Ktoś zapukał. Drgnęła i spojrzała spłoszona na drzwi.
– Służba hotelowa – dobiegł głos z korytarza.
Podeszła na palcach do drzwi i przyłożyła oko do judasza. Młody mężczyzna, który tam stał, rzeczywiście miał na sobie uniform chłopca hotelowego.
– Niczego nie zamawiałam – powiedziała, starając się zapanować nad drżącym głosem.
– Mam dla pani list i paczkę, proszę pani.
LuAnn wyprostowała się gwałtownie.
– Od kogo?
– Nie wiem, proszę pani. Jeden mężczyzna w holu prosił, żebym je pani dostarczył.
Czyżby Charlie? – pomyślała LuAnn.
– Wymienił moje nazwisko?
– Nie, pokazał mi panią podczas wsiadania do windy i powiedział, że to dla pani. Przyjmie je pani? – pytał cierpliwie. – Jeśli nie, to włożę jedno i drugie do przegródki w recepcji.
LuAnn uchyliła drzwi.
– Nie, proszę mi to dać.
Wysunęła ramię przez szparę i chłopiec hotelowy wcisnął jej w dłoń paczuszkę i list. Cofnęła szybko rękę i zamknęła drzwi. Młodzieniec stał przed nimi jeszcze chwilę oburzony, że jego fatyga i cierpliwość nie zostały nagrodzone napiwkiem. Ale zleceniodawca sowicie już go wynagrodził za przysługę, a więc jakoś to przeboleje.
LuAnn rozerwała kopertę i rozłożyła znajdujący się w niej arkusik z hotelowej papeterii. List był krótki.
Droga LuAnn!
Jak tam się ostatnio miewa Duane? I czym ty zaprawiłaś tego drugiego gościa? Zimny trup. Miejmy nadzieję, że policja nie zorientuje się, że tam byłaś. Myślę, że spodoba ci się artykulik, ta krótka notatka z życia twojego rodzinnego miasteczka. Pogadajmy. Za godzinę. Weź taksówkę i przyjedź pod Empire State Building. To obiekt naprawdę wart obejrzenia. Tego dużego faceta i dziecko zostaw w hotelu. Iks
LuAnn rozdarła szary papier, którym owinięta była paczka, i na podłogę wypadła gazeta. Schyliła się po nią. Był to „Atlanta Journal and Constitution”. Rozpostarła gazetę na stronie zaznaczonej kawałkiem żółtego papieru i usiadła na sofie.
Na widok nagłówka aż podskoczyła. Pożerała wzrokiem słowa, zerkając raz po raz na ilustrującą artykuł fotografię. Na ziarnistym, czarnobiałym zdjęciu przyczepa wyglądała jeszcze nędzniej niż w rzeczywistości. Co tu zresztą ukrywać, wyglądała tak, jakby się już rozleciała i czekała tylko na przybycie śmieciarzy, którzy wywiozą ją razem z lokatorami na najbliższe wysypisko. Na fotografii widać też było fragment maski kabrioletu ze zdobiącym ją obscenicznym ornamentem. Wóz stał przodem do przyczepy jak pies myśliwski wystawiający panu zwierzynę.
Artykuł donosił o trupach dwóch mężczyzn i znalezionych w przyczepie narkotykach. Na widok nazwiska Duane’a Harveya LuAnn łzy napłynęły do oczu. Jedna skapnęła na gazetę i rozpłynęła się, wsiąkając w papier. LuAnn odchyliła się na oparcie sofy i zamknęła oczy, żeby uspokoić rozdygotane nerwy. Ochłonąwszy nieco, podjęła lekturę. Drugiego mężczyzny jeszcze nie zidentyfikowano. Natrafiwszy w tekście na swoje nazwisko, zamarła. Policja już jej szukała. Nie doczytała się, żeby ją o coś oskarżano, ale jej zniknięcie musiało się wydać policji mocno podejrzane. Skrzywiła się, przeczytawszy, że zwłoki znalazła Shirley Watson. Ekipa dochodzeniowa zabezpieczyła też w przyczepie bańkę z kwasem akumulatorowym. LuAnn ściągnęła brwi. Kwas akumulatorowy. To Shirley wróciła z tym kwasem, żeby się mścić, jasna sprawa. Wątpiła jednak, żeby policja, mając pełne ręce roboty z co najmniej dwoma popełnionymi przestępstwami, zawracała sobie głowę tym, do którego nie doszło.
Kiedy siedziała tak wstrząśnięta, wpatrując się tępo w gazetę, do drzwi znowu ktoś zapukał. Omal nie spadła z sofy.
– LuAnn?
Odetchnęła głęboko.
– Charlie?
– A któżby inny?
– Chwileczkę. – Zerwała się na równe nogi, wydarła pośpiesznie artykuł z gazety, wepchnęła go do kieszeni, a list i resztę gazety wsunęła pod sofę.
Otworzyła drzwi. Charlie wszedł do pokoju i zdjął płaszcz.
– Beznadziejna sprawa. Szukaj igły w stogu siana. – Wysunął papierosa z paczki, zapalił i zapatrzył się w okno. – Ale wciąż nie mogę się pozbyć uczucia, że ktoś za nami łazi.
– Może to tylko jakiś złodziej, Charlie. Słyszałam, że pełno ich tutaj.
Pokręcił głową.
– To prawda, złodzieje się ostatnio rozzuchwalili, ale jeśli jest, jak mówisz, to dawno by już nas obrobili, wyrwaliby ci torebkę i zwiali. Całkiem też możliwe, że sterroryzowaliby nas pistoletem i oskubali w biały dzień na oczach ludzi. Ale ja mam wrażenie, że ten ktoś chodzi za nami już od jakiegoś czasu. – Odwrócił głowę i spojrzał na nią. – Nie przytrafiło ci się nic niezwykłego, kiedy tu jechałaś?
LuAnn pokręciła tylko głową, patrząc na niego szeroko rozwartymi oczami. Bała się odezwać.
– Nie zauważyłaś, żeby w drodze do Nowego Jorku ktoś cię śledził?
– Nikogo takiego nie widziałam, Charlie. Przysięgam. – LuAnn zaczęła drżeć. – Boję się.
Otoczył ją potężnym ramieniem.
– No, nie ma czego. Pewnie jestem przewrażliwiony. Ale to czasami popłaca. Słuchaj, może wybralibyśmy się na zakupy? Humor od razu ci się poprawi.
LuAnn wsunęła odruchowo rękę do kieszeni i namacała wydarty z gazety artykuł. Serce podchodziło jej do gardła, szukając miejsca, gdzie będzie mogło eksplodować. Spojrzała jednak na Charliego spokojnie, przymilnie.
– Wiesz, na co mam naprawdę ochotę?
– No, na co? Tylko powiedz i sprawa załatwiona.
– Chcę się uczesać. I może jeszcze zrobić manicure. Nie pokażę się przecież ludziom z takimi włosami i paznokciami. Jutrzejsza konferencja prasowa ma być transmitowana na cały kraj, chcę ładnie wyglądać.
– Jasny gwint, że też o tym nie pomyślałem. Zaraz znajdziemy w książce telefonicznej jakiś dobry salon piękności…
– Na dole, w holu, jest jeden taki – wpadła mu w słowo LuAnn. – Widziałam, jak wchodziłam. Robią tam włosy, paznokcie u rąk i nóg, makijaż, wszystko. Całkiem szykownie wyglądał.
– To jeszcze lepiej.
– Zostaniesz z Lisa?
– Możemy zejść tam z tobą.
– Przestań, Charlie. Czyś ty się z choinki urwał?
– A co? Co ja takiego powiedziałem?
– Mężczyźni nie wchodzą do salonów piękności podpatrywać, co się tam dzieje. Kobiety mają swoje sekrety. Gdybyście wiedzieli, ile pracy trzeba włożyć, żebyśmy ładnie wyglądały, to prysłby cały czar. Ale mam dla ciebie zajęcie.
– Jakie?
– Kiedy wrócę, będziesz mógł postękiwać z zachwytu i kadzić mi, jaka jestem piękna.
– Z tym nie powinienem mieć specjalnych trudności – powiedział z uśmiechem Charlie.
– Nie wiem, jak długo mnie nie będzie. To może trochę potrwać. Gdyby Lisa zgłodniała, to w lodówce masz przygotowaną butelkę. Potem pobawisz się z nią trochę i położysz spać.
– Nie śpiesz się, nie mam nic w planie. Piwko, kablówka… – podszedł do wózka i wziął Lisę na ręce – i towarzystwo tej młodej damy. Niczego mi więcej do szczęścia nie potrzeba.
LuAnn zdjęła płaszcz z wieszaka.
– Po co ci on? – zdziwił się Charlie.
– Muszę kupić parę osobistych drobiazgów. Po drugiej stronie ulicy jest sklep.
– Możesz je kupić w stoisku z upominkami w holu.
– Jeśli ceny mają tam takie, jak w poprzednim hotelu, to ja dziękuję, wolę się przespacerować na drugą stronę ulicy i nie marnować pieniędzy.
– LuAnn, przecież jesteś teraz najbogatszą kobietą świata, mogłabyś kupić cały ten przeklęty hotel.
Читать дальше