– Przez całe życie po kilka razy oglądałam każdego centa, zanim go wydałam, Charlie. Nie mogę się z dnia na dzień pozbyć starych nawyków. – Otworzyła drzwi i obejrzała się na niego, usiłując ukryć zdenerwowanie. – Wrócę najszybciej, jak się da.
Charlie podszedł do niej.
– Nie podoba mi się to. Nie wolno ci wychodzić samej na ulicę.
– Charlie, jestem dorosła. Dam sobie radę. Poza tym Lisa idzie niedługo spać, a nie możemy jej przecież zostawić tutaj samej, prawda?
– No nie, ale…
LuAnn objęła go za szyję.
– Opiekuj się Lisą, a ja niedługo wracam. – Cmoknęła Lisę w policzek, a Charliego ścisnęła lekko za ramię.
Kiedy wyszła, Charlie wziął sobie piwo z barku, po czym usiadł w fotelu z Lisa na kolanach i pilotem w ręku. Ale zanim włączył telewizor, spojrzał jeszcze ze ściągniętymi brwiami na drzwi. Po chwili pokręcił głową i zaczął zabawiać Lisę przełączaniem kanałów.
Lu Ann wysiadła z taksówki i zadzierając głowę, pobiegła wzrokiem w górę po szarej fasadzie niebotycznego Empire State Building. Niedługo dane jej było jednak kontemplować architekturę, bo zaraz poczuła, że ktoś otacza ją ramieniem.
– Przejdźmy się.
Ten kojący, miły głos sprawił, że zjeżyły jej się włoski na karku. Strąciła rękę mężczyzny z barku i spojrzała na niego. Był bardzo wysoki i szeroki w ramionach, twarz miał gładko wygoloną, włosy gęste i czarne, takie same brwi. Oczy duże, błyszczące.
– Czego chcesz? – Teraz, kiedy stała twarzą w twarz z autorem listu, jej strach szybko się ulotnił.
Romanello rozejrzał się.
– Słuchaj, nawet w Nowym Jorku zwrócimy na siebie uwagę, prowadząc tę rozmowę pod gołym niebem. Po drugiej stronie ulicy jest kafejka. Zapraszam.
– A o czym ja mam z tobą rozmawiać?
Założył ręce na piersiach i uśmiechnął się.
– Na pewno przeczytałaś mój list i artykuł, bo inaczej byś nie przyszła.
– Przeczytałam – przyznała spokojnie LuAnn.
– No to chyba jasne, że mamy parę spraw do omówienia.
– Co ty, u diabła, masz z tym wspólnego? Byłeś zamieszany w ten handel narkotykami?
Uśmiech spełzł z warg mężczyzny.
– Słuchaj… – zaczął, cofając się o krok.
– Ja nikogo nie zabiłam! – niemal wykrzyczała.
Romanello rozejrzał się nerwowo.
– Chcesz wciągnąć całą ulicę w nasze interesy?
LuAnn popatrzyła po twarzach przechodniów i zrezygnowana, skierowała się w stronę kafejki. Romanello ruszył za nią.
Zajęli ustronny stolik w głębi. Romanello zamówił dla siebie kawę, a potem spojrzał na LuAnn.
– Coś dla ciebie? – spytał uprzejmie.
– Nic – warknęła, przeszywając go wściekłym spojrzeniem.
Kelnerka oddaliła się.
– Ponieważ rozumiem doskonale, że nie chcesz przeciągać tej rozmowy – podjął Romanello – przejdźmy może od razu do sedna sprawy.
– Jak się nazywasz?
– Bo co? – spojrzał na nią zdumiony.
– Jeśli nie chcesz mi zdradzić prawdziwego nazwiska, to podaj chociaż zmyślone. Wszyscy, z którymi mam ostatnio do czynienia, tak robią.
– O czym ty mówisz… – urwał i zastanowił się. – No dobrze, nazywaj mnie Tęcza.
– Tęcza, ha, dobre sobie. Nie wyglądasz mi na tęczę.
– I tu się mylisz. – Oczy zabłysły mu na chwilę. – Tęcze wspierają się końcami na garncach złota.
– Naprawdę? – LuAnn powiedziała to chłodnym tonem, ale w jej oczach pojawiła się czujność.
– Naprawdę, a ty, LuAnn, jesteś garncem złota na końcu mojej tęczy. – Rozłożył szeroko ręce. LuAnn zaczęła wstawać od stolika. – Siadaj! – syknął. LuAnn znieruchomiała na ugiętych nogach. – Siadaj, bo zamiast w raju, resztę życia spędzisz w więzieniu. – Znowu był opanowany i dwornym gestem zaprosił ją do zajęcia miejsca. Usiadła powoli z powrotem, nie odrywając od niego wzroku.
– Nigdy nie byłam dobra w takich przekomarzaniach, panie Tęcza, a więc gadaj, o co ci chodzi, i kończmy z tym.
Romanello zaczekał, aż kelnerka przyniesie mu kawę.
– Na pewno nie napijesz się czegoś gorącego? – zwrócił się do LuAnn. – Zimno dzisiaj.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, wzruszył ramionami. Kelnerka postawiła przed nim kawę ze śmietanką i spytała, czy życzą sobie czegoś jeszcze. Kiedy odeszła, Romanello nachylił się nad stolikiem do LuAnn.
– Byłem w twojej przyczepie, LuAnn. Widziałem trupy.
Drgnęła.
– Czego tam szukałeś?
Odchylił się na oparcie.
– Po prostu przechodziłem i zajrzałem.
– Kawał sukinsyna z ciebie.
– Być może. Chciałem ci tylko powiedzieć, że widziałem, jak podjeżdżałaś pod przyczepę tym samochodem ze zdjęcia w gazecie. Widziałem, jak na stacji kolejowej wyciągałaś plik banknotów z nosidełka swojego dziecka. Widziałem, jak dzwoniłaś w parę miejsc.
– I co z tego? Dzwonić mi już nie wolno?
– W tej przyczepie były dwa trupy i fura narkotyków! I była to twoja przyczepa!
Lu Ann zmrużyła oczy. Czy ten Tęcza nie jest czasem policjantem, którego nasłano, żeby naciągnął ją na zwierzenia? Poprawiła się na krześle.
– Nie wiem, o czym mówisz. Nie widziałam żadnych trupów. A w tamtym samochodzie musiałeś widzieć kogoś innego. I swoje pieniądze mogę trzymać, gdzie mi się podoba. – Wyciągnęła z kieszeni artykuł. – Masz, zabieraj to i idź straszyć kogoś innego.
Romanello wziął od niej fragment gazety, zerknął na niego i schował do kieszeni. Kiedy jego dłoń znowu wyłoniła się spod stolika, Lu Ann o mało nie zerwała się z miejsca. Tęcza trzymał w palcach strzęp zakrwawionej bluzki.
– Poznajesz, LuAnn?
Robiła, co mogła, żeby nie dać po sobie poznać, jak jest wstrząśnięta.
– Jakiś poplamiony gałgan. I co z tego?
Uśmiechnął się.
– Wiesz, nie spodziewałem się, że tak chłodno to przyjmiesz. Taka tępa wieśniaczka z zabitej dechami dziury. Myślałem, że padniesz na kolana i będziesz błagała o litość.
– Przykro mi, że zawiodłam twoje oczekiwania. A jak jeszcze raz nazwiesz mnie czymś tępym, to dam ci kopa w tyłek.
Twarz nagle mu zesztywniała. Rozsunął zamek błyskawiczny kurtki, odsłaniając kolbę pistoletu.
– Dobrze ci radzę, LuAnn, nie denerwuj mnie – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Kiedy się denerwuję, robię się bardzo nieprzyjemny. Czasem nawet nieobliczalny.
LuAnn spojrzała obojętnie na broń.
– Czego ode mnie chcesz?
Zapiął kurtkę.
– Jak już wspomniałem, jesteś moim garncem złota.
– Nie mam pieniędzy – powiedziała szybko.
Nieomal parsknął śmiechem.
– Po co przyjechałaś do Nowego Jorku, LuAnn? Założę się, że do tej pory nie wyściubiłaś nosa z tego swojego zapyziałego miasteczka. Dlaczego ni stąd, ni zowąd wybierasz się w podróż, i to akurat do Wielkiego Jabłka? – Przykrzywił głowę i przyglądał się jej, czekając na odpowiedź.
LuAnn zacierała nerwowo ręce nad nierównym blatem stolika.
– No dobrze – odezwała się w końcu, nie patrząc na mężczyznę – może wiedziałam, co się stało w przyczepie. Ale ja nic złego nie zrobiłam. Musiałam jednak stamtąd uciekać, bo to mogło źle się dla mnie skończyć. A Nowy Jork to takie samo dobre miejsce jak każde inne. – Podniosła wzrok, żeby sprawdzić, jak przyjął jej wyjaśnienie. Na jego twarzy nadal malowało się rozbawienie.
– Co zrobisz z taką górą pieniędzy, LuAnn?
Oczy omal nie wyszły jej z orbit.
– O czym ty mówisz? Jakie pieniądze? Te w nosidełku?
Читать дальше