Robert Ludlum - Ultimatum Bourne’a
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Ludlum - Ultimatum Bourne’a» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ultimatum Bourne’a
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ultimatum Bourne’a: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ultimatum Bourne’a»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ultimatum Bourne’a — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ultimatum Bourne’a», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Nigdy w życiu nie słyszałem tak cholernie mrożącej krew w żyłach logiki! – krzyknął od okna John St. Jacques.
– Uważam, że znakomicie pan to ujął – powiedział były sędzia z Bostonu do byłego przestępcy z Paryża. – Tres bien.
– D'accord.
– A ja chyba postradałem zmysły, żeby wiązać się z wami – wtrącił Jason Bourne. – Ale w tej chwili chyba nie mam wyboru… Za dwadzieścia pięć dwunasta, panowie. Czas biegnie naprzód. Cokolwiek się zdarzy, nastąpi w ciągu najbliższych dwóch, pięciu, dziesięciu lub dwudziestu czterech godzin. Teraz wrócę na Montserrat, żeby urządzić na lotnisku głośną scenę: powracający mąż dowiaduje się o śmierci żony i dzieci. Zapewniam was, że nie będę miał z tym żadnych problemów. Usłyszycie mnie aż tutaj… Zażądam, żeby natychmiast przewieziono mnie na Wyspę Spokoju, a kiedy tu dotrę, na nabrzeżu będą czekały trzy sosnowe trumny ze zwłokami moich najbliższych.
– Tak właśnie powinno być. – Francuz skinął głową. – Bien.
– Nawet bardzo bien – zgodził się Bourne. – Uprę się, żeby otwarto jedną z nich, po czym wrzasnę albo zemdleję lub zrobię obie te rzeczy naraz, tak żeby ci, którzy będą się przyglądać, długo tego nie zapomnieli. St. Jacques będzie się starał mnie uspokoić – Johnny, masz być ostry i przekonujący – a wreszcie odprowadzi mnie do ostatniej willi, tej najbliżej schodów na plażę. Potem nie pozostanie mi już nic innego, jak tylko czekać.
– Na tego Szakala? – zapytał bostończyk. – A on będzie wiedział, gdzie pan jest?
– Oczywiście. Masa ludzi, w tym cały personel, zobaczy, dokąd idę. Dowie się, dla niego to dziecinna zabawa.
– Chce pan na niego czekać, monsieur? Uważa pan, że monseigneur da się wciągnąć w taką pułapkę? Ridicule!
– Skądże znowu – odparł spokojnie Jason. – Przede wszystkim wcale mnie tam nie będzie, a kiedy on się o tym przekona, będzie już za późno.
– Jak chcesz to zrobić, na Boga? – wykrzyknął St. Jacques.
– Wykorzystując to, że jestem lepszy od niego – odparł Jason Bourne. – Zawsze byłem lepszy.
Wszystko odbyło się zgodnie ze scenariuszem. Obsługa lotniska Blackburna na Montserrat długo nie mogła dojść do siebie po zniewagach, jakimi obrzucił ją wysoki, wrzeszczący histerycznie Amerykanin. Oskarżał wszystkich o to, że dopuścili, by jego żona i dzieci zostali zamordowani przez terrorystów, twierdził nawet, że pozostawali w zmowie z zabójcami jego bliskich. Tubylcy, którym naubliżał od cholernych czarnuchów, byli nie tylko wściekli, ale także czuli się dotknięci. Nie dawali poznać po sobie wściekłości, ponieważ rozumieli jego ból, lecz pełni urazy nie potrafili pojąć, dlaczego właśnie ich usiłuje obarczyć winą, używając w dodatku słów, jakich jeszcze nigdy od niego nie słyszeli. Czyżby ten dobry mon, zamożny brat powszechnie lubianego Johnny'ego St. Jay, ten przyjaciel, który zainwestował tak wiele pieniędzy w Wyspę Spokoju, wcale nie był przyjacielem, tylko białym śmieciem obwiniającym ich za nie popełnione czyny tylko dlatego, że mieli ciemną skórę? Zagadkowa sprawa, mon. Stanowiła część szaleństwa przyniesionego przez spadający z gór Jamajki wiatr, który rzucił na ich wyspy jakieś straszne przekleństwo. Obserwujcie go, bracia. Obserwujcie każdy jego ruch. Może ten człowiek jest również jak burza, co prawda nie zrodzona nad oceanem, lecz równie groźna w skutkach? Nie spuszczajcie go z oka. Jego gniew jest niebezpieczny.
I był obserwowany. Przez wielu ludzi. Urzędujący w siedzibie gubernatora nerwowy Henry Sykes dotrzymał słowa. Oficjalne śledztwo, nad którym objął pieczę, było dyskretne, drobiazgowe… a w rzeczywistości nawet się nie rozpoczęło.
Na nabrzeżu w Pensjonacie Spokoju Amerykanin zachowywał się jeszcze gorzej; posunął się do tego, że uderzył swego szwagra, aż wreszcie Saint Jay zdołał go jakoś uspokoić i odprowadził do najbliższej willi. Służba przyniosła tam natychmiast jedzenie i picie, a kilku osobom pozwolono osobiście złożyć kondolencje, w tym także wystrojonemu w paradny mundur zastępcy gubernatora. Zaszczytu tego dostąpił także pewien stary człowiek, znający okrucieństwo śmierci jeszcze z czasów wojny, który nalegał, by pozwolono mu porozmawiać ze zrozpaczonym ojcem i mężem; towarzyszyła mu kobieta w stroju pielęgniarki, jej twarz zasłaniał czarny, żałobny welon. Później przybyli również dwaj mieszkający w pensjonacie Kanadyjczycy, dobrzy przyjaciele właściciela; obaj poznali nieszczęśliwego Amerykanina przed siedmiu laty podczas szampańskiego przyjęcia wydanego z okazji otwarcia pensjonatu. Pragnęli złożyć wyrazy ubolewania i zaproponować wszelką pomoc, jakiej tylko mogliby udzielić. John St. Jacques zgodził się, proponując jednak, żeby wizyta nie trwała zbyt długo.
Człowiek, na którego spadło tak wielkie nieszczęście, siedział w kącie pogrążonego w niemal całkowitej ciemności pokoju. Zasłony w oknach były szczelnie zaciągnięte.
– To takie okropne, takie bezsensowne! – powiedział gość z Toronto do siedzącej nieruchomo w fotelu postaci. – Mam nadzieję, że jesteś wierzący, Davidzie, bo ja jestem. Wiara bardzo pomaga w takich chwilach. Twoi najbliżsi są teraz w ramionach Boga.
– Dziękuję ci.
Nagły podmuch wiatru poruszył zasłonami; przez szczelinę wpadł do pokoju promień słońca. To wystarczyło.
– Chwileczkę! – odezwał się drugi Kanadyjczyk. – Przecież… Boże, przecież to nie jest David! Dave ma…
– Bądźcie cicho! – syknął St. Jacques, stając w drzwiach pokoju.
– Johnny, przesiedziałem z Dave'em w łodzi niejedną godzinę i wiem, jak on wygląda!
– Zamknij się! – powtórzył ostrzej właściciel Pensjonatu Spokoju.
– O, mój Boże… – westchnął głęboko zastępca gubernatora.
St. Jacques wszedł między dwóch Kanadyjczyków a mężczyznę siedzącego w fotelu.
– Posłuchajcie mnie – powiedział. – Wolałbym, żebyście się tutaj nie znaleźli, ale teraz już nic nie możemy na to poradzić. Pomyślałem, że dobrze by było mieć jeszcze dwóch ludzi, którzy wszystko potwierdzą… I właśnie to zrobicie. Rozmawialiście z Davidem Webbem, pocieszaliście pogrążonego w rozpaczy Davida Webba – rozumiecie?
– Nic nie rozumiem! – zaprotestował ten z mężczyzn, który mówił o uldze, jaką przynosi wiara. – Kim, do diabła, jest ten człowiek?
– Zastępcą gubernatora – wyjaśnił St. Jacques. – Mówię wam to, żebyście zrozumieli, co…
– Masz na myśli tego palanta w galowym mundurze, który zjawił się w towarzystwie plutonu czarnych żołnierzy? – przerwał mu człowiek, który znał Davida ze wspólnych wypraw wędkarskich.
– Pełni również funkcję dowódcy garnizonu. Jest generałem…
– Ale przecież widzieliśmy, jak odjeżdża! – zaprotestował wędkarz. – Wszyscy widzieliśmy przez okno w jadalni! Byli z nim ten stary Francuz i pielęgniarka…
– Widzieliście kogoś innego. W ciemnych okularach.
– Webb…?
– Czy panowie pozwolą? – Zastępca gubernatora podniósł się z fotela. Miał na sobie źle dopasowaną do jego sylwetki marynarkę, w którą był ubrany
Bourne podczas podróży z lotniska Blackburne na Wyspę Spokoju. – Jesteście mile widzianymi gośćmi na naszej wyspie, ale w chwilach najwyższego zagrożenia musicie podporządkować się naszym decyzjom. Jeśli tego nie uczynicie, będziemy musieli zatrzymać was na jakiś czas w odosobnieniu…
– Daj spokój, Henry. To przyjaciele.
– Przyjaciele nie nazywają generałów palantami.
– Sam by pan ich tak nazywał, gdyby odebrano panu stopień porucznika – wtrącił wierzący Kanadyjczyk. – Mój przyjaciel nie miał niczego złego na myśli. Kiedy armia kanadyjska zgłosiła zapotrzebowanie na inżynierów z jego firmy, on już od dawna ganiał po polu z karabinem w ręku. Był w Ko-
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ultimatum Bourne’a»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ultimatum Bourne’a» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ultimatum Bourne’a» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.