Musi ustalić, ile Donovan wie i czy powiedział komuś, nad czym pracuje. Sięgnął po telefon i wybrał numer redakcji „Tribune”. Poprosił o połączenie z Thomasem Donovanem. Powiedziano mu, że Donovan jest na urlopie. Odłożył powoli słuchawkę. Nie miał zamiaru rozmawiać z tym człowiekiem, nawet gdyby go zastał. Chciał jednak usłyszeć jego głos, bo to mogło mu się przydać. Naśladując czyjś głos, w czym Jackson był mistrzem, można wspaniale manipulować ludźmi.
Jeśli wierzyć Pembertonowi, Donovan przebywał w rejonie Charlottesville co najmniej od miesiąca. Jackson koncentrował się przez moment nad jednym oczywistym pytaniem: Dlaczego ze wszystkich zwycięzców loterii wybór padł akurat na LuAnn? Odpowiedzi udzielił sobie niemal natychmiast. Bo z nich wszystkich tylko ona była poszukiwana w związku z morderstwem. Tylko ona zniknęła przed dziesięciu laty i wszelki słuch o niej zaginął. Ale jak Donovanowi udało się wpaść na jej trop? Ślad został dobrze zatarty i z biegiem lat jeszcze bardziej się zatarł, biorąc nawet pod uwagę fakt, że LuAnn popełniła niewybaczalny błąd, wracając do Stanów Zjednoczonych.
Nagle Jackson doznał olśnienia. Donovan znał podobno nazwiska przynajmniej części zwycięzców loterii z roku, w którym Jackson ustawiał grę. A jeśli z tymi pozostałymi też będzie próbował nawiązać kontakt? Skoro nie wydobył tego, czego chciał, od LuAnn, a Jackson był raczej pewien, że to mu się nie udało, to logicznie rzecz biorąc, jego następnym krokiem będzie próba dotarcia do innych. Sięgnął po słuchawkę. W pół godziny obdzwonił całą jedenastkę swoich pozostałych podopiecznych. W porównaniu z LuAnn byli jak potulne owieczki dające się prowadzić za rączkę. Robili, co im kazał. Był ich dobroczyńcą, człowiekiem, który doprowadził ich do ziemi obiecanej bogactwa i wygody. Teraz, jeśli Donovan chwyci przynętę, pułapka się zatrzaśnie.
Jackson wstał i zaczął chodzić po pokoju. Po chwili zatrzymał się, otworzył neseser i wyjął z niego kopertę z fotografiami. Zrobił je podczas pierwszego dnia pobytu w Charlottesville, jeszcze przed spotkaniem z Pembertonem. Były niezłej jakości, zważywszy, że używał teleobiektywu, a poranne światło pozostawiało wtedy wiele do życzenia. Teraz patrzył na te kilka uwiecznionych na zdjęciach twarzy. Czterdziestokilkuletnia Sally Beecham, gospodyni LuAnn, wyglądała na zmęczoną i zatroskaną. Mieszkała na parterze po północnej stronie rezydencji. Przeniósł wzrok na następne dwie fotografie. Latynoskie sprzątaczki. Przychodziły o dziewiątej rano, wychodziły o szóstej wieczorem. Teraz robotnicy. Jackson przyglądał się uważnie każdej twarzy. Robiąc te fotografie, zwracał uwagę, jak się poruszają, jak gestykulują. Zarejestrował też ich głosy. Przesłuchiwał te nagrania po wielekroć, podobnie jak nagranie głosu Riggsa. Tak, wszystko dobrze się układało. Rozmieszczał swoich żołnierzy na optymalnych pozycjach, jak pionki na planszy wojennej gry strategicznej. Być może zbierane mozolnie informacje o codziennym życiu Catherine Savage nie zostaną nigdy wykorzystane. Ale nigdy nic nie wiadomo. Wolał być przygotowany na wszelkie ewentualności. Zebrał fotografie i schował je z powrotem do nesesera.
Z ukrytej kieszeni walizki wyciągnął chiński nóż z krótką rękojeścią – przeznaczony do rzucania. Był tak ostry, że przecinał skórę przy najlżejszym dotknięciu gołą dłonią. Rzucało się nim, trzymając za idealnie wyważoną rękojeść z tekowego drewna. Jackson zaczął się przechadzać po pokoju, myślał. LuAnn była niezwykle szybka i zwinna. Zupełnie jak on. Tak, wyrobiła się przez te lata. Czego jeszcze się nauczyła? Jakie nowe umiejętności opanowała? Ciekawe, czy przeczuwała to co on: że pewnego dnia ich drogi znowu się skrzyżują i że będzie to jak zderzenie dwóch pociągów. Czy przygotowała się na taką ewentualność? Zamierzając się na niego nożem do papieru, ostrzegła, że potrafi nim zabić z odległości dwudziestu stóp. Przy jej szybkości ostrze weszłoby mu w serce, zanim zdążyłby zareagować.
Z tą myślą. Jackson obrócił się wokół własnej osi i cisnął nóż. Ostrze rozłupało na dwoje łebek kaczki i wbiło się na kilka cali w ścianę. Jackson ocenił na oko odległość: co najmniej trzydzieści stóp. Uśmiechnął się. LuAnn okazałaby rozsądek, gdyby go wtedy zabiła. Najwyraźniej sumienie jej na to nie pozwoliło. Sumienie stanowiło jej najsłabszą stronę, największym zaś atutem Jacksona był całkowity jego brak.
Jeśli dojdzie co do czego, właśnie to przeważy szalę.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY
LuAnn przyglądała się śpiącemu obok Riggsowi. Przeciągnęła się z cichym westchnieniem. Czuła się jak dziewica, kiedy się kochali. Był to nieprawdopodobnie dynamiczny akt, aż dziw, że łóżko wytrzymało. Pewnie jutro wszystko ich będzie bolało. Uśmiechnęła się na tę myśl, pogłaskała go po ramieniu i przytuliła się, zarzucając zgiętą w kolanie nogę w poprzek jego ud. Otworzył oczy i spojrzał na nią. Chłopięcy uśmiech rozjaśnił mu twarz.
– No co? – spytała z figlarnym błyskiem w oku.
– Próbuję sobie właśnie przypomnieć, ile razy wyjęczałem: „Och, najdroższa!”
Przesunęła dłonią po jego klatce piersiowej, a potem wbiła w nią paznokcie. Syknął z bólu i chwycił ją za nadgarstek.
– Moich: „O tak, o tak!” było chyba mniej, ale tylko dlatego, że nie mogłam złapać tchu.
Usiadł i zanurzył dłoń w jej włosach.
– Przy tobie czuję się i młody, i stary zarazem.
Pocałowali się. Riggs opadł z powrotem na poduszkę, a LuAnn złożyła głowę na jego piersi. Zauważyła bliznę na brzuchu.
– Niech zgadnę. Stara wojenna rana?
Zdziwiony, spojrzał najpierw na nią, a potem na bliznę.
– A, to… Nie, po prostu wyrostek.
– Naprawdę? Nie wiedziałam, że można mieć dwa wyrostki.
– Co?
Wskazała na bliznę po drugiej stronie brzucha.
– No nie, może dość tego oglądania i zadawania pytań. Porozkoszujmy się lepiej chwilą. – Powiedział to wesoło, ale wyczuła w jego tonie nakaz.
– Wiesz, jeśli będziesz tu przychodził codziennie budować studio, to może nam to wejść w nawyk, jak śniadanie. – LuAnn uśmiechnęła się i natychmiast ugryzła się w język. Czy jest na to jakaś szansa? Ta myśl ją przytłoczyła.
Odsunęła się od niego i spuściła nogi z łóżka.
Ta raptowna zmiana nastroju nie uszła uwagi Riggsa.
– Coś nie tak powiedziałem?
Obejrzała się. Patrzył na nią pytająco. Jakby zawstydzona nagle swoją nagością, chwyciła koc i owinęła się nim.
– Mam dzisiaj mnóstwo zajęć.
Riggs usiadł i też chwycił za koc.
– Bardzo przepraszam, jeśli zburzyłem ci rozkład dnia. Widzę, że moje okienko trwa od szóstej do siódmej rano. Kto następny w kolejce?
Wyrwała mu koc z ręki.
– No, nie zasłużyłam na to!
Riggs roztarł sobie kark i zaczął się ubierać.
– Wybacz. Ale nie umiem tak szybko jak ty zmieniać biegów. Wytrąciło mnie z równowagi to nagłe przejście od zmysłowych uniesień do informacji o obciążeniu pracą. Przepraszam, jeśli cię uraziłem.
Lu Ann obeszła łóżko i usiadła obok niego.
– Było mi cudownie, Matthew – powiedziała cicho. – Aż wstyd powiedzieć, jak długą miałam przerwę. – Zawiesiła głos. – Kilka lat.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Żartujesz.
Nie odpowiadała, on też nie miał ochoty przerywać milczenia. W ciszę, jaka zaległa, wdarł się dzwonek telefonu.
Po chwili wahania LuAnn sięgnęła po słuchawkę. Modliła się w duchu, żeby to był Charlie, a nie Jackson.
Читать дальше