Ledwo zdążył się rozpakować, kiedy obłęd powrócił. Do domku przyniesiono butelkę schłodzonego Chateau Carbonnieux rocznik 78, świeżo ścięte kwiaty i pudełko belgijskich czekoladek; to ostatnie zostało po minucie zabrane przez zawstydzonego kelnera, który wybąkał na usprawiedliwienie, że czekoladki były przeznaczone dla osoby mieszkającej w innym domku w tym samym rzędzie.
Sędzia przebrał się w bermudy, skrzywił na widok swoich pajęczych nóg i wciągnął utrzymaną w pastelowych kolorach sportową koszulę. Jego strój uzupełniły białe klapki i również biała płócienna czapeczka. Wkrótce miało się ściemnić, a on chciał jeszcze udać się na krótką przechadzkę. Z wielu powodów.
Wiem, kim jest Jean Pierre Fontaine, bo dzwonili w jego sprawie z biura gubernatora – powiedział John St. Jacques, wpatrując się we wpisy figurujące w książce gości – ale kto to, do cholery, jest ten B.P. Prefontaine?
– Znakomity sędzia ze Stanów Zjednoczonych – odparł z nadzwyczaj wyraźnym brytyjskim akcentem wysoki, czarnoskóry młody człowiek pełniący funkcję kierownika recepcji. – Mój szanowny wujek, który jest zastępcą dyrektora Urzędu Imigracyjnego, telefonował do mnie z lotniska jakieś dwie godziny temu. Niestety, byłem na piętrze, kiedy wybuchło całe to zamieszanie, ale nasi ludzie zrobili wszystko, co należało.
– Sędzia? – powtórzył ze zdziwieniem właściciel Pensjonatu Spokoju; kierownik recepcji dotknął delikatnie jego łokcia, dając mu dyskretnie znak, żeby odsunęli się nieco na bok.
– W sprawie naszych szanownych gości musi być zachowana całkowicie zupełna… diskrecja.
– A czy to źle? O co chodzi?
– Mój wuj również był bardzo diskretny, ale powiedział mi, że widział, jak znakomity sędzia kieruje się do stanowiska wewnętrznych linii lotniczych i kupuje tam bilet. Pozwolił sobie zauważyć, iż tym samym sprawdziły się jego znakomite przypuszczenia: sędzia i bohater z Francji są spokrewnieni i mają zamiar spotkać się potajemnie w nadzwyczaj ważnych sprawach.
– Jeśli tak naprawdę jest, to dlaczego nasz znakomity sędzia nie zarezerwował sobie najpierw miejsca?
– Istnieją dwa bardzo możliwe wyjaśnienia, sir. Według mego wuja początkowo mieli spotkać się na lotnisku, ale uniemożliwiło im to przywitanie zorganizowane przez gubernatora.
– A drugie wyjaśnienie?
– Pomyłka, która nastąpiła w biurze sędziego w Bostonie. Według mego wuja sędzia napomknął o niezaradności swoich pomocników i o tym, że jeśli nie dopilnowali czegoś ze sprawami paszportowymi, przyśle ich tu, żeby osobiście wszystko wyjaśnili.
– Jeżeli to prawda, to znaczy, że sędziowie w Stanach zarabiają znacznie
więcej niż w Kanadzie. Ma cholerne szczęście, że mieliśmy jeszcze miejsce.
– W sezonie letnim, proszę pana, zwykle mamy sporo miejsc…
– Nie przypominaj mi o tym. Dobra, wynika z tego, że mamy dwóch znakomitych krewnych, którzy chcą się spotkać w jakiejś sprawie, ale zabierają się do tego jak pies do jeża. Może powinieneś zadzwonić do sędziego i powiedzieć mu, w której willi mieszka Fontaine albo Prefontaine… Nie wiem, obaj ciągle mi się mylą.
– Wspomniałem o takiej możliwości mojemu wujowi, proszę pana, ale on dał mi jednoznacznie do zrozumienia, że nie powinniśmy nic robić. Według niego wszyscy wielcy ludzie mają jakieś tajemnice, a on chciałby, żeby jego nadzwyczajna domyślność wyszła na jaw w bardziej bezpośredni sposób.
– Co proszę?
– Gdybym zadzwonił z tą informacją do sędziego, on natychmiast zorientowałby się, że dowiedziałem się o wszystkim od mego wuja, wicedyrektora Urzędu Imigracyjnego na Montserrat.
– Rób, co chcesz. Mam zbyt wiele innych rzeczy na głowie… Aha, podwoiłem patrole na plaży i na wodzie.
– Zabraknie nam ludzi, sir.
– Przesunąłem paru z pensjonatu. Wiem, kto już tu jest, ale nie wiem, kto może chcieć się tutaj dostać.
– Czy mamy oczekiwać jakichś kłopotów, proszę pana?
John St. Jacques spojrzał wprost na młodego kierownika recepcji.
– Jeszcze nie teraz – odparł. – Osobiście sprawdziłem każdy cal terenu. Przy okazji: przeniosłem się do willi numer dwadzieścia, do siostry i jej dzieci.
Jean Pierre Fontaine, bohater francuskiego Ruchu Oporu z okresu II wojny światowej, zmierzał wolno betonową ścieżką w kierunku ostatniej z szeregu willi wznoszących się nad brzegiem morza. Na pierwszy rzut oka przypominała pozostałe, o różowych ścianach i czerwonym dachu, lecz otaczający ją trawnik był bardziej rozległy, a żywopłot wyższy i bardziej gęsty. Mieszkali tu premierzy i prezydenci, ministrowie i sekretarze stanu, znane i ważne osobistości poszukujące na kilka dni luksusowego azylu.
Fontaine dotarł do końca ścieżki; za półtorametrowym białym murkiem zaczynało się strome, porośnięte bujną roślinnością urwisko, prowadzące w dół aż do brzegu morza. Sam mur biegł w lewo i prawo, otaczając willę i oddzielają ją od pozostałej części pensjonatu. Na ogrodzony teren wchodziło się przez furtkę z grubych metalowych prętów. Stary mężczyzna dostrzegł po jej drugiej stronie małego chłopca w kąpielówkach biegającego po trawniku. W chwilę potem w drzwiach domu pojawiła się jakaś kobieta.
– Jamie, chodź na obiad! – zawołała. – Czy Alison już jadła, mamusiu?
– Już zdążyła zasnąć, kochanie. Nie będzie krzyczała na swego braciszka.
– Mamusiu, ja wolę nasz dom! Dlaczego nie możemy tam pojechać?
– Bo wujek Johnny chce, żebyśmy tutaj zostali… Zresztą przecież mamy łódki, Jamie. Na pewno będziecie nimi wypływać na ryby, tak jak podczas wiosennych wakacji w kwietniu.
– Wtedy mieszkaliśmy w naszym domu.
– Tak, i tatuś był z nami…
– Ale było fajnie, kiedy jeździliśmy samochodem!
– Jamie, chodź wreszcie na ten obiad!
Kiedy matka i syn zniknęli we wnętrzu domu, Fontaine skrzywił się, myśląc o rozkazie, który otrzymał od Szakala, i o krwawej egzekucji, jakiej miał dokonać. Uderzyły go słowa chłopca: "Mamusiu, ja wolę nasz dom. Dlaczego nie możemy tam pojechać?…", "Wtedy mieszkaliśmy w naszym domu". I odpowiedzi: "Bo wujek Johnny chce, żebyśmy tutaj zostali". "Tatuś był z nami…"
Podsłuchaną wymianę zdań można było sobie wytłumaczyć na wiele sposobów, ale Fontaine potrafił wyczuć niebezpieczeństwo szybciej od wielu ludzi, bo w życiu często miewał z nim do czynienia. Wyczuł je także teraz, w związku z czym postanowił, że odbędzie jeszcze kilka wieczornych "zdrowotnych" przechadzek.
Odwróciwszy się od furtki, ruszył z powrotem wybetonowaną ścieżką tak głęboko pogrążony w myślach, że o mało nie zderzył się z mężczyzną w wieku zbliżonym do swojego, w idiotycznej białej czapeczce na głowie.
– Bardzo przepraszam – powiedział nieznajomy, ustępując mu z drogi.
– Pardon, monsieur! – wykrzyknął zawstydzony bohater ostatniej wojny, nieświadomie przechodząc na ojczysty język. – Je regrette… To jest, chciałem powiedzieć, to ja proszę o wybaczenie!
– Hę? – W oczach nieznajomego mężczyzny pojawił się dziwny błysk. – Nie ma o czym mówić.
– Pardon… Czy my już się gdzieś nie spotkaliśmy, monsieur?
– Nie wydaje mi się – odparł człowiek w idiotycznej czapce na głowie. – Ale plotki szybko się rozchodzą. Wiemy, że przebywa wśród nas bohaterski żołnierz z Francji.
– To przesada. Dawne dzieje, kiedy jeszcze byliśmy młodzi… Nazywam się Fontaine, Jean Pierre Fontaine.
– A ja… Patrick. Brendan Patrick.
– Miło mi pana poznać, monsieur. – Mężczyźni wymienili uścisk dłoni. – To urocze miejsce, nieprawdaż?
Читать дальше