– Ale nie mogliby wyjaśnić, skąd wzięli pieniądze – odparł David spokojnie. – Gdyby nagle wzbogacili się o sto tysięcy dolarów, ludzie mogliby zacząć coś podejrzewać. Ale jeśli stracili córkę i otrzymali pieniądze z ubezpieczenia, wszystko jest jasne i proste.
– Tylko że ich córka nie żyje! Oni by tego nie zrobili. Przecież ich znam. To moi rodzice i przysięgam, że nie są zdolni do takiej potworności. Nie zabiliby córki dla pieniędzy.
– Wiem, że nie chce pani o tym słyszeć – przerwał jej Quincy – ale wszystko wskazuje na to, że morderca obciął Meagan głowę, kierując się poczuciem winy, pochował ją ze skruchy, a owinął kocykiem z miłości. Widziałem tylko trzy przypadki, kiedy ciało dziecka było tak starannie okryte i pochowane. I we wszystkich przypadkach morderczynią była matka dziecka.
– Boże!
– Seryjni mordercy nie czują potrzeby, by owijać zwłoki w miękkie kocyki. Ale troska o dziecko, nawet gdy jest już za późno, nawet gdy stało się coś strasznego, jest cechą wybitnie macierzyńską. Opierając się na wszystkim, co mi wiadomo, chętnie otworzyłbym sprawę na nowo. I bardzo starannie przyjrzałbym się członkom rodziny. Zbadałbym ich motywy i wszystko, co naprawdę wydarzyło się w lecie siedemdziesiątego drugiego roku, włączając w to przyjaciół i krewnych. A zacząłbym od Patricii Stokes.
Hotel „Waltham” okazał się całkiem przyzwoity. Apartament z dwiema sypialniami był utrzymany w błękitach i fioletach i umeblowany wiktoriańskimi podróbkami. Jedna sypialnia znajdowała się na antresoli, druga na dole, naprzeciwko małej kuchni. David postawił swoją torbę w sypialni na parterze, bliżej drzwi. Melanie krążyła niespokojnie po salonie, nadal biała jak prześcieradło.
W aptece koło mieszkania Davida kupili podstawowe kosmetyki. Niestety, w pobliżu nie było sklepu z ubraniami, więc Melanie musiała się zadowolić starym podkoszulkiem Davida i za dużymi spodniami od dresu. Wyglądała w nich na bardzo drobną, zwłaszcza kiedy splotła ręce na piersi i stanęła przy oknie, wpatrzona w bezksiężycową noc. Z autostrady dochodził ryk pojazdów. Światło reflektorów omiatało jej twarz, rozbłyskiwało w oczach.
– No i? – odezwał się w końcu David. – Co sądzisz?
– Jest świetnie.
Czekał na coś więcej, ale nie odezwała się ani słowem. Nie wiedział, co powinien zrobić. Od czasu rozmowy z Quincym Melanie zamknęła się w sobie. Jej oczy przygasły i patrzyły martwym spojrzeniem; usta zacisnęły się w bezkrwistą linię. Dotarła do krańca wytrzymałości, pomyślał. Teraz albo się ugnie, albo złamie. Niestety, nie potrafił się zorientować, na co się zanosi, a to go trochę przerażało.
Melanie włączyła telewizor. Elegancka spikerka spoglądała poważnie w kamerę i mówiła:
– Dziś rano w centrum Bostonu miała miejsce strzelanina. Pokazano fasadę hotelu. Ludzie gapili się na drzwi wejściowe. Paru turystów robiło zdjęcia.
– Na razie nie wiadomo, co się stało – powiedziała spikerka i migawka skończyła się bez komentarza.
Melanie wyłączyła odbiornik. Wzięła gazetę, przejrzała ją, odłożyła. Wzięła popielniczkę. Ręce jej się trzęsły. Jezu, jakie ona ma małe dłonie, zauważył Dawid. Nie wyobrażał sobie, żeby kiedyś była zamknięta w szopie z kimś w rodzaju Russella Lee Holmesa.
Postawił laptopa na stole. Zamierzał pracować przez całą noc: szukać informacji, załatwić dokumenty. Punktualnie o siódmej rano miał się spotkać z Lairmore’em. Nie będzie miło. Lairmore lubił porządek, chciał mieć wszystko poukładane jak w pudełeczku. Nie będzie zadowolony, kiedy się dowie, że jego agenci badają sprawę morderstwa sprzed dwudziestu pięciu lat.
Poszedł do kuchni, wrzucił mrożonki do lodówki i zawahał się.
Plecy go zabolały. Cholera, ból narastał.
Nie spał dobrze, był zdenerwowany. No i strzelał, a kopnięcia broni nigdy nie wychodziły mu na zdrowie. Dobrze, że go przydzielono do tych nudnych papierzysk. Nie mógłby ganiać przestępców po ciemnych zaułkach. Nie był już Supermanem. Jego życie ograniczało się do trzech radosnych opcji każdej nocy: marchewka, kalafior czy brokuły?
Wybrał kalafiora i wetknął dwie torby mrożonek za pasek dżinsów. Wyglądał jak idiota i tak też się czuł.
Melanie nie siedziała już na kanapie. Wróciła do okna i stała z dłońmi na szybie. W jej postawie było coś przeraźliwie smutnego i zastraszonego.
Nagle nawiedziło go wspomnienie. Miał dziewięć lat, a matka wreszcie wróciła ze szpitala. Leżała na kanapie w salonie, a on, ojciec i Steven stali wokół niej. Ojciec i brat uśmiechali się z wysiłkiem. Ojciec wyjaśnił im to wcześniej: mama umiera. Nie można już nic zrobić. Teraz muszą być dzielni. Jak najdzielniejsi.
Mama potargała mu włosy, pogłaskała Stevena po policzku, jak dziecko, i odwróciła głowę spokojnie, z pokorą. W jej oczach było tyle bólu, że David stracił dech.
Wszyscy usiłowaliśmy być dla niej dzielni, zdał sobie wtedy sprawę. A tak naprawdę to ona była najdzielniejsza. Chcieliśmy być bohaterami, a ona była największą bohaterką z nas. Och, jego matka była najwspanialszą kobietą na świecie!
Niedługo potem rak zabrał ją z tego świata.
Wrócił do hotelowego pokoju. Teraz był dorosły. Stał z mrożonkami za paskiem spodni. Znany ból obejmował mu żebra.
Powinien być silniejszy. Powinien się zachowywać jak mężczyzna. Niech to szlag…
– Musisz się przespać – rzucił opryskliwie.
Melanie odwróciła się do niego. Jej twarz nie wyrażała nic.
– A ty? Co zamierzasz?
– Pracować. Jutro mam spotkanie z szefem, a potem z wywiadowcą Jaksem. Dużo roboty.
Zmarszczyła brwi!
– A co ja mam robić?
– Nie rzucać się w oczy. Odpocząć. Pooglądać telewizję.
– Pooglądać telewizję? – powtórzyła zduszonym głosem. Na policzki wystąpił jej ciemny rumieniec. Może jednak przesadził z tą beztroską. – Ależ oczywiście. Telewizję. Od dwóch dni podejrzewam, że jestem bachorem mordercy, adoptowanym przez innych morderców, którzy chcieli zatuszować swoją zbrodnią. I mam sobie pooglądać telewizję. Cholernie dobry pomysł. Cofnął się o krok. W nim także się gotowało. Trudno, nie znalazł właściwych słów. I co z tego? Był zwykłym facetem. Przepracowanym, niedocenionym, sfrustrowanym seksualnie facetem.
– Zabrałbym cię ze sobą – poinformował ją zimno – ale w FBI nie ma ochronki.
Zacisnęła pięści. Widział wyraźnie tętno pulsujące jej na szyi. Nagle zabrakło mu tchu.
Melanie chce walczyć, zdał sobie sprawę. Ma ochotę wrzeszczeć, krzyczeć, uciekać. Widział to wszystko w jej oczach.
Święta Melanie, dobra Melanie, idealna córka i siostra. Wreszcie ją zrozumiał. Chowała w sobie cały gniew, nienawiść, strach, ponieważ była adoptowana i nie mogła sobie pozwolić na niewdzięczność. Nie mogła być gorsza od Meagan.
Nagle zapragnął ją pocałować. Chciał się znaleźć tuż przy niej, dotknąć jej warg i poczuć, jak pulsują w nim uczucia. Dzika Melanie. Zraniona Melanie. Prawdziwa Melanie. Chciał uczciwości, a było to kłamstwo największe ze wszystkich.
– Chcę być sama – oznajmiła niespodziewanie.
– Ciągle się ukrywasz? Będziesz się dalej uśmiechać i udawać, że wszystko w porządku?
Zrobił krok w jej stronę.
– I kto to mówi! – Uniosła wysoko głowę. Usiłowała udawać spokój, ale widział, że jest wkurzona jak sto diabłów. Policzki jej płonęły, oczy także. Wyglądała wspaniale.
Zrobił jeszcze jeden krok. Pokręciła głową.
Читать дальше