– Nie! Cholera, nie i koniec! Nie obchodzi mnie, jak wyglądasz, ani to, że pachniesz „Old Spice’em”. Nie obchodzi mnie, że nie kochałam się od nie wiem kiedy. Nie obchodzi mnie, że kochanie się z tobą byłoby o niebo lepsze niż rozmyślanie o Russellu Lee Holmesie…
– Więc o tym myślałaś! – wyrwało mu się tryumfalnie. Zacisnęła usta.
– Pewnie, że tak. Wziąłeś mnie na ręce, wtedy, pierwszego dnia, i przy tobie czułam się bezpiecznie. – Głos jej zadrżał. Westchnęła tęsknie, a to westchnienie pociągnęło go ku niej. Ale Melanie potrząsnęła głową i znowu była spokojna. – Ale to nie była prawda, co? To nie był akt dobroci, tylko obowiązek służbowy. Okłamałeś mnie! Mam już tego dość, wszyscy mnie okłamują!
– Miałem zadanie do wykonania. Nie wszystkie kłamstwa są takie same. Parsknęła nieprzyjemnym śmiechem.
– To tylko słowa. Tylko słowa. Boże, Boże…
Osunęła się na krzesło. David posłał wszystko do diabła i podszedł do niej.
Opierała mu się, uciekała. Objął ją ramieniem; jeśli go zdzieli pięścią, będzie mógł mieć pretensję tylko do siebie. Ale nie uderzyła. Westchnęła, rozpaczliwie i bezbronnie. A potem silna, samodzielna Melanie Stokes rzuciła mu się w ramiona.
Była taka malutka… Prawie jej nie czuł. I te jedwabiste jasne włosy, i cytrusowy zapach… Chciał, żeby była przy nim bezpieczna. Zmiłuj się, Boże, ale chciał być jej bohaterem.
Posadził ją sobie na kolanach i zaczął kołysać.
Nie płakała. Domyślił się już, że nie mogła. Zacisnęła dłonie na jego bluzie, schowała twarz na piersi. Oparł policzek na jej głowie.
– Kocham ich – szepnęła. – To moja rodzina, a ja ją kocham. Czy to źle?
– Nie – wymamrotał ochryple. – Nie.
– Zawsze dawali mi wszystko. Bawili się ze mną, kochali mnie. Boże, chodzili ze mną na wyprzedaże. Stokesowie na wyprzedażach. Przecież wtedy mnie nie oszukiwali. To niemożliwe.
– Nie wiem. Nie wiem.
Mocniej zacisnęła pięści.
– Znowu mam dziewięć lat. Obudziłam się w szpitalu z tymi przewodami i igłami w ciele, ale tym razem nikt po mnie nie przyjdzie. Tym razem nie ma nikogo.
– Ciii…
Zaczęła płakać, więc pocałował ją w czubek głowy. I jeszcze raz, tylko mocniej. Odgarnął jej włosy, scałował łzy z policzków. A w chwilę potem całował już jej kark, czoło, uszy. Wszystko, byle nie usta. Nie przekraczać granicy, nie przekraczać granicy.
Podniosła twarz. Musnął kącik jej warg, brodę, czubek nosa, dołeczek w policzku.
– Jeszcze – szepnęła. – Jeszcze…
Więc pocałował szyję, delikatnie, jakby był nastolatkiem. Objął wargami płatek ucha i przesunął po nim językiem. Westchnęła, poruszyła się niespokojnie. Skubnął jej ucho zębami, a ona naparła na jego krocze. Teraz oboje oddychali bardzo szybko.
Miała długą, piękną szyję. Ach, ta szyja… I policzki. Gładkie jak jedwab. Przesunął wargami po linii szczęki, a potem wrócił, jakby przyciągał go magnes, do kącika ust. Oddech Melanie parzył mu skórę. Czuł jej napięcie, oczekiwanie pełne uniesienia. Gdyby któreś z nich odrobinę odwróciło głowę, jeden pocałunek przeważyłby szalę. Jej usta, rozchylające się łakomie. Wspaniały, upajający zapach Melanie Stokes.
Czuł jej drżenie. Boże, serce mu się rwało na strzępy.
Powoli, bardzo powoli oderwał się od niej. Oboje westchnęli, a to o czymś świadczyło.
Prowadził dochodzenie przeciwko jej ojcu i nadal nie powiedział jej całej prawdy. A przecież wychowano go na innego człowieka. Jeśli nawet nie mógł być baseballistą, o czym marzył jego ojciec, potrafił zachować się jak mężczyzna.
– Jak się czujesz? – szepnął po chwili.
– Lepiej.
Nadal dotykała jego krocza. Najwyraźniej jej to nie przeszkadzało. Cóż, jemu także nie. To jeden z plusów bycia dorosłym. Można się swobodnie przytulać.
Owinął sobie na palcu pasmo jej włosów. Miała piękne włosy. I pięknie pachniały. Można by w nich zanurzyć obie ręce i twarz.
Erekcja zaczęła się robić niewygodna. Musiał zmienić pozycję.
– Używasz „Old Spice’a” – wymamrotała Melanie. – Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze tego używa.
– Mój ojciec – wyjaśnił z roztargnieniem i zajął się badaniem malutkiego, podobnego do muszelki uszka.
– Jesteście ze sobą blisko, prawda?
– Byliśmy. – Miała ładne uszy. Pewnie ma także śliczne paluszki u stóp, pomyślał.
Podniosła głowę i spojrzała na niego.
– Byliście?
– To się zmieniło. Tak bywa.
– Przez twoją chorobę? Czy ojciec jest tak samo rozmowny, jak ty?
– Wszystkiego nauczyłem się od niego.
– Ach, tak. I nie ma już matki, która was ze sobą łączyła. To niedobrze.
– Chyba tak. – Nigdy o tym nie myślał w ten sposób. Może miała rację.
– Opowiedz mi o matce – poprosiła poważnie. – Powiedz mi, jak to jest, kiedy się mieszka z ludźmi, którzy na pewno są twoimi rodzicami i zawsze będą cię kochać.
Nie mógł odpowiedzieć. Ból w jej oczach był tak wielki, że gardło mu się ścisnęło.
– Proszę…
– Nie wiem. Niewiele pamiętam. Wiesz, jakie są dzieci. Dostajesz świat i uważasz, że ci się należy.
– Czy piekła ciasteczka? Kiedy leżałam w szpitalu, wyobrażałam sobie mamę w białym fartuszku z falbankami, piekącą ciasteczka z czekoladą. Nie wiem, dlaczego mi to przyszło do głowy.
– Tak, piekła ciastka. Z czekoladą. I makaroniki. I takie z zielonym lukrem na dzień świętego Patryka. Boże, od dawna o tym nie myślałem. – Potarł czoło.- I, eee… czytała nam bajki. I kazała nam sprzątać. Śmiała się nawet z opowieści ojca. I była bardzo ładna. Pamiętam, że według mnie była najładniejsza na całym osiedlu.
– Była wspaniała.
– Tak – szepnął. – Była. Pamiętam… Pamiętam, jak wróciła z tatą ze szpitala. Kazali nam usiąść. Pamiętam, że trzymali się za ręce, a tato płakał. Pierwszy raz w życiu widziałem, że płakał. Potem powiedzieli: „Rak”. Tylko tyle. „Rak”, jakby to wyjaśniało wszystko.
– Nie wiem, jak to wyjaśnić dziecku.
– Oni też nie wiedzieli. Ojciec powiedział, że musimy pomagać mamie w domu, więc razem z bratem zabrałem się do sprzątania zaraz tego pierwszego dnia. Po raz pierwszy w życiu sprzątaliśmy łazienkę i było to spore zaskoczenie. Do twojej wiadomości: mydło nie czyści nierdzewnej stali. A żebyś nas widziała z odkurzaczem…!
– Narobiliście bałaganu?
– Wessało nam zasłony. Kto by pomyślał? Uśmiechnęła się.
– Musieliście wyglądać słodko.
– Aha. Mama poszła na chemioterapię, a my wyszorowaliśmy podłogę w kuchni. Zaczęły się naświetlania, umyliśmy okna. Matka nie wstawała z łóżka, wypraliśmy dywany. Sąsiedzi nieustannie do nas wstępowali. Przynosili nam zapiekanki i takie różne, bo kiedy żona „nie czuje się dobrze”, mąż i dzieci z pewnością głodują. Chwalili nas za to, że tak pięknie sprzątamy w domu, że tak dobrze wyglądamy. Jacy z nas dzielni chłopcy. Mama wróciła do szpitala. Zdjęliśmy pościel z łóżek i wymyliśmy wszystkie meble. Wypraliśmy zasłony, wypolerowaliśmy sztućce. A potem wróciła do domu. Wróciła do domu, położyła się w naszym przepięknie wysprzątanym salonie i umarła. Bo rak jest właśnie taki. Zabija cię, nawet jeśli masz wspaniałych synów i wspaniałego męża, którzy wychodzą ze skóry, żeby utrzymać cię przy życiu.
Nie wiedziała, co powiedzieć.
– Bardzo mi przykro…
Wzruszył ramionami. Był bardziej wstrząśnięty niż się spodziewał. Nie znalazł odpowiednich słów, by zmienić nastrój. Nigdy o tym nie myślał. Nie myślał i już. A teraz czuł się bezbronny.
Читать дальше