– Lada chwila cię zdemaskują!
– Kto taki?
– KGB.
– To ja jestem KGB!
– Być może się mylisz.
– W Komitecie nie dzieje się nic, o czym bym nie wiedział. Skąd masz tę informację?
– Z Paryża, z otoczenia Krupkina.
– Krupkin jest gotów uczynić wszystko, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę, łącznie z rozpowszechnianiem fałszywych informacji, nawet wtedy, kiedy dotyczą kogoś takiego jak ja. Szczerze mówiąc, ciągle stanowi dla mnie zagadkę. Umie w mgnieniu oka przeistoczyć się z bystrego, władającego kilkoma językami oficera wywiadu w bezmyślnego klowna, który potrafi tylko podsuwać dziwki podróżującym przez Paryż ministrom. Uważam, że nie należy traktować go poważnie, szczególnie w tak istotnych sprawach.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz. Skontaktują się z tobą jutro, późnym wieczorem. Będziesz w domu?
– Nie, w restauracji Łastoczka, na późnej kolacji. Co chcesz robić przez cały dzień?
– Upewnić się, że masz rację. Powiedziawszy to, Szakal zniknął w tłumie.
W ciągu ponad dwudziestu czterech godzin, jakie minęły od tej chwili, Rodczenko nie otrzymał od niego żadnej informacji. Może psychopata przekonał się, że jego podejrzenia nie mają podstaw, i wrócił do Paryża, posłuszny wewnętrznemu nakazowi przemieszczania się z jednego krańca Europy na drugi po to, by zagłuszyć ogarniającą jego umysł panikę? Carlos także stanowił zagadkę. Część jego osobowości należała do prymitywnego sadysty, okrutnego zbrodniarza rozkoszującego się zadawanym cierpieniem i bólem, część zaś do chorego, zdziwaczałego romantyka, wiecznego dziecka dążącego uparcie do wyśnionego, nierealnego celu. Kto mógł z całą pewnością stwierdzić, kim był naprawdę? Coraz bardziej zbliżał się czas, kiedy te wątpliwości rozwiąże celny strzał w głowę terrorysty.
Rodczenko skinął na kelnera; zamówi jeszcze kawę i koniak, prawdziwy francuski koniak, zarezerwowany wyłącznie dla bohaterów rewolucji, a szczególnie dla tych, którym udało się ją przeżyć. Zamiast kelnera przy stoliku zjawił się kierownik lokalu z aparatem telefonicznym w ręku.
– Pilna rozmowa, towarzyszu generale – powiedział mężczyzna w zbyt luźnym, czarnym garniturze. Postawił aparat na stoliku i wsadził wtyczkę do gniazdka w ścianie. Rodczenko podziękował, a gdy kierownik odszedł, podniósł słuchawkę.
– Tak?
– Jesteś cały czas obserwowany – usłyszał głos Szakala.
– Przez kogo?
– Przez twoich ludzi.
– Nie wierzę.
– Chodziłem za tobą przez cały dzień. Mam ci powiedzieć, gdzie byłeś w ciągu ostatnich trzydziestu godzin? Najpierw kilka drinków w barze na Prospekcie Kalinina, potem kiosk na Arbacie, obiad, spacer na Łużnikach…
– Wystarczy! Gdzie jesteś?
– Wyjdź przed restaurację. Powoli, spokojnie, jakby nic się nie stało. Udowodnię ci.
Połączenie zostało przerwane.
Rodczenko odłożył słuchawkę i dał znak kelnerowi. Ten podszedł niemal natychmiast, co należało zawdzięczać nie tyle sprawowanej przez generała funkcji, co temu, że był on ostatnim gościem w restauracji. Stary żołnierz uregulował rachunek, powiedział dobranoc, po czym wyszedł z lokalu. Dochodziła pierwsza trzydzieści w nocy; jeśli nie liczyć kilku zataczających się pijaków, ulica była zupełnie pusta. W pewnej chwili po prawej stronie, w odległości mniej więcej trzydziestu metrów, w świetle latarni pojawiła się samotna sylwetka. Był to Szakal, w dalszym ciągu ubrany w czarną sutannę. Skinął na generała, żeby szedł za nim, i ruszył powoli w kierunku ciemnobrązowego samochodu stojącego po drugiej stronie ulicy. Dotarł tam pierwszy i zatrzymał się przy pojeździe od strony krawężnika. Kilka sekund później stanął przy nim generał.
Szakal niespodziewanie zapalił latarkę i skierował silny strumień światła do wnętrza samochodu. Rodczenko na chwilę wstrzymał oddech, wpatrując się w wydobyty z ciemności, makabryczny widok. Siedzący za kierownicą agent KGB miał nienaturalnie odchyloną głowę i głęboko poderżnięte gardło; cały przód jego ubrania był przesiąknięty świeżą jeszcze krwią. Jego kolega, zajmujący miejsce pasażera, miał nogi i ręce związane cienkim drutem, a przez jego otwarte usta biegła poprowadzona dookoła głowy gruba lina, która uniemożliwiała wydanie jakiegokolwiek głośniejszego dźwięku. Żył jeszcze, wpatrując się w światło latarki wybałuszonymi z przerażenia oczami.
– Kierowca był szkolony w Nowogrodzie – odezwał się generał zdumiewająco opanowanym głosem.
– Wiem – odparł Carlos. – Mam jego dokumenty. Poziom szkolenia chyba już nie ten, co dawniej, towarzyszu.
– Ten drugi to człowiek Krupkina. Podobno syn jego przyjaciela.
– Teraz jest mój.
– Co chcesz zrobić? – zapytał Rodczenko, spoglądając na Szakala.
– Naprawić błąd – powiedział Carlos, podnosząc pistolet i pakując jedną za drugą trzy kule w gardło generała.
Nocne niebo nad Moskwą zaciągnęło się ciemnymi burzowymi chmurami, które niosły zapowiedź deszczu, grzmotów i błyskawic. Ciemnobrązowy samochód pędził boczną drogą wśród pól porośniętych wybujałym zbożem; kierowca zaciskał dłonie na kierownicy, spoglądając od czasu do czasu na swego więźnia. Był nim młody mężczyzna o rękach i nogach skrępowanych cienkim, wrzynającym się głęboko w ciało drutem. Usta miał zakneblowane grubym powrozem i wytrzeszczone, przerażone oczy.
Na tylnym, przesiąkniętym krwią siedzeniu leżały zwłoki generała Grigorija Rodczenki i agenta KGB, absolwenta Nowogrodu. Nagle Szakal dostrzegł w ciemności to, czego szukał, i nie zdejmując nogi z gazu szarpnął raptownie kierownicą. Samochód wpadł z szurgotem opon w boczny poślizg, by po chwili znieruchomieć na polu wśród wysokiej trawy. Carlos wyskoczył z pojazdu, otworzył tylne drzwi i wyciągnął oba trupy na pole, kładąc je jeden na drugim, tak że w ziemią wsiąkała ich wymieszana krew.
Wróciwszy do samochodu, chwycił brutalnie młodego agenta za ubranie na piersi i wytaszczył go na zewnątrz, w drugiej dłoni ściskając rękojeść myśliwskiego noża.
– Czeka nas długa rozmowa – powiedział po rosyjsku. – Byłbyś idiotą, gdybyś chciał coś przede mną ukryć… Ale nie będziesz próbował. Jesteś zbyt młody, za miękki.
Rzucił młodego mężczyznę na ziemię, w wysoką trawę, a następnie wydobył z kieszeni latarkę, oświetlił nią twarz agenta, przyklęknął przy nim i zaczął powoli przysuwać czubek noża do jego oczu…
Ostatnie słowa zakrwawionego, umierającego w męczarniach człowieka zabrzmiały w uszach Iljicza Ramireza Sancheza niczym łoskot bębnów. Jason Bourne był w Moskwie! To musiał być on, sądząc z informacji zawartych w urywanych, nie dokończonych zdaniach, które bezładnie wyrzucał z siebie młody agent w nadziei, że którymś z nich ocali życie. "Towarzysz Krupkin… Dwaj Amerykanie, jeden wysoki, drugi kulawy… Zawieźliśmy ich do hotelu, potem na Sadową, na spotkanie…"
Krupkin i znienawidzony Bourne dotarli do jego ludzi w Paryżu – w Paryżu, tym niemożliwym do zdobycia, ufortyfikowanym bastionie! – i wytropili go w Moskwie. W jaki sposób? Kto im… Teraz nie miało to żadnego znaczenia. Teraz ważne było tylko to, że kameleon we własnej osobie zamieszkał w hotelu Metropol. Hotel Metropol! Jego śmiertelny wróg znajdował się zaledwie o godzinę drogi stąd, z pewnością pogrążony w spokojnym śnie, nieświadom tego, że Carlos już wie o jego przybyciu. Zabójca triumfował, bo oto udało mu się pokonać zarówno życie, co czynił już wielokrotnie, jak i śmierć. Lekarze mówili mu, że umiera, ale oni często się mylili i teraz właśnie nie mieli racji. Śmierć Jasona Bourne'a odnowi jego życie!
Читать дальше