To go rozbawiło.
– Poważnie, Berry, bardzo się cieszę.
Wiedział, że jest szczera. Miała mnóstwo własnych pieniędzy. Po rozwodzie założyła biuro nieruchomości w Santa Barbara i dobrze jej się wiodło.
– Dziękuję.
– Co zrobisz z pieniędzmi? Zostawisz je naszemu dziecku?
Ich syn studiował ekonomię.
– Nie będzie ich potrzebował, zrobi fortunę jako dyplomowany księgowy. Może dam trochę pieniędzy Jimowi Proustowi. Ma zamiar wystartować w wyborach prezydenckich.
– Co dostaniesz w zamian? Chcesz zostać ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Paryżu?
– Nie. Wystarczy mi funkcja naczelnego lekarza kraju.,
– Do diabła, Berry, widzę, że nie żartujesz. Nie powinieneś chyba mówić o tym przez telefon.
– To prawda.
– Muszę już kończyć, dzwoni właśnie do drzwi mój przyjaciel. Do widzenia, świat się zmienia. – Była to ich stara rodzinna rymowanka.
– W okamgnieniu, po zmartwieniu – odparł i odłożył słuchawkę.
Trochę przygnębiło go, że Vivvie wybiera się na randkę z przyjacielem – nie miał pojęcia, kto mógł nim być – podczas gdy jego czeka samotny wieczór ze szklaneczką whisky. Jeśli nie liczyć śmierci ojca, odejście Vivvie było najsmutniejszym wydarzeniem w jego życiu. Wcale jej o to nie winił: bez przerwy ją zdradzał. Ale w swoim czasie ją kochał i wciąż za nią tęsknił, trzynaście lat po rozwodzie. Fakt, że to była jego wina, jeszcze bardziej go zasmucał. Żarciki, jakie wymienili przez telefon, przypomniały mu, jak mile spędzali ze sobą czas, kiedyś dawno temu.
Włączył telewizor i czekając, aż zagrzeje się potrawka, zaczął oglądać Prime Time Live. Kuchnię wypełnił zapach ziół używanych przez Mariannę. Była wspaniałą kucharką. Może dlatego, że Martynika była kiedyś francuską kolonią.
Kiedy wyjmował potrawkę z piekarnika, ponownie zabrzęczał telefon. Tym razem dzwonił Preston Barek. Był wstrząśnięty.
– Telefonował do mnie przed chwilą Dick Minsky z Filadelfii – oznajmił. – Jeannie Ferrami umówiła się jutro na spotkanie w klinice Aventine.
Berrington usiadł ciężko na krześle.
– Chryste Panie – jęknął. – Jak, do diabła, tam trafiła?
– Nie wiem. Dicka nie było, telefon odebrał kierownik nocnego dyżuru. Powiedziała podobno, że kilka badanych przez nią osób leczyło się przed wielu laty w klinice i chce sprawdzić ich dokumentację. Prześle faksem upoważnienia i będzie tam o drugiej po południu. Na szczęście Dick zadzwonił w jakiejś innej sprawie i kierownik napomknął o jej telefonie.
Dick Minsky był jednym z pierwszych ludzi, których zatrudniła Genetico jeszcze w latach siedemdziesiątych. Pracował wtedy jako goniec; teraz pełnił funkcję dyrektora generalnego wszystkich klinik. Nigdy nie należał do wewnętrznego kręgu – jego członkami mogli być tylko Jim, Preston i Berrington – ale wiedział, że w przeszłości firmy kryją się sekrety. Był wzorem dyskrecji.
– Co kazałeś zrobić Dickowi?
– Oczywiście odwołać spotkanie. A jeśli mimo to się pojawi, wyrzucić ją na zbity pysk. Powiedzieć, że nie może obejrzeć dokumentacji.
Berrington potrząsnął głową.
– To może nie wystarczyć.
– Dlaczego?
– Jeszcze bardziej ją to zaintryguje. Spróbuje dobrać się do danych w jakiś inny sposób.
– W jaki?
Berrington westchnął. Prestonowi czasami kompletnie brakowało wyobraźni.
– Na jej miejscu zadzwoniłbym do Landsmanna, poprosiłbym do telefonu asystenta Michaela Madigana i powiedział mu, żeby przed sfinalizowaniem transakcji obejrzał dokumentację kliniki Aventine sprzed dwudziestu trzech lat. Facet zacząłby wtedy zadawać pytania, nieprawdaż?
– No dobrze, więc co proponujesz? – zapytał z irytacją Preston.
– Moim zdaniem powinniśmy zniszczyć wszystkie karty chorobowe z lat siedemdziesiątych.
W słuchawce zapadła cisza.
– Ależ, Berry, ta dokumentacja jest unikatowa. Pod względem naukowym po prostu bezcenna…
– Myślisz, że o tym nie wiem? – warknął Berrington.
– Musi być jakiś inny sposób.
Berrington westchnął. Bolał nad tym tak samo jak Preston. Marzył o dniu, kiedy ktoś napisze o ich pionierskich eksperymentach i świat dowie się o ich odwadze i naukowym geniuszu. Robiło mu się słabo na myśl o tym, że zniszczą tę historyczną dokumentację w tak wstydliwy i niegodny sposób. Ale nie sposób było tego uniknąć.
– Istnienie tych danych stanowi dla nas zagrożenie. Trzeba je zlikwidować. I lepiej to zrobić od razu.
– Co powiemy personelowi?
– Nie wiem, do diabła. Wymyśl coś, na litość boską. Nowa strategia przechowywania dokumentów. Nie dbam o to, co im powiesz, jeśli tylko zaczną je ciąć z samego rana.
– Chyba masz rację. W porządku, zaraz przedzwonię do Dicka. Zatelefonujesz do Jima i powiesz mu, co się zdarzyło?
– Jasne.
– Cześć.
Berrington wystukał domowy numer Jima Prousta. Telefon odebrała jego żona, złośliwa jędza o niemiłym głosie.
– Leżę już w łóżku, Berry, co się znowu, do cholery, dzieje? – zapytał Jim, kiedy przekazała mu słuchawkę.
Wszyscy trzej tracili już do siebie cierpliwość.
Berrington opowiedział mu, czego dowiedział się od Prestona i jakie podjęli w tej sprawie kroki.
– Dobre posunięcie – stwierdził Jim. – Ale to nie wystarczy. Ta Ferrami może nas zażyć z innej niańki.
Berrington poczuł, jak ogarnia go irytacja. Jima nie sposób było zadowolić. Bez względu na to, co się proponowało, zawsze opowiadał się za bardziej zdecydowaną akcją, surowszymi środkami. Po chwili jednak powściągnął gniew. Uświadomił sobie, że tym razem Jim ma rację. Jeannie okazała się prawdziwym gończym psem, uparcie idącym za tropem. Jedno niepowodzenie z pewnością jej nie powstrzyma.
– Zgadzam się – powiedział. – Słyszałem poza tym, że wypuścili z więzienia Steve'a Logana. Jeannie nie jest więc zupełnie sama. Musimy z nią coś zrobić.
– Trzeba ją postraszyć.
– Jim, na litość boską…
– Wiem, że się przed tym wzdragasz, Berry, ale trzeba to zrobić.
– Nawet się nie waż.
– Słuchaj…
– Mam lepszy pomysł, Jim, jeśli chcesz mnie wysłuchać.
– Dobrze, słucham.
– Mam zamiar ją wywalić.
Jim przez chwilę się nad tym zastanawiał.
– No nie wiem. Myślisz, że to załatwi sprawę?
– Jasne. Posłuchaj: ona wyobraża sobie, że trafiła na biologiczną anomalię. To rzecz, na której młody naukowiec może zrobić karierę. Nie ma pojęcia, co się za tym wszystkim kryje: uważa, że uniwersytet boi się po prostu złej prasy. Jeśli straci etat, nie będzie miała środków, a także motywacji, żeby dalej prowadzić poszukiwania. Za dużo czasu zajmie jej poza tym znalezienie nowej pracy. Przypadkowo wiem, że potrzebuje pieniędzy.
– Może masz rację.
Szybka zgoda Jima wzbudziła podejrzenie Berringtona.
– Nie zamierzasz chyba robić niczego na własną rękę? – powiedział.
– Na pewno uda ci się ją wywalić? – zapytał Jim, nie odpowiadając na jego pytanie.
– Jasne.
– W poniedziałek mówiłeś, że to uniwersytet, a nie pierdolona armia.
– To prawda, nie możesz tutaj wrzeszczeć na ludzi i oczekiwać, że zrobią, co im każesz. Ale żyję w świecie akademickim przez ostatnie czterdzieści lat i wiem, jak działa ta maszyneria. Kiedy to naprawdę konieczne, uwolnienie się od asystentki jest dla mnie dziecinnie łatwe.
– W porządku.
Berrington nie pozbył się do końca swoich podejrzeń.
– Na pewno się ze mną zgadzasz, Jim?
Читать дальше