– Postanowiłaś zostać jedną z tych, co wegetują tam do grobowej deski?
Spojrzała na niego z oburzeniem.
– Skąd! Chcieliśmy się stamtąd wynieść. Pragnęłam tego ja i myślał o tym Duane, przynajmniej tak mówił. – Zatrzymała się i popatrzyła na Charliego. – I wtedy urodziła się Lisa – podjęła. – To pokrzyżowało Duane’owi plany. Chyba nie uwzględniał w nich dziecka. No, ale stało się… i uważam, że to najlepsze, co mogło mnie spotkać. Ale między mną a Duane’em coś zaczęło się psuć. Zrozumiałam, że muszę od niego odejść. Zastanawiałam się właśnie, jak to zrobić, kiedy zadzwonił pan Jackson.
LuAnn spojrzała na migotliwe światła miasta na tle zapadających za oknem ciemności.
– Jackson mówił o jakichś warunkach związanych z pieniędzmi. Wiem, że nie robi tego z miłości do mnie. – Obejrzała się przez ramię na Charliego.
– Tak, masz rację – odchrząknął.
– Wiesz, co to za warunki?
Charlie kręcił już głową, zanim zdążyła skończyć.
– Wiem tylko, że dostaniesz tyle pieniędzy, że nie będziesz wiedziała, co z nimi robić.
– I mogę z nich korzystać wedle własnego uznania, zgadza się?
– Zgadza. Są twoje. Możesz ogołocić do czysta Saksa przy Piątej Alei i Tiffany’ego na dokładkę. Albo zbudować szpital w Harlemie. To zależy tylko od ciebie.
LuAnn spojrzała znowu w okno. Z błyszczącymi oczami snuła marzenia, wobec których karlała rysująca się za szybą panorama miasta. W tej właśnie chwili coś w niej zaskoczyło! Nawet to mrowie nowojorskich budynków nie pomieściłoby, chyba wszystkich jej pomysłów na dalsze życie. Na spożytkowanie tych pieniędzy.
– Powinniśmy zostać w hotelu przed telewizorem. – Charlie rozejrzał się nerwowo. – Jackson mnie zabije, jak się dowie, że tutaj przyszliśmy. Mam wyraźny zakaz przyprowadzania w to miejsce „klientów”.
Przez owo „miejsce” rozumiał centralę Komisji Krajowej Loterii Stanów Zjednoczonych mieszczącą się w nowiutkim, nowoczesnym, cienkim jak igła wysokościowcu przy Park Avenue.
Ogromne audytorium wypełnione było po brzegi. Na sali roiło się od korespondentów sieci telewizyjnych z mikrofonami w garściach, dziennikarzy z rozmaitych czasopism i gazet oraz ekip telewizji kablowej.
LuAnn z Lisa na ręku stała przed samym podwyższeniem. Miała na nosie ciemne okulary, które kupił jej Charlie, a na głowie założoną daszkiem do tyłu czapeczkę baseballową, pod którą upchnęła długie włosy. Zapadającą w pamięć figurę maskował długi do kostek płaszcz.
– Nie denerwuj się, Charlie, w tym przebraniu nikt mnie nie zapamięta.
Pokręcił sceptycznie głową.
– Nadal mi się to nie podoba.
– Musiałam tu przyjść. Telewizja to nie to samo.
– Założę się, że zaraz po losowaniu Jackson zadzwoni do hotelu – wymruczał.
– Powiem mu, że spałam i nie słyszałam telefonu.
– Dobre sobie! – zniżył głos. – Idziesz spać, mając w perspektywie wygranie co najmniej pięćdziesięciu milionów dolców?
– No dobrze, ale jeśli z góry wiem, że wygram, to czym tu się podniecać? – odparowała.
Charlie nie miał na to gotowej odpowiedzi, zacisnął więc tylko usta i ponownie przesunął czujnym spojrzeniem po sali i twarzach zgromadzonych w niej ludzi.
LuAnn patrzyła na maszynę do losowania stojącą na stole, który zajmował środek podwyższenia. Maszyna miała sześć stóp długości i składała się z dziesięciu pionowych, przezroczystych rur, każda z przymocowanym u dołu pojemnikiem z dziesięcioma ponumerowanymi kulami wielkości piłeczek pingpongowych. Po uruchomieniu maszyny sztucznie wywołany wir powietrza zacznie mieszać kule w pierwszym pojemniku, i będzie to trwało dopóty, dopóki jedna z nich nie natrafi na mały otwór, przez który zostanie wessana do rury, a następnie pochwycona u jej szczytu i przytrzymana tam przez specjalne urządzenie. Po przechwyceniu kuli pojemnik z pozostałymi kulami u spodu tej rury zostanie natychmiast zamknięty, co automatycznie zapoczątkuje podobny proces w następnym pojemniku. I tak dalej, przy napięciu wzrastającym wśród zebranych, aż do wylosowania wszystkich dziesięciu wygrywających numerów.
Ludzie popatrywali nerwowo na swoje kupony loteryjne. Niejeden trzymał w ręce cały ich plik. Jakiś młodzieniec odchylił wieko laptopa i zaczął przeglądać swój elektroniczny spis. Przez ekran przewijały się setki kombinacji numerów, na które postawił. LuAnn na swój kupon nie musiała spoglądać, znała ten ciąg cyfr na pamięć: 0-8-1-0-0-8-0-5-2-1. Składały się nań daty urodzin jej i Lisy oraz wiek, jaki osiągnie LuAnn z najbliższym dniem swoich urodzin. Czekając na rozpoczęcie losowania, obserwowała rozgorączkowane twarze otaczających ją ludzi, ich usta poruszające się bezgłośnie w błagalnych modlitwach, i opuszczały ją resztki skrupułów. Nie będzie im ani trochę współczuła z powodu rozczarowania, jakiego za chwilę doznają. Powzięła ostateczną decyzję i to dodało jej skrzydeł. Właśnie dlatego stała teraz pośrodku tej ciżby spiętych ludzi, zamiast chować się pod łóżkiem w Waldorfie.
Otrząsnęła się z tych refleksji, kiedy zza kulis wyszedł na podwyższenie jakiś mężczyzna. Na sali zrobiło się natychmiast cicho jak makiem zasiał. LuAnn wcale by się nie zdziwiła, widząc w tej roli Jacksona, ale mężczyzna był młodszy i o wiele przystojniejszy. Ciekawe, czy i on bierze w tym udział. Wymienili z Charliem porozumiewawcze uśmiechy. W ślad za mężczyzną postępowała blondynka w krótkiej spódniczce, czarnych nylonach i szpilkach. Założywszy ręce za plecy, zajęła miejsce obok skomplikowanej maszyny losującej.
Kamery skierowały się na twarz mężczyzny i ten powiedział kilka słów wprowadzających, powitał przybyłych na losowanie loterii, a potem zawiesił dramatycznie głos, powiódł wzrokiem po morzu głów i obwieścił wiadomość wieczora. Oficjalna pula wyliczona w ostatniej chwili na podstawie liczby sprzedanych kuponów osiągnęła rekordową wysokość i wynosi sto milionów dolarów! Kiedy z ust prowadzącego padła ta gigantyczna suma, przez salę przetoczył się zbiorowy pomruk niedowierzania. Nawet LuAnn opadła szczęka. Charlie spojrzał na nią, pokręcił nieznacznie głową, pochylił się i szepnął jej do ucha:
– Kurczę, możesz ogołocić do czysta i Saksa, i Tiffany’ego, i jeszcze wybudować szpital w Harlemie, a wszystko to z samych odsetek.
– Tak, to największa pula w dziejach loterii i za chwilę ktoś, jakiś nieprawdopodobny szczęściarz, ją wygra – obwieścił prowadzący ciągnienie tonem showmana, uśmiechając się promiennie.
Tłum przyjął te słowa dzikim aplauzem. Mężczyzna teatralnym gestem dał znak kobiecie, i ta wcisnęła klawisz na obudowie, włączając maszynę. Kule w pierwszym pojemniku ruszyły w obłędny taniec. Kiedy przypuściły szturm na wąski przesmyk prowadzący do pionowej rury, LuAnn wstrzymała oddech. Serce waliło jej jak oszalałe. Co tam stojący tuż obok Charlie, co tam opanowanie i pewność siebie pana Jacksona, co tam fakt przewidzenia przezeń wyniku losowania loterii codziennej, co tam wszystko inne, co przytrafiło się jej w ciągu kilku ostatnich dni – musiała chyba na głowę upaść, że dała się w to wciągnąć. Jak Jackson czy w ogóle ktokolwiek może kontrolować zachowanie tych kłębiących się żywiołowo kul? To, co rozgrywało się teraz na jej oczach, przypominało zmasowany atak plemników na jajeczko. Widziała kiedyś taki film popularnonaukowy w telewizji. Jakie są szanse bezbłędnego wskazania tego, który przebije się w końcu przez osłonkę? Słabo jej się zrobiło, kiedy po szybkim rozważeniu sytuacji pozostały jej do wyboru tylko dwie możliwości: albo przyjdzie jej wracać do Rikersville i tłumaczyć się z dwóch trupów w pełnej narkotyków przyczepie kempingowej, którą nazywała swoim domem; albo zostanie tutaj, poszuka schronienia w najbliższym przytułku dla bezdomnych i będzie tam kontemplować swoje zrujnowane życie.
Читать дальше