– A co w takim razie z myśliwymi, którzy zabijają zwierzęta nie po to, by je zjeść?
– Większość zjada to, co upolują.
– A co z zabijającymi dla sportu? Dla sportu też się zabija.
– Owszem.
– Co z nimi? Co z zabijaniem wyłącznie dla rozrywki?
– W odróżnieniu od czego? Zabicia dla pary butów? Dla ładnego płaszcza? Czy spędzenie dnia na wolnym powietrzu, zrozumienie i docenienie bujnego piękna przyrody jest mniej warte od skórzanego portfela? Czy warto zabijać zwierzęta dlatego, że zamiast paska z tworzywa sztucznego wolisz pasek ze skóry? Czy nie warto zabijać ich po prostu dla samej przyjemności polowania?
Myron nie odpowiedział.
– Pan wybaczy, że na pana wsiadłam. Po prostu drażni mnie powszechna hipokryzja. Wszyscy chcą ratować wieloryby, a co z tysiącami ryb i krewetek, które co dzień pochłania wieloryb? Czy ich życie nic nie jest warte, bo nie budzą sympatii? Czy zwrócił pan uwagę, że nikt nie chce ratować brzydkich zwierząt? Ci sami ludzie, dla których polowania to barbarzyństwo, wznoszą specjalne ogrodzenia, żeby jelenie nie niszczyły ich ukochanych ogrodów. Jeleni robi się za dużo i padają z głodu. Czy to lepsze?
A ekofeministki? Mówią, że mężczyźni polują, a kobiety są na to za delikatne. Seksistowskie brednie.
Chcą być ekolożkami? Chcą się zbliżyć do natury? No, to muszą zrozumieć powszechne prawo przyrody: zabijasz albo giniesz.
Obrócili się i spojrzeli na naoczny dowód jej tezy – jelenia.
– No, ale nie przyszedł pan tu na wykład – powiedziała. Zwłoka była po myśli Myrona, lecz nadszedł czas, by przejść do rzeczy.
– Tak jest, proszę pani.
– Proszę pani? – Sophie Mayor zaśmiała się niewesoło. – To brzmi groźnie. Myron spojrzał jej w twarz. Nie odwróciła wzroku.
– Proszę mówić mi po imieniu – dodała. Skinął głową.
– Mogę zadać bardzo osobiste, być może bolesne pytanie, Sophie?
– Do odważnych świat należy.
– Czy miała pani jakąkolwiek wiadomość od córki po jej ucieczce z domu?
– Nie – padła szybka odpowiedź.
Sophie Mayor wzrok miała pewny, głos silny, ale pobladła.
– Więc nie ma pani pojęcia, gdzie jest?
– Żadnego.
– Pracował pan kiedyś w policji.
– Niezupełnie.
– Słyszałam coś o tym od Clipa Arnsteina.
Myron milczał. Clip Arnstein, menedżer Celtów, który ściągnął go przed laty w pierwszej rundzie naboru do drużyny z Bostonu, był nielichym gadułą.
– Pomógł pan mu, kiedy zniknął Greg Downing – ciągnęła.
– Tak.
– Przez lata wynajmowałam do szukania Lucy prywatnych detektywów. Podobno najlepszych na świecie. Czasami wydawało się, że jesteśmy blisko, ale… – Głos ją zawiódł, spojrzenie odpłynęło daleko. Popatrzyła na dyskietkę takim wzrokiem, jakby raptem zmaterializowała się jej w dłoniach. – Jaki cel miał ten, kto ją panu przysłał?
– Nie wiem.
– Znał pan moją córkę?
– Nie.
Sophie Mayor wzięła dwa ostrożne oddechy.
– Coś panu pokażę. Wrócę za minutę.
Zajęło to jej połowę tego czasu. Myron zaczął właśnie patrzeć w oczy martwemu ptakowi, z lekką konsternacją stwierdzając, że są one bardzo podobne do oczu kilku znanych mu osobników, kiedy wróciła z kartką. Myron spojrzał na papier. Była to artystyczna podobizna kobiety przed trzydziestką.
– Portret wykonano w MIT – wyjaśniła. – Mojej Alma Mater. Pewien naukowiec opracował program, który pomaga postarzać ludzi na podstawie zdjęć. Osoby zaginione. Dzięki niemu można się zorientować, jak wyglądałyby one dzisiaj. Ten portret zrobiono dla mnie kilka tygodni temu. Myron przyglądał się portretowi ukazującemu, jak mogłaby wyglądać nastoletnia Lucy jako kobieta przed trzydziestką. Efekt był zaskakujący. O tak, to niewątpliwie ona, ale Myron miał wrażenie, że patrzy na ducha, na życie będące ciągiem hipotez, na umykające niepostrzeżenie lata, które boleśnie wymierzają policzek. Wpatrywał się w podobiznę zaginionej, w jej bardziej tradycyjną fryzurę, drobne zmarszczki. Jakże ciężko musiało być Sophie Mayor patrzeć na ten portret.
– Kogoś panu przypomina? – spytała Sophie.
– Niestety, nie.
– Na pewno?
– Na tyle, na ile można mieć w takich razach pewność.
– Pomoże mi pan ją znaleźć?
Nie mógł zdecydować się na odpowiedź.
– Nie bardzo wiem, jak mógłbym pomóc – odparł.
– Clip twierdzi, że jest pan dobry w takich sprawach.
– Przesada. A nawet gdyby tak było, nie bardzo wiem, co mógłbym zrobić. Wynajęła pani fachowców. Są policjanci…
– Policja umyła ręce. Uznali, że Lucy uciekła, kropka. Myron milczał.
– Sądzi pan, że to beznadziejna sprawa?
– Za mało o niej wiem.
– To była dobra dziewczyna. – Sophie Mayor uśmiechnęła się, oczy miała zamglone od podróży w czasie. – Naturalnie, uparta. Zbyt żądna przygód. Ale w końcu to ja sama wpoiłam jej niezależność. Policja? Uznali ją za dziecko z problemami. Niesłusznie. Była po prostu zagubiona. Kto nie jest w takim wieku? Poza tym nie uciekła w środku nocy, nic nikomu nie mówiąc.
– To co się stało? – spytał Myron na przekór rozsądkowi.
– Lucy była nastolatką. Nadąsaną, nieszczęśliwą, niedostosowaną. Jej rodzice, eksperci komputerowi, wykładali matematykę na uczelniach. Jej młodszy brat uchodził za geniusza. Nienawidziła szkoły. Chciała wędrować, poznać świat. Miała rockandrollową fantazję. Któregoś dnia oznajmiła nam, że jedzie z Owenem.
– Ze swoim chłopakiem? Sophie skinęła głową.
– Przeciętnym muzykiem, liderem kapeli garażowej, przekonanym, że jego wielki talent tłamszą koledzy z zespołu. – Skrzywiła się jak przy ssaniu cytryny. – Chcieli uciec, zdobyć kontrakt na nagranie płyty, sławę. Gary i ja zgodziliśmy się. Lucy była jak dziki ptak zamknięty w małej klatce. Cokolwiek byśmy zrobili, nie przestałaby machać skrzydłami. Doszliśmy z mężem do wniosku, że nie mamy w tej sprawie wyboru. Co więcej, uznaliśmy, że Lucy wyjdzie to na dobre. Wiele osób z jej klasy zwiedziło z plecakiem Europę. Żadna różnica.
Zamilkła i spojrzała na Myrona. Czekał.
– No i? – zachęcił ją w końcu.
– Na tym nasz kontakt z nią się urwał. Zapadła cisza.
Sophie Mayor obróciła się w stronę jelenia. Zwierzę patrzyło na nią, jakby jej współczuło.
– Ale Owen powrócił? – spytał Myron.
– Tak – odparła, nie spuszczając oczu z jelenia. – Jest sprzedawcą samochodów w New Jersey. W weekendy grywa w kapeli na ślubach. Ma pan pojęcie? Przebiera się w tani smoking, zamienia w weselnego wodzireja i na cały głos śpiewa Tie a Yellow Ribbon i Celebration. – Pokręciła z ironią głową. – Po powrocie przesłuchała go policja, ale nic nie wiedział. Historia jego i Lucy jest typowa: pojechali do Los Angeles, nie powiodło im się, zaczęli się kłócić, po pół roku z sobą zerwali. Owen pozostał tam jeszcze trzy miesiące, tym razem przekonany, że to Lucy tłamsi jego wielki talent. Kiedy znów mu nie wyszło, wrócił do domu z podwiniętym ogonem. Zapewnił, że nie widział mojej córki, odkąd zerwali.
– Policja to sprawdziła?
– Tak powiedzieli. I na tym stanęło.
– Podejrzewała pani Owena?
– Nie – odparła z goryczą. – Za duże z niego zero.
– Były jakieś konkretne tropy?
– Konkretne?… Właściwie nie – odparła po chwili. – Kilku zatrudnionych przez nas detektywów sądzi, że wstąpiła do jakiejś sekty.
Myron skrzywił się.
– Sekty?
Читать дальше