do łysego miejsca, gdzie metro.
Stajemy, więc jesteśmy prawie na służbie przy wejściu do jednostki wojskowej i palimy papierosy przy wejściu. Potem nastąpił kryzys w naszym niespokojnym kraju. Czas był ciężki, papierosy trzy paczki miesięcznie. A nasza część znajduje się obok kołchozu «Byk wymion» i to prawda. Stajemy więc i palimy, a Baba-Jaga wystaje zza drzewa. To prawda, miała na imię Jadwiga. No cóż. – myślimy – stara laska i mimo to marzymy o krzakach z jeżynami. I krzyczy, przerywając nasze myśli. Jest głucha i ślepa.
– Och, żołnierze, odpowiedzcie, awww?!
– B, głupcze, co krzyczysz, stary? Jesteśmy osiemset dwa centymetry od ciebie?! Za płotem!!
– Jak?
– Bes! – odpowiedział ponownie oficer dyżurny. – Czego potrzebujesz, powiedz lub posiekaj marchewki?
– Ja, mówi bardzo stara babcia. – musisz iść na sprzedaż – i uśmiechnęła się – mała świnka, Boryusenka. Położę bimber na stole, a nawet mi go dam.
– Co jest teraz z tobą? Zapytałem człowieka, który widział świnie tylko w zoo, ale z jakiegoś powodu nazywa się je hipopotamami.
– Jak?
– Dras!! Co przyniosłeś ze sobą? Powtórzyłem głosem.
– Dam ci wieprzowinę … – nie słysząc ani nie rozumiejąc mojego pytania – odpowiedział stary.
– Po drodze miała muchomor. – Zasugerowałem przed moimi towarzyszami.
– A gdzie mieszkasz? – zapytał przyjaciel
– I przychodzisz do wioski i pytasz Yadu, nasze ulice są głupie.
– co? Arsen, czy co? Krzyczałem jej do ucha, jak do mikrofonu.
– Nie, moja droga! Hehe.. Zapytaj Yad Vigu!!
– A kiedy przyjść? – zapytał towarzysz.
– A w weekend, w południe! Po prostu go nie nakarmię. – odpowiedziała babcia i poszła zbierać kolczaste zielone krzewy.
Kończąc, poprosiłem kolegę.
– Towarzyszu, zabijałeś świnie?
– Oczywiście. Mieszkałem w mieście kolektywnym.
Nadeszła niedziela. Uciekliśmy do AWOL przez skrajny róg ogrodzenia. Dotarliśmy do wioski bez żadnych problemów i nie było nam trudno znaleźć jej chatę, tym bardziej, że we wsi było tylko pięć domów i schronisko z robotnikami, tartakami. Chodź, znaczy dla niej. I ona i bułka tarta, i sól, i nawet kozioł znaleziony. Jedliśmy naturalne jedzenie i piliśmy więcej.
– Cóż, stara kobieto? – zaczął towarzysz. – gdzie jest świnia?
– Tak, jest świnią, ukochaną w stodole. odpowiedziała i weszła do pokoju. Wyciąga pakiet pół metra. Rozkłada się i wyciąga miecz z V wieku pne, najwyraźniej z wieku. Zardzewiały, zardzewiały i uchwyt owinięty taśmą elektryczną.
– Tutaj, synowie, to mój zmarły Józef, w czasie I Wojny Światowej. W fabryce mięsnej zajmował i kroił wszystkich: nawet krowy i kurczaka.
Czułem się nieswojo, patrząc na jej przezroczysty wygląd Stachanowskiego. Przyjaciel wziął nóż z rąk kochanki…
– Daj spokój, powiedz mi. – Gdzie to uciekło, A?
Zamienia nas w stodołę.
– Tam – mówi – Moja ukochana Borusenka.
Szczerze, patrzę na tę Borusenkę, a moje oczy są za moimi uszami.
Jego zagroda została zestrzelona z desek ze szczelinami dwa na trzy. A ze szczelin szczelinowych fałdy i pręt wisi elastycznie. Najwyraźniej jest to prosiaczek Boryushishche pół życia i nie kłamie.
– Och, kochanie, pójdę do chaty. – szlochała babcia, zakrywając bezzębne usta kącikami szalika. – I jesteś bardziej ostrożny z boryusenka. Jestem jedynym z moich krewnych. Nie ma nikogo innego, opiekuję się nim od urodzenia. Do widzenia, moje bydło żeglarskie. Yyyyyyy!! – stara kobieta szlochała i natychmiast przestała szlochać jednym zamachem, zmieniając głos z piskliwego na basowy. – I nie zapomnijcie, chłopaki, mam go na sprzedaż…
– Wszystko będzie krzyczeć, babciu!!! – Towarzysz zachęcił mnie i zwrócił się do mnie. – A ty, mój przyjacielu, pomóż mi, otwórz bramę.
Podstępnie zbliżyłem się i obróciłem obrotnicę, brama warknęła, a świnia nawet nie poruszyła swoim uchem. Kopie draniu. Cóż, mój przyjaciel nie pomylił się od razu i z całej siły, jak tnie świnię niklem, sztyletował do połowy i wspiął się. Nikiel wielkości talerza. Po kilku sekundach świnia otworzyła prawe oko, a potem lewe. Potem nastąpił pisk, a «mamut» o imieniu Walczący wskoczył na kopyta wystające z jego brzucha, jego nogi nie zostały zaobserwowane.
Zerkając obiema oczami na sztylet, a potem prostując niebieskie blond źrenice w różnych kierunkach, świnia spojrzała na towarzysza. Po tym, jak zmrużyła oczy na rękojeści sztyletu, poruszyła ją niklem: w górę, w dół; góra, dół, wyrównane spojrzenie na towarzysza i szarpnęło tak mocno, że całe zagrody rozpadło się na masę wiórów. Świeży obornik skropił spod jego stóp i zakrył kilka kagańców, zrzucając je z wrony, która z ciekawością wpatrywała się w to, co się dzieje. Towarzysz już pędził w stronę ogrodu, przez dziedziniec ekonomicznej babkinii. Mamuta, z którą walczę, szybko dogoniła sprawcę, rozpraszając wszystkie żywe stworzenia, które miały pozwolenie na pobyt na tym podwórku. Babcia przykleiła się do okna, spłaszczając zadarty nos. Przykucnąłem na bok, po prostu skamieniały.
Читать дальше