– Halo?
Głos nie należał do żadnego z nich.
– Musimy porozmawiać, pani Tyler – rzekł Thomas Donovan – i to dzisiaj.
– Kto mówi? – spytała łamiącym się głosem LuAnn.
Riggs spojrzał na nią czujnie.
– Nie tak dawno spotkaliśmy się przelotnie, kiedy wyjeżdżała pani od siebie. Potem widziałem panią jeszcze raz, wymykającą się z przyjacielem z mojej chaty.
– Skąd masz ten numer? Jest zastrzeżony.
Donovan zachichotał cicho.
– Pani Tyler, nie ma informacji niedostępnych, wystarczy wiedzieć, jak i gdzie ich szukać.
– Czego chcesz?
– Już mówiłem, porozmawiać.
– Nie mam ci nic do powiedzenia.
Riggs przysunął się bliżej i nadstawił ucha. LuAnn chciała go odepchnąć, ale nie ustąpił.
– Ma pani, ma. Ja też. Rozumiem pani reakcję sprzed kilku dni. Chyba źle to rozegrałem, ale było, minęło. Wiem ponad wszelką wątpliwość, że jest pani kluczem do jakiejś sensacyjnej historii i ja muszę ją odgrzebać.
– Nie mam ci nic do powiedzenia.
Donovan zawahał się. Niechętnie uciekał się do tej taktyki, ale nic innego nie przychodziło mu teraz do głowy. Zdecydował się.
– Może to panią przekona. Jeśli zgodzi się pani ze mną porozmawiać, dam pani czterdzieści osiem godzin na opuszczenie kraju, zanim podam do wiadomości publicznej, czego się od pani dowiedziałem. Jeśli odmówi pani, ujawnię wszystko, co już wiem, zaraz po odłożeniu słuchawki. – Zawiesił głos i po krótkiej wewnętrznej walce dorzucił: – Morderstwo nie ulega przedawnieniu, LuAnn.
Riggs gapił się na LuAnn szeroko otwartymi oczami. Odwróciła wzrok.
– Gdzie? – warknęła.
Riggs kręcił energicznie głową, ale LuAnn nie zwracała na niego uwagi.
– Spotkajmy się w publicznym miejscu – zaproponował Donovan. – W Michie’s Tavern. Na pewno wiesz, gdzie to jest. O pierwszej po południu. Tylko bądź sama. Za stary jestem na strzelaninę i samochodowe pościgi. Jeśli zobaczę z tobą twojego przyjaciela albo kogokolwiek, uznaję układ za zerwany i dzwonię natychmiast do szeryfa z Georgii. Zrozumiałaś?!
LuAnn cisnęła słuchawkę na widełki.
– Byłabyś mi łaskawa powiedzieć, co tu się wyprawia?! – spytał Riggs. – Kogo niby zamordowałaś?! Kogoś w Georgii?!
LuAnn, purpurowa na twarzy, wstała z łóżka, by je obejść. Riggs chwycił ją za rękę i bezceremonialnie przyciągnął do siebie.
– Mów, do cholery, o co tu chodzi!
Odwinęła się błyskawicznie jak fretka, wyprowadzając prawy podbródkowy. Cios doszedł celu. Riggsowi głowa odskoczyła w tył. Uderzył potylicą o ścianę.
Oprzytomniawszy, stwierdził, że leży na łóżku. LuAnn siedziała obok, przykładając mu zimny kompres to do siniejącego podbródka, to do nabrzmiewającego guza na głowie.
– Cholera! – stęknął.
– Przepraszam, Matthew. Nie chciałam…
Oszołomiony, pomacał się po głowie.
– Nie do wiary, że mnie znokautowałaś. Nie jestem szowinistą, ale to nieprawdopodobne, żeby kobieta rozłożyła mnie jednym ciosem.
Zdobyła się na blady uśmieszek.
– Mam praktykę z dzieciństwa i jestem bardzo silna. Ale to uderzenie głową w ścianę też swoje zrobiło.
Riggs potarł szczękę i usiadł.
– Kiedy następnym razem się posprzeczamy i będziesz miała ochotę dać mi w zęby, to najpierw powiedz. Od razu się poddam. Umowa stoi?
Dotknęła delikatnie jego twarzy i pocałowała w czoło.
– Już więcej cię nie uderzę.
Riggs spojrzał wymownie na telefon.
– Pojedziesz na to spotkanie?
– Nie mam wyboru… nie widzę innego wyjścia.
– Jadę z tobą.
LuAnn pokręciła stanowczo głową.
– Słyszałeś, co powiedział.
Riggs westchnął.
– Nie wierzę, że kogoś zamordowałaś.
LuAnn wzięła głęboki oddech. Postanowiła wyznać mu prawdę.
– Nie zamordowałam go. To była samoobrona. Mężczyzna, z którym żyłam przed dziesięcioma laty, handlował narkotykami. Przypuszczam, że kantował swojego dostawcę, a ja znalazłam się o niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu.
– I zabiłaś swojego przyjaciela?
– Nie, człowieka, który zabił mojego przyjaciela.
– A policja…
– Wolałam nie czekać, co z tego wyniknie.
Riggs rozejrzał się po pokoju.
– Narkotyki. I z nich to wszystko?
LuAnn omal nie parsknęła śmiechem.
– Nie, z niego był drobny kombinator. To tutaj nie ma nic wspólnego z narkotykami.
Riggsowi cisnęło się na usta pytanie, z czym zatem ma coś wspólnego, ale wolał go nie zadawać. Wyczuwał, że odsłoniła przed nim wystarczająco duży fragment swej przeszłości. Patrzył oszołomiony, jak LuAnn powoli wstaje i owinięta w koc idzie do drzwi.
– LuAnn? Tak masz naprawdę na imię?
Odwróciła się i kiwnęła nieznacznie głową.
– LuAnn Tyler. Nie myliłeś się z tą Georgią. Dziesięć lat temu byłam kimś zupełnie innym. Zupełnie.
– Wierzę, chociaż założę się, że już wtedy miałaś opanowany ten prawy podbródkowy.
Riggs wyjął z kieszeni spodni kluczyki od samochodu i rzucił je LuAnn.
– Dzięki za pożyczenie BMW. Może ci się przydać szybki wóz na wypadek, gdyby ten facet znowu zaczął cię ścigać.
Ściągnęła brwi, spuściła wzrok i wyszła z pokoju.
LuAnn, ubrana w długi, czarny skórzany płaszcz, w czarnym skórzanym kapeluszu na głowie i w ciemnych okularach, stała pod „Ordinary”, starym drewnianym budynkiem należącym do kompleksu Michie’s Tavern, historycznej budowli z końca osiemnastego wieku, przeniesionej u schyłku lat dwudziestych naszego stulecia na obecne miejsce przy drodze z Monticella. Była pora lunchu i lokal zaczynał się zapełniać turystami, którzy przed zwiedzeniem domu Jeffersona albo potem ściągali tu na smażone kurczaki. LuAnn przyjechała wcześniej, żeby zapoznać się z terenem, ale nie wytrzymując ciepła buchającego od płonącego na sali kominka, postanowiła zaczekać na zewnątrz. Mężczyznę, który do niej podszedł, poznała od razu, chociaż nie nosił już brody.
– Chodźmy – powiedział Donovan.
– Dokąd?
– Pojedziesz za mną swoim samochodem. Będę sprawdzał we wstecznym lusterku. Jeśli zobaczę, że ktoś nas śledzi, chwytam za telefon i wędrujesz do więzienia.
– Nigdzie za tobą nie pojadę.
Nachylił się do niej i rzekł cicho:
– Radzę się dobrze zastanowić.
– Nie znam ciebie ani nie wiem, czego chcesz. Powiedziałeś, że chcesz ze mną porozmawiać. Więc jestem.
Donovan zerknął na kolejkę ludzi czekających przed tawerną.
– Miałem na myśli miejsce bardziej ustronne.
– Sam wybrałeś to.
– Fakt. – Donovan wbił ręce w kieszenie i patrzył na nią z wyraźnym zakłopotaniem.
Milczenie pierwsza przerwała LuAnn.
– Coś ci powiem, wybierzemy się na przejażdżkę moim samochodem. – Zmierzyła go złowieszczym spojrzeniem i dorzuciła cicho: – Ale niczego nie próbuj, bo zrobię ci krzywdę.
Donovan prychnął pogardliwie, ale kiedy spojrzał jej w oczy, przeszła mu ochota do żartów. Wzdrygnął się mimowolnie. Ruszył za nią do samochodu.
– Wiesz – zagaił Donovan, kiedy znaleźli się na międzystanowej Sześćdziesiątej Czwartej – kiedy zagroziłaś przed chwilą, że zrobisz mi krzywdę, pomyślałem sobie, że to może rzeczywiście ty zamordowałaś tamtego gościa w przyczepie.
– Nikogo nie zamordowałam. Nie popełniłam tam żadnego przestępstwa.
Donovan studiował przez chwilę jej twarz, potem odwrócił wzrok. Kiedy znowu się odezwał, głos miał już cichszy, łagodniejszy.
Читать дальше