– Po prostu wspaniałe. – Ponownie odniósł wrażenie, że obcy mu się przygląda, unikając jednak starannie jego spojrzenia. – Cóż, chyba muszę już iść – oznajmił starszy człowiek w nowych białych klapkach i również białej płóciennej czapeczce. – Zalecenia lekarza.
– Moi aussi – odparł Jean Pierre po francusku. Tym razem uczynił to celowo, zauważył bowiem, że poprzednio brzmienie tego języka wywarło na jego rozmówcy spore wrażenie. – Toujours le medecin a cet dge, n 'est- cepas?
– Bez wątpienia – powiedział stary mężczyzna o pajęczych nogach, po czym skinął głową, uniósł rękę w nie dokończonym geście pożegnania i odszedł pośpiesznie ścieżką.
Fontaine stał bez ruchu, odprowadzając wzrokiem oddalającą się postać i czekając na to, co musiało nastąpić. Nie pomylił się. W pewnej chwili mężczyzna zatrzymał się i odwrócił; przez chwilę dwaj starcy mierzyli się spojrzeniami, a potem Jean Pierre uśmiechnął się i ruszył powoli w kierunku swojej willi.
Należy to potraktować jako kolejne ostrzeżenie, pomyślał, i to znacznie poważniejsze niż poprzednie. Trzy rzeczy nie ulegały najmniejszej wątpliwości: po pierwsze – stary człowiek w białej czapeczce mówił po francusku; po drugie – wiedział, że Jean Pierre Fontaine jest w rzeczywistości kimś innym, przysłanym na Montserrat w określonej misji; po trzecie – w jego spojrzeniu było wyraźnie widoczne piętno Carlosa. Mon Dieu, jakież to do niego podobne! Przygotować zabójstwo, upewnić się, że zostało dokonane, a następnie usunąć wszelkie ślady mogące doprowadzić do wykrycia tych, którzy je zorganizowali. Nic dziwnego, iż pielęgniarka powiedziała, że po wykonaniu zadania będą mogli pozostać tutaj aż do śmierci kobiety, co stanowiło raczej niezbyt precyzyjne określenie. Szakal nie był aż tak hojny, jak to by się mogło zdawać; wydał już rozkaz, żeby ich oboje zabito.
John St. Jacques odebrał telefon w swoim biurze.
– Tak?
– Spotkali się, proszę pana! – oznajmił z podnieceniem kierownik recepcji.
– Kto się spotkał?
– Wielki bohater i jego znakomity krewny z Bostonu w stanie Massachusetts. Zadzwoniłbym do pana od razu, ale mieliśmy tutaj małe zamieszanie związane z pudełkiem belgijskich czekoladek…
– O czym ty mówisz, do diabła?
– Kilka minut temu widziałem ich przez okno, proszę pana. Rozmawiali na ścieżce. Mój szanowny wujek miał całkowitą słuszność!
– To miło.
– Gubernator z całą pewnością będzie zachwycony, a my wszyscy, z wujkiem na czele, ma się rozumieć, bez wątpienia zyskamy pochwałę!
– Bardzo się cieszę – odparł znużonym tonem St. Jacques. – Wynika z tego, że chyba nie musimy już się dłużej nimi zajmować, prawda?
– Mogłoby tak się wydawać, sir, ale właśnie w tej chwili znakomity sędzia zmierza szybkim krokiem w stronę głównego budynku. Przypuszczam, że za chwilę tu wejdzie.
– Na pewno cię nie ugryzie. Prawdopodobnie chce ci podziękować. Rób wszystko, o co cię poprosi. Od strony Basse- Terre nadciąga sztorm, więc będziemy potrzebować pomocy biura gubernatora, jeśli znowu wysiądą telefony.
– Postaram się spełnić każde jego życzenie, proszę pana!
– Tylko bez przesady. Nie czyść mu zębów.
Brendan Prefontaine niemal wbiegł do okrągłego holu o ścianach wyłożonych lustrami. Poczekał, aż stary Francuz wejdzie do jednej z willi, po czym zawrócił i skierował się prosto do recepcji. Tak jak często podczas ostatnich trzydziestu lat musiał szybko myśleć w marszu – nieraz bywało, że wręcz w biegu – analizując sytuację i wyciągając wnioski, zarówno te bardziej, jak i mniej oczywiste. Przed chwilą popełnił niemożliwy do uniknięcia, niemniej jednak potwornie głupi błąd; niemożliwy do uniknięcia, gdyż nie był przygotowany na to, żeby zameldować się w Pensjonacie Spokoju pod fałszywym nazwiskiem, nie dysponował bowiem odpowiednio sfabrykowanymi dokumentami, a głupi, ponieważ jednak podał fałszywe nazwisko bohaterowi francuskiego Ruchu Oporu… Jednak po chwili zastanowienia uznał, iż może nie było to wcale takie głupie. Podobieństwo nazwisk mogło doprowadzić do niepotrzebnych komplikacji przy wyjaśnianiu powodu jego przybycia na Wyspy Karaibskie, a powodem tym była chęć sprawdzenia, co przestraszyło Randolpha Gatesa aż do tego stopnia, że właściwie bez słowa protestu pozbył się piętnastu tysięcy dolarów. Kiedy już się tego dowie, być może uda mu się uzyskać wielokrotnie więcej. Nie, jego błąd polegał tylko na tym, że nie przedsięwziął wcześniej niezbędnych środków ostrożności. Teraz miał ostatnią szansę, żeby to jeszcze uczynić. Podszedł do stojącego za kontuarem wysokiego, szczupłego recepcjonisty.
– Dobry wieczór panu! – wrzasnął z entuzjazmem ciemnoskóry młodzieniec. Sędzia rozejrzał się szybko po holu i stwierdził z ulgą, że prawie nikogo w nim nie ma. – Jeśli mogę panu czymkolwiek służyć, proszę być pewnym mej doskonałości!
– Wolałbym być pewny, że będzie pan mówił nieco ciszej, młody człowieku.
– Jeśli pan sobie życzy, mogę szeptać – odparł ledwo słyszalnie recepcjonista.
– Proszę?
– Czym mogę panu służyć? – Tym razem szept został zastąpiony przez półgłos.
– Wystarczy jeśli po prostu normalnie porozmawiamy, dobrze?
– Oczywiście, proszę pana. Czuję się zaszczycony, proszę pana.
– Naprawdę?
– Naturalnie.
– To dobrze. – Prefontaine skinął głową. – Chciałem prosić pana o pewną przysługę…
– Cokolwiek pan sobie życzy!
– Ciii…!
– Tak, tak, oczywiście…
– Jak wielu ludziom w zaawansowanym wieku zdarza mi się zapominać o pewnych sprawach… Chyba może pan to zrozumieć, prawda?
– Człowiek pańskiej mądrości, sir? Nie wierzę, żeby pan mógł cokolwiek zapomnieć.
– Słucham? Zresztą nieważne… Otóż muszę panu powiedzieć, że podróżuję incognito… Wie pan, co to znaczy?
– Oczywiście, sir.
– Zameldowałem się pod moim prawdziwym nazwiskiem, Prefontaine…
– W samej rzeczy – przerwał mu recepcjonista. – Wiem o tym.
– To była pomyłka. Urzędnicy z mojego biura i ci, z którymi mam się tu kontaktować, będą pytać o niejakiego pana Patricka. To taka niewinna szarada, dzięki której mogę zyskać kilka chwil spokoju.
– Rozumiem. – Recepcjonista oparł się konfidencjonalnie na ladzie.
– Doprawdy?
– Naturalnie. Gdyby wszyscy wiedzieli, że tak znakomita osobistość zażywa tu wypoczynku, nie daliby panu ani chwili wytchnienia. Tak jak i tam ten szanowny gość potrzebuje pan całkowitej diskrecji! Proszę mi wierzyć, że doskonale to pojmuję.
– Diskrecji? O, mój Boże!
– Osobiście zmienię wpis w książce, panie sędzio.
– Sędzio? Nic nie mówiłem o tym, że jestem sędzią. Orzechowa twarz mężczyzny jeszcze pociemniała z zakłopotania.
– To wymknęło mi się wyłącznie z nadmiaru gorliwości, proszę pana.
– A nie z jakiegoś innego powodu?
– Zapewniam pana, sir, że oprócz mnie tylko właściciel pensjonatu zdaje sobie sprawę z poufnej natury pańskiej wizyty – szepnął recepcjonista, ponownie opierając się o kontuar. – Wszystko jest utrzymane w najściślejszej diskrecji.
– Boże, ten dureń na lotnisku…
– Mój szanowny wujek – kontynuował recepcjonista, nie dosłyszawszy uwagi Prefontaine'a – dał mi jasno do zrozumienia, że możliwość służenia pomocą wybitnym osobistościom, pragnącym spotkać się w odosobnieniu w sprawach najwyższej wagi, jest dla nas ogromnym zaszczytem. Zadzwonił do mnie i osobiście…
Читать дальше