Stukot kroków na marmurowej posadzce odbijał się zbyt głośnym echem w moich uszach. Zorientowałem się, że nie zdążę. Przystanąłem i patrzyłem, jak zamykają się drzwi windy.
Do diabła.
Nacisnąłem guzik. Natychmiast otworzyły się drzwi drugiej kabiny. Skierowałem się do niej, ale natychmiast przystanąłem. I co mi to da? Nie wiedziałem, na którym piętrze Sheila wysiądzie. Spojrzałem na wyświetlacz nad drzwiami pierwszej windy. Cyfry zmieniały się. Czwarte piętro, potem piąte.
Czy Sheila była jedyną pasażerką windy? Tak mi się zdawało.
Winda stanęła na ósmym piętrze. No dobrze. Ponownie nacisnąłem guzik. Druga kabina wciąż stała na parterze. Wpadłem do środka i wybrałem ósme piętro, wbrew zdrowemu rozsądkowi mając nadzieję, że dotrę tam, zanim ona zniknie w swoim pokoju. Drzwi zaczęły się zamykać. W ostatniej chwili w szparze pojawiła się dłoń. Drzwi znowu się otworzyły. Spocony mężczyzna w szarym garniturze z westchnieniem wszedł do środka i skinął mi głową. Nacisnął dziesiąte piętro. Drzwi zamknęły się i ruszyliśmy w górę.
– Gorąco – zauważył.
– Taak.
– Znowu westchnął.
– Dobry hotel, nie sądzi pan?
Turysta, pomyślałem. Milion razy jeździłem windą w Nowym Jorku. Wszyscy nowojorczycy znali zasady: patrzeć na migające cyferki, z nikim nie nawiązywać rozmowy.
Odparłem, że owszem, całkiem przyjemny, a kiedy drzwi rozsunęły się, wypadłem z kabiny. Korytarz był długi. Spojrzałem w lewo. Nikogo. Popatrzyłem w prawo i usłyszałem trzask zamykanych drzwi. Pomknąłem w tym kierunku jak ogar za zwierzyną. Po prawej, pomyślałem. Na końcu korytarza.
Podążyłem za tym tropem, jeśli wybaczycie przenośnię, po czym wydedukowałem, że były to drzwi pokoju 912 lub 914. Spojrzałem najpierw na jedne, potem na drugie. Przypomniałem sobie tę scenę z Batmana, kiedy Kobieta Kot mówi, że jedne drzwi prowadzą do niej, a drugie do żywego tygrysa. Batman źle wybrał. Do licha, ja nie jestem Batmanem.
Zastukałem do obu. Stanąłem pomiędzy nimi i czekałem. Nic.
Zapukałem ponownie, tym razem mocniej. Moje wysiłki zostały wynagrodzone, gdy usłyszałem dźwięki dochodzące zza drzwi pokoju numer 912. Przesunąłem się. Poprawiłem kołnierzyk koszuli. Usłyszałem szczęk zdejmowanego łańcucha. Sprężyłem się. Gałka obróciła się i drzwi się uchyliły.
Mężczyzna był krępy i najwyraźniej wściekły. Miał na sobie podkoszulek z dekoltem i pasiaste bokserki.
– Czego? – warknął.
– Przepraszam. Szukam Donny White. Podparł się pod boki.
– Czy ja wglądam na Donnę White?
Z głębi pokoju dochodziły dziwne odgłosy. Wsłuchałem się w nie. Jęki, pomruki udawanej rozkoszy. Mężczyzna spojrzał mi w oczy, ale był wyraźnie nieswój. Cofnąłem się. Kablówka, pomyślałem. Filmy na zamówienie. Facet oglądał fikołki. Porno.
– Hm, przepraszam – mruknąłem.
W porządku, możemy skreślić pokój 912. A przynajmniej taką miałem nadzieję. Szaleństwo. Podniosłem rękę, aby zapukać do pokoju 914, gdy usłyszałem głos.
– Mogę panu pomóc?
Odwróciłem się i na końcu korytarza zobaczyłem przysadzistego, ostrzyżonego na jeża mężczyznę w niebieskim blezerze. Na klapie blezera widniało logo, a na prawym ramienia opaska. Nadął się. Należał do ochrony hotelu i był z tego dumny.
– Nie, poradzę sobie – odparłem.
Zmarszczył brwi.
– Jest pan gościem tego hotelu?
– Tak.
– Numer pańskiego pokoju?
– Nie mam numeru pokoju.
– Przecież powiedział pan…
Mocno zapukałem do drzwi. Zwalisty Jeż przyspieszył kroku. Przez chwilę myślałem, że rzuci się na mnie, żeby własnym ciałem odgrodzić mnie od drzwi, ale zatrzymał się w ostatniej chwili.
– Proszę pójść ze mną – powiedział.
Zignorowałem go i ponownie zapukałem. Nadal żadnej odpowiedzi. Zwalisty Jeż położył dłoń na moim ramieniu. Strząsnąłem ją, zastukałem ponownie i krzyknąłem: „Wiem, że nie jesteś Sheilą!”.
To zaskoczyło Zwalistego Jeża. Staliśmy i obserwowaliśmy drzwi. Nikt nie otwierał. Zwalisty Jeż znowu wziął mnie za ramię, tym razem delikatniej. Nie stawiałem oporu. Zwiózł mnie na dół i odprowadził do wyjścia.
Znalazłem się na chodniku. Odwróciłem się. Zwalisty Jeż nadął się i założył ręce na piersi. I co teraz?
Następna nowojorska zasada: nie wolno stać w jednym miejscu na chodniku. Należy się poruszać. Ludzie nie spodziewają się, że ktoś może stanąć im na drodze. Niektórzy omijają cię, ale nikt się nie zatrzyma.
Poszukałem bezpieczniejszego miejsca. Rzecz w tym, żeby pozostać jak najbliżej budynku, na samym skraju chodnika. Skuliłem się w pobliżu wielkiej szyby wystawowej, wyjąłem telefon komórkowy, zadzwoniłem do hotelu i poprosiłem o połączenie z pokojem Donny White. Usłyszałem następne „z przyjemnością” i dzwonek.
Nikt nie podniósł słuchawki.
Tym razem zostawiłem krótką wiadomość. Podałem mój numer telefonu komórkowego i poprosiłem, żeby do mnie zadzwoniła. Starałem się, żeby nie zabrzmiało to błagalnie.
Schowałem telefon do kieszeni i ponownie zadałem sobie pytanie: co teraz?
Moja Sheila była w hotelu. Na samą myśl o tym ogarniała mnie euforia. Nakazałem sobie spokój – byłem za bardzo stęskniony.
Skup się, poleciłem sobie w duchu. Przede wszystkim, czy jest inne wyjście z hotelu? Przez piwnicę lub na tyły budynku? Czy zauważyła mnie przez ciemne okulary, które miała na nosie? Jeśli tak, to dlaczego wsiadła do windy? Czy podążając za nią, błędnie odgadłem numer pokoju? To możliwe. Wiedziałem, że jest na ósmym piętrze. Zawsze to coś. A może nie? Jeśli mnie zauważyła, czy mogła wysiąść nie na swoim piętrze, żeby mnie zmylić?
Czy jest sens tu stać?
Nie wiedziałem, co robić. Na pewno nie mogłem wrócić do domu. Zaczerpnąłem tchu. Patrzyłem na przemykających licznych przechodniów, tworzących zbity tłum. Nagle, zupełnie niespodziewanie, zobaczyłem Sheilę.
Serce mi zamarło.
Stała i patrzyła wprost na mnie. Byłem zbyt wstrząśnięty, żeby się poruszyć. Czułem, jak coś we mnie pęka. Przycisnąłem dłoń do ust, żeby powstrzymać krzyk. Ruszyła w moją stronę. Miała łzy w oczach. Potrząsnąłem głową. Nie zatrzymała się. Podeszła i mnie objęła.
– Wszystko w porządku – szepnęła.
Zamknąłem oczy i wziąłem ją w ramiona. Przez długą chwilę po prostu się przytulaliśmy. Nic nie mówiliśmy, nie ruszaliśmy się. Napawaliśmy się swoją bliskością.
– Naprawdę nazywam się Nora Spring.
Siedzieliśmy na dolnym poziomie Starbucks przy Park Avenue, w kącie opodal awaryjnego wyjścia pożarowego. Oprócz nas nikogo tam nie było. Ona wciąż patrzyła na schody, ponieważ obawiała się, że ktoś mógł mnie śledzić. Lokal, tak jak wiele innych, miał wystrój w barwach ziemi, surrealistyczne malowidła na ścianach i duże fotografie brązowoskórych ludzi z przesadnym entuzjazmem zrywających strąki kawy. Ona trzymała w obu dłoniach mrożoną kawę ze śmietanką, ja wybrałem cappuccino.
Fotele były purpurowe, za duże, ale wystarczająco miękkie. Zestawiliśmy je razem. Trzymaliśmy się za ręce. Oczywiście nie mogłem zebrać myśli. Chciałem poznać odpowiedzi na wszystkie pytania. Jednak przede wszystkim, i to było najważniejsze, przepełniała mnie radość. Zdumiewające, uspokajające uczucie. Byłem szczęśliwy. Moja ukochana wróciła, to najważniejsze. Nic innego się nie liczyło. Upiła łyk kawy.
– Przepraszam – powiedziała. Uścisnąłem jej dłoń.
Читать дальше