Zdjął Melanie z kolan, wstał i odszedł parę kroków. Widział, że zrobił jej przykrość, ale nie potrafił się zmusić do powrotu.
– Ja… nie umiem o tym mówić – wyznał.
– Wiem.
– Muszę… no, muszę mieć trochę swobody.
– Wiem.
– Jezu, ile pecha można mieć w życiu?
Tym razem nie znalazła odpowiedzi. Zrobił wdech i wypuścił powietrze ze świstem. Pozbieraj się, Riggs, do cholery. Pozbieraj się. Rozejrzał się po pokoju.
– Robi się późno. Co ty na to?
– Tak, pora do łóżka. – Nagle oblała się rumieńcem. – To znaczy… spać. Każde w swoim pokoju.
– Ty idź na górą. Chcę być blisko drzwi.
– Naprawdę nie będzie cię przez cały dzień?
– Muszę iść na to spotkanie. Szef się trochę wkurzył, jak usłyszał o strzelaninie. Nie wiem, co sobie wyobrażasz, ale to się nie zdarza co dzień, zwłaszcza w sekcji przestępstw gospodarczych.
– Spisałeś się znakomicie – powiedziała z przekonaniem. – Obroniłeś mnie. Zraniłeś go.
Skrzywił się niechętnie.
– Po tylu godzinach strzelania do tarczy powinienem umieć trafić tam, gdzie by go zabolało.
– To był człowiek, nie tarcza.
– No, zobaczymy, co będzie, kiedy znowu się pojawi. Spróbuję nie siedzieć za długo w biurze. Wyśpij się, zamów duże śniadanie, odpocznij, złap oddech.
– Może tak zrobię – powiedziała po chwili milczenia. – Powinnam zadzwonić do matki.
– Nie.
– Tak. Nie mogę zniknąć na całą noc i nie dać jej znać. Nie masz pojęcia, jak ona się o mnie martwi.
Rzucił jej przeciągłe spojrzenie.
– Nie mów jej, co tu się naprawdę dzieje. To niebezpieczne. Ciągle nie wiemy, kto jest w to zamieszany i dlaczego.
– Powiem, że zostanę na noc u koleżanki.
– Tylko bez szczegółów. Szczegóły są niebezpieczne.
– Tak, sir – mruknęła. Zrobiła krok ku schodom, ale kiedy spojrzała na mroczną antresolę, ramiona same się jej zgarbiły.
– Wiesz co, zostawię światło zapalone – powiedział.
– Nie, nic się nie dzieje. Jestem dorosła. Nie boją się ciemności.
– Tak, ale ja jestem z FBI i, prawdę mówiąc, nie ma takiego agenta, który by nie spał przy zapalonym świetle. Przysięgam, że tak jest.
W jej uśmiechu było tyle wdzięczności, że serce mu się ścisnęło.
– Dziękuję.
Poszła na górę. Patrzył za nią, a strużki wody z mrożonego kalafiora ściekały mu po plecach.
Zajął się komputerem. Przyniósł faks, który dostał od Chenneya. Otworzył policyjne akta sprawy sprzed dwudziestu pięciu lat.
Pulsujący ból rozrywał mu plecy. Oczy piekły od niewyspania. Zrobił sobie rozpuszczalnej kawy i pracował dalej.
– Nie, nie chciałam tego powiedzieć! Melanie, pomieszałaś mi w głowie, wszystko mi się poplątało…
Melanie jakby jej nie słyszała.
– Mam rodzinę, bo wyglądałam jak zamordowana dziewczynka. Mam dom, twoją miłość… bo ty chciałaś ją odzyskać.
– Nie! Nie to chciałam powiedzieć…
– Tak, mamo, to. Wreszcie zbliżamy się do prawdy. Dlaczego w naszej rodzinie to takie trudne?
– Melanie, kochanie, posłuchaj mnie. Jestem tylko człowiekiem. Na początku… na początku nie byłam całkiem zdrowa. Może widziałam to, co chciałam widzieć. Wiedziałam, że nie jesteś Meagan. Pamiętasz, jak cię ubierałam w te koronkowe sukienki i jak ci kręciłam loki? Pamiętasz, jak się wtedy czułaś? A ja to dostrzegłam. Zdałam sobie sprawę, że robię ci krzywdę… i przestałam. Zdałam sobie sprawę, że jednak nie szukam Meagan. Już jej nie miałam, ale dzięki Bogu dostałam inną dziewczynkę, Melanie Stokes, która lubiła używane ubrania i stare meble. I przekonałam się, że kocham tę dziewczynkę z całego serca. Uleczyłaś mnie, skarbie. Jesteś moim największym szczęściem i przysięgam, że nie żyłaś w kłamstwie. Kocham cię. Przysięgam.
Nie usłyszała odpowiedzi. Tylko lodowate milczenie, oznaka wątpliwości jej córki, oznaka bólu.
Zamknęła oczy. Po policzku potoczyła się łza. Nie otarła jej.
– Melanie? – szepnęła.
– Kochałaś Meagan?
– O Boże, dziecko… Ponad życie. Znowu milczenie.
– Muszę… muszę już kończyć.
– Melanie, ciebie także kocham.
– Dobranoc, mamo.
– Melanie…
– Dobranoc.
Trzask odkładanej słuchawki. Patricia została sama w ciemnościach.
Wróciła myślą do tych ciepłych słonecznych dni w Teksasie, kiedy jeszcze miała swoją pierwszą ukochaną córeczkę. Pomyślała o liście zostawionym w jej samochodzie. I o synu, który już się nie odzywa do ojca. O Jamiem O’Donnellu i o wszystkich grzechach, których nie można odkupić.
– Już dość, Boże – szepnęła. – Ta rodzina już zapłaciła za wszystko.
Doktor William Sheffield spał na twardej szpitalnej kozetce. Nauczył się tego jeszcze jako stażysta. Minęła trzecia rano; zegarek na jego ręce zasygnalizował to cichym brzęczykiem.
William usiadł szybko, przechodząc z głębokiego snu do natychmiastowej przytomności – specjalność lekarzy. W głowie czuł pulsujący ból. Whisky, oczywiście.
Tego dnia wniósł do szpitala butelkę, którą opróżnił dla dodania sobie odwagi. Dotknął pistoletu ukrytego pod białym fartuchem. Nie chciał myśleć o tym, co wczoraj znalazł w domu – o stercie zdrowych, różowych wnętrzności i lśniącym czerwonym jabłku na łóżku. A w łazience na lustrze widniało zdanie: „Dostajesz to, na co zasługujesz”, wypisane krwią. Whisky zaniosła go do wyśnionego miejsca, w którym był złotym chłopcem, doskonałym anestezjologiem, człowiekiem, który zawsze wygrywał w ruletkę dzięki szczęśliwej ósemce.
– Jeszcze tylko paru – powtórzył Harper tego dnia.
– Nie, to zbyt ryzykowne – sprzeciwił się William.
– Nonsens! – krzyknął Harper, ale widać było, że on też się boi. W ostatnich czasach ten spokojny, opanowany Harper Stokes nie wydawał się już taki pozbierany. William przyłapywał go na nerwowym zerkaniu za siebie, jakby wielki doktor Stokes spodziewał się czegoś złego.
– Jeszcze tylko trzech – powiedział wreszcie Harper. – Jakoś sobie poradzisz. Spłacisz długi i zaczniesz od nowa, z czystym kontem. Jako anestezjolog ciągle wyciągasz pół miliona. Jeśli znowu nie zaczniesz grać, będziesz mógł prowadzić bardzo dobre życie. I nikomu nie stanie się krzywda, nikt się nie dowie. Przecież o to ci chodziło, nie?
Tak, o to mu chodziło. O piękny dom, piękny samochód, piękne ubrania. O wszystkie symbole sukcesu. Dlatego się zgodził. Kupił sobie whisky, a przed godziną wszedł na OIOM i bezczelnie podał fiolkę propranololu upatrzonemu kandydatowi.
Teraz pogrzebał w kieszeni fartucha i znalazł drugą igłę.
Wyszedł na korytarz.
O trzeciej nad ranem szpital zwolnił obroty. Przygaszono światła, żeby pacjenci mogli spać, pielęgniarki mówiły ciszej, maszyny pulsowały rytmicznie. Na korytarzach nie było nikogo. William zakradł się na OIOM.
Kandydat znalazł się rano. Tak właśnie William o nich myślał: kandydaci. Dzisiejszy miał sześćdziesiąt pięć lat. Zdrowy. Aktywny. Historia chorób serca w rodzinie: ojciec umarł w wieku pięćdziesięciu lat na zawał, i to na jego oczach. Dlatego po pierwszych bólach w klatce piersiowej kandydat zadzwonił na pogotowie.
Przeszedł przez wszystkie badania, w tym także fluoroskopowe, które wykazało, że nie ma zablokowanych tętnic. Dziś dostał znieczulenie, żeby nie wyciągnął sobie przez sen cewnika. Wyniki wyglądały dobrze. Jeszcze nie znaleziono żadnych niebezpiecznych enzymów. Najprawdopodobniej wypuszczono by go z samego rana.
Читать дальше