– Szczególny facet. Oczywiście opowiedziałeś o wszystkim swemu przyjacielowi Cassetowi…
– Oczywiście, że nie – przerwał mu Conklin.
– Dobry Boże, dlaczego?
– Dlatego że Krupkin nigdy mu się nie przyznał, że mnie zna. Charlie rozpoczął grę, ale to ja rozdaję karty.
– Jak to?
– David, to znaczy Jason, ma w banku na Kajmanach ponad pięć milionów dolarów. Wystarczy mi tylko niewielka część tej forsy, żeby przeciągnąć Kruppiego całkowicie na naszą stronę, oczywiście tylko w przypadku, gdybyśmy tego potrzebowali.
– Co znaczy, że nie ufasz Cassetowi.
– Ująłbym to w nieco inny sposób – odparł Aleks. – Zaryzykowałbym dla niego życie, ale nie jestem pewien, czy chciałbym mu je powierzyć. On i Peter Holland mają swoje priorytety, a my swoje. Im chodzi przede wszystkim o "Meduzę", nam o Davida i Marie.
– Messieursi – przerwała im hostessa. – Przyjechał pański samochód, sir – zwróciła się do Aleksa. – Czeka na południowym podjeździe.
– Jest pani pewna, że na mnie? – zapytał Conklin.
– Proszę mi wybaczyć, monsieur, ale powiedziano mi, że chodzi o pana Smitha, który nieco utyka na jedną nogę.
– W takim razie wszystko się zgadza.
– Wezwałam bagażowego, żeby zaniósł panom walizki, messieurs. To dość daleko stąd. Będzie czekał na panów przy samochodzie.
– Dziękujemy bardzo.
Conklin wstał z fotela i sięgnął do kieszeni po pieniądze.
– Pardon, monsieur… Nie wolno nam przyjmować napiwków.
– Prawda, zapomniałem. Moja walizka jest przy pani biurku, zgadza się?
– Tam gdzie ją pan zostawił. Za kilka minut znajdzie się przy samochodzie razem z walizką doktora, ma się rozumieć.
– Jeszcze raz dziękujemy – powiedział Aleks. – I przepraszam za te pieniądze.
– Wszyscy otrzymujemy wystarczające wynagrodzenie, sir, ale dziękuję, że pan o tym pomyślał.
– Skąd wiedziała, że jesteś lekarzem? – zwrócił się Conklin do Panova, kiedy ruszyli w kierunku drzwi prowadzących do głównej hali portu lotni czego Orły. – Udzielałeś jej jakiejś porady?
– W tym hałasie byłoby to raczej niemożliwe.
– Więc skąd? Przecież nic przy niej nie wspomniałem o twoim zawodzie.
– Zna ochroniarza, który mnie przyprowadził. Zdaje się, że nawet dość dobrze. Powiedziała z tym swoim uroczym francuskim akcentem, że jest "bahdzo athakcyjny".
– Aha… – mruknął Aleks, rozglądając się w poszukiwaniu tablicy, która skierowałaby ich w stronę południowego podjazdu. Po chwili dostrzegł ją i obaj ruszyli we wskazanym kierunku.
Żaden z nich nie zwrócił uwagi na dystyngowanego mężczyznę o gęstych czarnych włosach i dużych ciemnych oczach, który nie spuszczając z nich wzroku wyszedł za nimi szybkim krokiem z sali przeznaczonej dla dyplomatów. Kiedy wyprzedził obu mężczyzn i znalazł się nieco z boku, wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki fotografię i dyskretnie porównał znajdujący się na niej wizerunek z oryginałem, który miał przed sobą. Zdjęcie przedstawiało doktora Morrisa Panova ze szklistym spojrzeniem nieprzytomnych oczu i otępiałym wyrazem twarzy, ubranego w białą szpitalną koszulą.
Dwaj Amerykanie wyszli przed budynek; ciemnowłosy mężczyzna uczynił to samo. Panov i Conklin stanęli, rozglądając się w poszukiwaniu nieznanego samochodu; mężczyzna gestem przywołał swój pojazd. Z jednej ze stojących w kolejce taksówek wysiadł kierowca, podszedł do Amerykanów i zamienił z nimi kilka słów. W tej samej chwili pojawił się bagażowy z ich walizkami. Kiedy dwaj mężczyźni wsiedli do taksówki, śledzący ich brunet wskoczył natychmiast do swojego samochodu.
– Pazzo! – powiedział po włosku do siedzącej za kierownicą, modnie ubranej kobiety w średnim wieku. – Mówię ci, to szaleństwo! Czekamy przez trzy dni, pilnujemy jak oka w głowie wszystkich samolotów z Ameryki i już mamy zrezygnować, kiedy okazuje się, że ten dureń z Nowego Jorku miał rację. To oni! Daj, ja poprowadzę, a ty zawiadom naszych ludzi na lotnisku. Powiedz, żeby natychmiast zadzwonili do DeFazio. Ma pójść do tej swojej ulubionej restauracji i czekać na telefon ode mnie. Ma tam siedzieć tak długo, dopóki nie porozmawiamy.
Czy to ty, starcze? – zapytała przyciszonym głosem hostessa, trzymając słuchawkę stojącego na jej biurku telefonu.
– Tak – odparł drżący, chrapliwy głos. – Słyszę już dzwon, który wzywa mnie na ostatni Anioł Pański.
– A więc to ty…
– Już ci powiedziałem, więc mów, o co ci chodzi.
– W liście, który dostaliśmy w ubiegłym tygodniu, wymieniono szczupłego, starszego Amerykanina utykającego na jedną nogę. Prawdopodobnie miał mu towarzyszyć lekarz, zgadza się?
– Zgadza! I co?
– Właśnie wyszli. Powiedziałam "doktorze" do młodszego z nich, a on nie zaprotestował.
– Dokąd poszli? To bardzo ważne!
– Na razie nie wiem, ale wkrótce dowiem się wystarczająco dużo, żebyś mógł sam to sprawdzić, starcze. Bagażowy, który zaniósł im walizki na południowy podjazd, miał zapamiętać markę i numer rejestracyjny samochodu.
– Zawiadom mnie, jak tylko wróci!
Trzy tysiące mil od Paryża, na Prospect Avenue w Brooklynie, Louis DeFazio siedział samotnie przy stoliku w głębi Trafficante's Clam House. Skończył właśnie późnopopołudniowy lunch składający się z vitello tonnato i starając się zachować swój zwykły, jowialny i dostojny wygląd, otarł usta jaskrawoczerwoną serwetką. W rzeczywistości z najwyższym trudem powstrzymywał się od tego, żeby z wściekłością nie złapać jej zębami. Maledetto! Siedział tu już od prawie dwóch godzin, a biorąc pod uwagę to, że na samą drogę z Garafola's Pasta Palace na Manhattanie potrzebował czterdziestu pięciu minut, minęły już prawie trzy godziny od chwili, kiedy ten dureń w Paryżu odnalazł dwóch poszukiwanych mężczyzn. Ile czasu mogą potrzebować dwaj bersaglios na dotarcie z lotniska do hotelu? Trzy godziny? Chyba że ten pacan z Palermo postanowił pojechać do Londynu i dopiero stamtąd przekazać wiadomość, co było całkiem możliwe, jeśli znało się Palermo.
DeFazio od początku wiedział, że na pewno ma rację. Z tego, co żydowski doktorek gadał po zastrzykach, wynikało jasno, że on i ten były agent prędzej czy później polecą do Paryża, do swojego kolesia, podstawionego speca od brudnej roboty. Co prawda zaraz potem doktor i Nicolo zniknęli, jakby zapadli się pod ziemię, ale co z tego? Nicky nic nikomu nie powie, bo wie, że za takie rzeczy dostaje się nożem w nerkę, a poza tym wszystko, co by ewentualnie wypaplał, da się jakoś odkręcić i wszystko rozejdzie się po kościach. Co do doktorka, to ten mógł sobie co najwyżej przypomnieć pokoik na jakiejś farmie i odwiedzającego go Nicolo. Nic więcej nie słyszał ani nie widział.
Tak więc Louis wiedział, że ma rację, a to oznaczało, że w Paryżu będzie na niego czekało siedem milionów dolarów. Siedem milionów, dobry Boże! Nawet po opłaceniu tych durniów z Palermo zostanie jeszcze wcale pokaźna sumka.
Louis wstrzymał oddech, gdyż do stolika podszedł stary kelner, wuj samego Trafficante.
– Telefon do pana, signor DeFazio.
Jak zawsze w takich sytuacjach capo supremo poszedł do automatu telefonicznego wiszącego w wąskim korytarzu koło męskiej toalety.
– Tu Nowy Jork – powiedział.
– A tu Paryż, signor Nowy Jork. To wszystko jest pazzo!
. – Gdzie byłeś? Pojechałeś do Londynu czy co? Czekam już prawie trzy godziny!
– Pętałem się po jakichś nie oświetlonych bocznych drogach, co mi zupełnie stargało nerwy, a teraz jestem w zupełnie nieprawdopodobnym miejscu.
Читать дальше