– Wątpię, czy udałoby ci się w nim upchnąć sto milionów dolarów. – Spuścił wzrok na jej biust. – W staniku też by się nie zmieściły, choć spory. – LuAnn patrzyła na niego w osłupieniu. – Zastanówmy się – ciągnął – jak kształtują się obecnie stawki w sektorze szantażu. Dziesięć procent? Dwadzieścia? Pięćdziesiąt? Pomyśl tylko, nawet dzieląc się ze mną po połowie, nadal masz na koncie grube miliony. Zaopatrzenie siebie i dziecka w dżinsy i tenisówki do końca życia masz zapewnione. – Pociągnął łyk kawy, rozparł się wygodnie i bawiąc się serwetką patrzył na nią kpiąco.
LuAnn zacisnęła dłoń na leżącym przed nią widelcu. Ledwie stłumiła impuls każący jej rzucić się z nim na tego faceta.
– Odbiło ci, i to porządnie.
– Jutro konferencja prasowa, LuAnn.
– Jaka znowu konferencja?
– No ta, na której, uśmiechając się i machając do zawiedzionych mas, masz odebrać swój wielki czek.
– Muszę już iść.
Wyciągnął błyskawicznie rękę nad stolikiem i chwycił ją za ramię.
– Raczej trudno będzie ci rozporządzać tą forsą z więziennej celi.
– Powiedziałam, że muszę iść. – Wyrwała rękę z jego uścisku i wstała.
– Nie bądź głupia, LuAnn. Widziałem, jak wypełniasz kupon loteryjny. Byłem na losowaniu. Widziałem ten szeroki uśmiech na twojej buzi, widziałem, jak popiskując biegłaś w podskokach ulicą. Byłem też w budynku loterii, kiedy przyszłaś tam potwierdzić swój wygrywający kupon. A więc nie próbuj wciskać mi kitu. Wyjdź stąd, a dzwonię zaraz do zacofanego szeryfa twojego zacofanego okręgu i opowiadam mu wszystko, co widziałem. A potem wysyłam mu ten kawałek bluzki. Nie uwierzysz, jakie urządzenia mają teraz w tych swoich laboratoriach. Zaczną składać wszystko do kupy. A kiedy im jeszcze powiem, że wygrałaś właśnie na loterii i lepiej będzie, jeśli cię szybko przyskrzynią, zanim zwiejesz, to możesz się pożegnać ze swoim nowym życiem. No, ale przynajmniej stać cię będzie na umieszczenie swojej pociechy w jakimś dobrym sierocińcu, żeby miała jaką taką opiekę, kiedy ty będziesz gnić w więzieniu.
– Ja nic nie zrobiłam.
– Owszem, wielkie głupstwo, LuAnn. Uciekłaś. A jak ktoś ucieka, to gliniarze przyjmują zawsze w ciemno, że ma coś na sumieniu. Tacy już są. Uznają pewnie, że siedzisz w tym wszystkim po same czubki swych pięknych uszek. Jeszcze się tobą nie zainteresowali. Ale to tylko kwestia czasu. Od twojej decyzji zależy, czy zaczną cię namierzać za dziesięć minut, czy za dziesięć dni. Jeśli za dziesięć minut, to jesteś ugotowana. Jeśli za dziesięć dni, to zdążysz zwiać, bo taki chyba masz plan. Płacisz mi tylko raz, to gwarantuję. Przez całe życie nie dam rady przepuścić tylu pieniędzy, choćbym nie wiem jak się starał, ty zresztą też nie. W ten sposób oboje wygrywamy. W przeciwnym razie przegrywasz tylko ty, z kretesem. No więc, jak będzie?
LuAnn usiadła powoli z powrotem.
– Mądrze robisz, LuAnn.
– Nie mogę ci zapłacić połowy.
Twarz mu pociemniała.
– Chytry dwa razy traci, moja pani.
– Tu nie chodzi o skąpstwo. Mogę ci zapłacić, tylko nie wiem jeszcze ile, ale na pewno dużo. Na twoje cholerne potrzeby wystarczy aż nadto.
– Nie rozumiem… – zaczął.
– Nie musisz niczego rozumieć – wpadła mu w słowo LuAnn, zapożyczając frazeologię od Jacksona. – Ale jeśli mam ci zapłacić, to musisz mi odpowiedzieć na jedno pytanie, i to szczerze, bo inaczej możesz sobie wzywać gliny, mam to gdzieś.
Przyjrzał się jej uważnie.
– Co to za pytanie?
LuAnn pochyliła się nad stolikiem i zniżyła głos.
– Co robiłeś w przyczepie? Przecież wiem, że nie znalazłeś się tam przypadkowo.
– A co to ma za znaczenie? – Wyrzucił ramiona w górę w teatralnym geście.
LuAnn szybkim ruchem atakującego grzechotnika chwyciła go za nadgarstek. Skrzywił się, kiedy ścisnęła go z siłą, o jaką jej nie podejrzewał. Choć nie był ułomkiem, miałby spore trudności z uwolnieniem ręki z tego uścisku.
– Czekam na odpowiedź i lepiej, żeby była prawdziwa.
– Utrzymuję się… – uśmiechnął się i skorygował – utrzymywałem się z pomagania ludziom w rozwiązywaniu ich małych problemików.
LuAnn nie puszczała nadgarstka.
– Jakich problemików? Czy to miało coś wspólnego z narkotykami, którymi handlował Duane?
Romanello kręcił już głową.
– Nic nie wiedziałem o żadnych narkotykach. Kiedy tam wszedłem, Duane już nie żył. Może zalegał z forsą dostawcy albo go kantował i tamten drugi facet go załatwił. Kto to wie? Kogo to obchodzi?
– Co się stało z tym drugim?
– Przecież sama go uderzyłaś, dobrze mówię? Zimny trup, jak wspomniałem w liście. – LuAnn milczała. Urwał dla zaczerpnięcia oddechu. – Mogłabyś mnie już puścić.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. A jak nie usłyszę odpowiedzi, to możesz od razu dzwonić do szeryfa, bo ode mnie nie dostaniesz złamanego centa.
Romanello zawahał się, ale w końcu chciwość wzięła górę nad rozsądkiem.
– Przyszedłem tam, żeby zabić ciebie – powiedział po prostu.
Ścisnąwszy jeszcze raz mocno jego nadgarstek, LuAnn rozwarła powoli palce i cofnęła rękę. Rozcierał go sobie przez chwilę, przywracając krążenie.
– Dlaczego? – spytała gniewnie LuAnn.
– Robię to, za co mi płacą, bez zadawania niepotrzebnych pytań.
– Kto ci kazał mnie zabić?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. – Chciała go znowu chwycić za nadgarstek, ale tym razem był na to przygotowany i w porę cofnął rękę. – Mówię ci, że nie wiem. Moi klienci nie wpadają pogawędzić przy kawie, kogo mam dla nich sprzątnąć. Zadzwonił do mnie, połowę honorarium wypłacił z góry. Drugą połowę miałem dostać po robocie. Wszystko pocztą.
– Nadal żyję.
– Zgadza się. Ale tylko dzięki temu, że zostałem odwołany.
– Przez kogo?
– Przez tego, kto mnie wynajął.
– Kiedy cię odwołał?
– Byłem w twojej przyczepie. Widziałem, jak wysiadasz z samochodu i odchodzisz. Wróciłem do swojego wozu i wtedy zadzwonił. Było chyba piętnaście po dziesiątej.
LuAnn odchyliła się na oparcie krzesła. Coś jej świtało: Jackson. A więc tak rozprawia się z tymi, którzy nie idą na współpracę.
Romanello, zniecierpliwiony jej milczeniem, pochylił się nad stolikiem.
– Skoro odpowiedziałem na wszystkie twoje pytania, może byśmy tak przeszli do omówienia warunków naszego małego układu.
LuAnn patrzyła na niego przez pełną minutę, zanim wreszcie się odezwała.
– Marny twój los, jeśli się okaże, że mnie okłamałeś.
– Słuchaj, ktoś, kto zarabia na życie zabijaniem, wzbudza zwykle w ludziach trochę więcej strachu, niż ty go okazujesz – powiedział, wlepiając w nią ciemne oczy. Odsunął częściowo zamek błyskawiczny kurtki, odsłaniając znowu kolbę pistoletu. – Nie przeciągaj struny! – W jego głosie pobrzmiewała nuta groźby.
LuAnn zerknęła pogardliwie na pistolet i przeniosła wzrok na twarz mężczyzny.
– Wychowywałam się wśród świrniętych ludzi, panie Tęcza. Pijani wieśniacy dla zabawy mierzyli człowiekowi w twarz z dubeltówki i naciskali spust. Bywało też, że pocięli kogoś tak, że rodzona mamusia go nie poznawała, a potem zakładali się, jak długo pociągnie, zanim wykrwawi się na śmierć. Był jeden taki czarny chłopiec, który skończył w jeziorze bez przyrodzenia, z poderżniętym gardłem, bo ktoś uznał, że zbyt nachalnie przystawia się do jakiejś białej dziewczyny. Jestem przekonana, że przyłożył do tego ręki mój tatuś, ale policja palcem nie kiwnęła. A więc twój pistolecik i twoja gadka zupełnie mnie nie ruszają. Kończmy z tym i wynoś się w diabły z mojego życia.
Читать дальше