– Co teraz zrobimy? Założyłem ręce na piersi.
– Donna White.
– Pseudonim, który kupiła od Goldbergów?
– Właśnie. Twoi ludzie sprawdzili linie lotnicze? Przytaknął.
– Usiłowaliśmy wytropić, jak dostała się na zachód.
– Możesz powiedzieć agencji, żeby rozszerzyli zakres poszukiwań?
– Chyba tak.
Stewardesa podała nam lunch. Mój mózg wciąż pracował na najwyższych obrotach. Ten lot bardzo dobrze mi zrobił. Dał mi czas do namysłu. Niestety, miałem również czas, by ocenić realia i dostrzec konsekwencje. Zwalczyłem pokusę. Nie chciałem, żeby nadzieja zmąciła mi trzeźwość sądu. Nie teraz. Jeszcze wiedziałem za mało. Mimo wszystko…
– To wiele wyjaśnia – orzekłem.
– Na przykład?
– Jej tajemniczość. To, że nie lubiła się fotografować, jej niechęć do rozmawiania o przeszłości. Miała tak niewiele rzeczy.
Squares skinął głową.
– Pewnego razu Sheila… – urwałem, bo nosiła inne imię. – Ona popełniła błąd i wspomniała, że wychowała się na farmie, a przecież ojciec prawdziwej Sheili Rogers pracował w firmie produkującej silniki do bram garażowych. Pamiętam, jak przeraziła się, gdy zaproponowałem, aby zatelefonowała do swoich rodziców. Sądziłem, że nie chce kontaktować się z nimi z powodu nieszczęśliwego dzieciństwa.
– Natomiast ona ukrywała swoją prawdziwą tożsamość.
– Właśnie.
– Zatem prawdziwa Sheila Rogers – ciągnął Squares, patrząc mi w oczy – ta, którą dopiero co pochowaliśmy, kręciła z twoim bratem?
– Na to wygląda.
– I to jej odciski palców znaleziono na miejscu zbrodni.
– Właśnie.
– A twoja Sheila? Wzruszyłem ramionami.
– W porządku – rzekł Squares. – Zakładamy, że kobieta towarzysząca Kenowi w Nowym Meksyku, ta widziana przez sąsiadów, to była zamordowana Sheila Rogers?
– Tak.
– Towarzyszyła im dziewczynka. Milczałem. Squares spojrzał na mnie.
– Myślisz o tym samym co ja? Przytaknąłem.
– Ta mała to Carly, a Ken zapewne jest jej ojcem.
– Taak.
Oparłem się wygodnie i zamknąłem oczy. Squares otworzył pudełko z jedzeniem, sprawdził zawartość i przeklął linie lotnicze.
– Will?
– Tak.?
– Domyślasz się, kim jest kobieta, którą kochałeś? Nie otwierając oczu, odparłem:
– Nie mam pojęcia.
Zanim Squares pojechał do siebie, obiecał zadzwonić do mnie natychmiast, gdy tylko dowie się czegoś o Donnie White. Wszedłem do budynku, półżywy ze zmęczenia. Dotarłem do drzwi mieszkania i włożyłem klucz do zamka. Ktoś położył dłoń na moim ramieniu. Odskoczyłem, przestraszony.
– Wszystko w porządku – usłyszałem.
Ochrypły głos należał do Katy Miller. Nosiła kołnierz ortopedyczny. Twarz miała opuchniętą, oczy przekrwione. W miejscu gdzie kończył się kołnierz, widziałem ciemnopurpurowe i żółte sińce.
– Dobrze się czujesz? – zapytałem.
Kiwnęła głową. Uściskałem ją ostrożnie, tylko samymi dłońmi, trzymając się z daleka, żeby nie zrobić jej krzywdy.
– Nie jestem ze szkła – powiedziała.
– Kiedy wyszłaś? – spytałem.
– Kilka godzin temu. Nie mogę tu długo zostać. Gdyby mój ojciec wiedział, gdzie jestem… Podniosłem rękę.
– Nie mów nic więcej.
Otworzyłem drzwi i weszliśmy do środka. Idąc, krzywiła się z bólu. Dotarliśmy do kanapy. Zapytałem, czy chce się czegoś napić lub coś zjeść. Podziękowała.
– Na pewno nie powinnaś zostać w szpitalu?
– Powiedzieli, że wszystko będzie dobrze, tylko muszę odpocząć.
– Jak wymknęłaś się ojcu? Spróbowała się uśmiechnąć.
– Jestem uparta.
– Widzę.
– Nakłamałam.
– Niewątpliwie.
Nie mogąc poruszyć głową, zerknęła na mnie samymi oczami, w których stanęły łzy.
– Dziękuję ci, Will. Potrząsnąłem głową.
– Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to była moja wina.
– Bzdura.
Usiadłem wygodniej.
– Podczas napadu wołałaś „John”. Tak przynajmniej usłyszałem.
– Policja mówiła mi o tym.
– Nie pamiętasz tego? Przecząco pokręciła głową.
– A co pamiętasz?
– Dłonie na mojej szyi. – Spojrzała w dal. – Spałam. Nagle ktoś chwycił mnie za gardło. Pamiętam, że nie mogłam złapać tchu.
Zamilkła.
– Czy wiesz, kim jest John Asselta? – zapytałem.
– Taak. Przyjaźnił się z Julie.
– Może myślałaś o nim?
– Wtedy, kiedy wołałam „John”? – zastanowiła się. Nie mam pojęcia, Will. Dlaczego pytasz?
– Myślę… – przypomniałem sobie, że obiecałem Pistillo trzymać ją od tego z daleka -…że on mógł mieć coś wspólnego z morderstwem Julie.
Przyjęła to bez mrugnięcia okiem.
– Mówiąc, że mógł mieć coś wspólnego…
– W tej chwili tylko tyle mogę powiedzieć.
– Mówisz jak policjant.
– To był niezwykły tydzień.
– Powiedz mi, czego się dowiedziałeś.
– Wiem, że jesteś ciekawa, ale uważam, że powinnaś słuchać lekarzy. Przeszyła mnie wzrokiem.
– Co to ma znaczyć?
– Sądzę, że musisz odpocząć.
– Chcesz, żebym trzymała się od tego z daleka?
– Tak.
– Boisz się, że znów stanie mi się krzywda.
– Właśnie.
W jej oczach pojawił się groźny błysk.
– Potrafię o siebie zadbać.
– Niewątpliwie. Jednak teraz sytuacja stała się bardzo niebezpieczna.
– A przedtem jaka była?
– Posłuchaj, musisz mi zaufać.
– Will?
– Tak?
– Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
– Nie chcę się ciebie pozbywać – odparłem. – Jednak muszę cię chronić.
– Nie możesz – powiedziała cicho. – I dobrze o tym wiesz. – Katy przysunęła się do mnie. – Muszę poznać prawdę. Ty bardziej niż ktokolwiek powinieneś to zrozumieć.
– Rozumiem.
– A więc?
– Obiecałem, że nic nie powiem.
– Komu obiecałeś? Pokręciłem głową.
– Po prostu zaufaj mi, dobrze? Wstała.
– Nie.
– Ja tylko próbuję cię…
– A gdybym to ja ci powiedziała, żebyś spadał, usłuchałbyś? Spuściłem głowę.
– Nie mogę ci nic powiedzieć. Ruszyła do drzwi.
– Zaczekaj! – zawołałem.
– Nie mam czasu – rzuciła. – Ojciec będzie się zastanawiał, gdzie się podziewałam. Wstałem.
– Zadzwoń do mnie, dobrze?
Podałem jej mój numer telefonu komórkowego. Jej numer pamiętałem. Wyszła, trzasnąwszy drzwiami.
Katy Miller wyszła na ulicę. Szyja bolała ją jak diabli. Zbytnio się forsowała, wiedziała o tym, ale nic nie mogła na to poradzić. Kipiała ze złości. Czy tamci dotarli do Willa? Wydawało się to mało prawdopodobne. A jeśli jest równie zły jak reszta? A jeśli nie? Może naprawdę wierzył, że ją obroni.
Teraz będzie musiała działać jeszcze ostrożniej.
Zaschło jej w gardle. Chciało jej się pić, lecz przełykanie wciąż sprawiało ból. Zastanawiała się, kiedy jej to przejdzie. Miała nadzieję, że wkrótce. Najpierw jednak dokończy tę robotę. Sama to sobie obiecała. Nie ustąpi ani nie zaniecha, dopóki mordercy Julie nie spotka sprawiedliwa kara – taka czy inna.
Skierowała się na południe do Osiemnastej, a potem na zachód, do dzielnicy przetwórni mięsa. Teraz panował tu spokój, typowy dla krótkiej przerwy między warkotem ciężarówek za dnia a perwersyjnym życiem nocy. Całe miasto było takim teatrem wystawiającym dwie różne sztuki, z innymi dekoracjami, scenariuszami, a nawet aktorami. Jednak w dzień czy w nocy nad tą ulicą zawsze unosiła się woń rozkładu. Nie dało się jej pozbyć. Katy nie wiedziała, czy to odór zepsutego mięsa, czy dusz.
Читать дальше